Powrót po latach

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Synu…

— Przepraszam, ale nie jestem pani synem. Proszę tak do mnie nie mówić. Nazywam się Krzysztof.

— Krzysztof… Krzysiu… Synu!

Maria Antonina podniosła głowę i z rozpaczą spojrzała w twarz mężczyzny stojącego obok. W jej głosie brzmiała nadzieja, prośba i desperacja, ale Krzysztof stał nieruchomo, jakby słowa matki wcale go nie dotykały.

— Prosiłem, żeby mnie tak nie nazywać.

— Ale ja jestem twoją matką! Twoją własną matką!

— Za późno o tym przypomniałaś.

Krzysztof patrzył na kobietę siedzącą na ławce i przypominał sobie dzieciństwo. Wspomnienia bolały, mimo iż od ostatniego spotkania z matką minęło ponad trzydzieści lat. Trzydzieści lat! Pół życia! Myślał, iż już nigdy się nie zobaczą, ale los zadecydował inaczej.

Dwa dni temu zadzwonił nieznany numer. Chciał zignorować, sądząc, iż to kolejny oszust albo natrętny telemarketer, ale coś podpowiedziało mu, iż ten telefon jest inny.

— Słucham — rzucił sucho, trzymając się oficjalnego tonu.

W słuchawce usłyszał szelest i niepewny kobiecy głos:

— To ja… cześć.

— Kto — „ja”? — zapytał, czując, jak gardło ściska mu się z emocji. — Proszę mówić!

Serce zamarło mu w piersi, gotowe wyskoczyć. Chciał przerwać tę rozmowę, ale przycisnął telefon mocniej do ucha.

— To ja… twoja matka.

W oczach Krzysztofa pociemniało. Pierwszym odruchem było rozłączenie się i zablokowanie numeru, ale po głębokim wdechu odparł:

— Nie mam matki. Pomyliła się pani.

Słowa wyleciały z niego same, pełne emocji. Rozłączył się i przez kilka minut wpatrywał w ekran, odpędzając zalew wspomnień. Liczył, iż to się nie powtórzy, ale mylił się.

Telefon znów zadrżał w dłoni. Matka była uparta, a Krzysztof nie miał już wątpliwości, iż to ona. Maria Antonina zawsze osiągała to, czego chciała.

— Wszystko już powiedziałem — odparł szorstko, choć w środku kipiał. — Niech pani więcej nie dzwoni.

— Tylko jedna rozmowa! Proszę! Wysłuchaj mnie!

— Skąd pani ma mój numer? — spytał, celowo używając oficjalnej formy. Dla niego Maria Antonina była obcą kobietą. Dawno wymazał ją z życia.

— Ciocia Zosia mi dała.

Krzysztof skrzywił się. Matka znów postawiła na swoim. Zofia nigdy nie zdradziłaby numeru bratanika, ale widocznie Maria Antonina umiała ją przekonać.

— Nie chcę się spotkać. Jaki jest sens?

— Dla mnie ma! — nalegała kobieta. — Tylko raz, synu!

W końcu się zgodził. Wiedział, iż jeżeli odmówi, matka przyjdzie pod drzwi, zaczepi jego dzieci, będzie nękać żonę. Lepiej było poświęcić pół godziny, niż potem mieć problemy.

Maria Antonina zniknęła, gdy Krzysztof miał dziewięć lat. Przez miesiące czekał, iż wróci, siedząc przy oknie u cioci Zosi. Prawie nie jadł, nie wychodził. Ciocia krzyczała, ale on wierzył:

— Wróci! — krzyczał, rozcierając łzy. — To moja mama! Ona mnie kocha!

— Krysiu, twoja matka kocha tylko siebie. Kiedyś to zrozumiesz.

Wtedy nienawidził cioci Zosi, myślał, iż to przez nią matka uciekła. Dopiero później docenił, co dla niego zrobiła.

Maria była piękna i pewna siebie. Umiała oczarować mężczyzn, ale trzymała ich na dystans. Jednym z wybranych był ojciec Krzysztofa.

Tadeusz Krzysztofowicz był żonaty, miał dwójkę dzieci i wysokie stanowisko. Dla dwudziestopięcioletniej Marii nie miało to znaczenia. Liczyły się pieniądze i znajomości.

— Na cudzym nieszczęściu szczęścia nie zbudujesz — ostrzegała Zofia.

— Co ty wiesz o życiu! — prychnęła Maria. — Sama męża straciłaś, a teraz udajesz mądrą.

By związać Tadka, Maria zaszła w ciążę. Groziła aborcją, jeżeli się nie rozwiedzie. Tadeusz umarł na zawał przed rozmową z żoną.

— Nienawidzę go! — krzyczała Maria, gryząc wargi. Zofia nie wiedziała, czy chodzi o zmarłego, czy o syna.

Krzysztof był niechcianym dzieckiem. Matka traktowała go jak przeszkodę, ignorowała, krzyczała. Często udawała, iż go nie ma. Wtedy czuł się jak powietrze.

Później pojawił się Władysław — rozwiedziony, z pieniędzmi. Obiecywał małżeństwo, gdy dostanie mieszkanie. Nazywał Krzysztofa “synkiem”, ale bił go i terroryzował harmonogramem:

— Pobudka o szóstej, zimny prysznic, śniadanie o 6:40. Szkoła, potem karate.

— Nie chcę karate! — zaprotestował Krzysztof, zaraz otrzymując policzek.

Nienawidził Władka. Cieszył się, gdy matka odkryła jego zdrady. Płakała, przeklinała, obiecywała, iż już nigdy…

Rok był spokojny, aż pojawił się John Scout, amerykański naukowiec. Poznali się w muzeum.

Po miesiącu John zaproponował wyjazd do USA — bez Krzysztofa.

— Urodzisz moje dziecko — powiedział. Maria się zgodziła. W kraju było ciężko, a Ameryka wydawała się rajem.

Szybko spakowała walizki, zawiozła syna do Zofii i obiecała, iż wróci po niego za miesiąc-dwa.

Miała wrócić po pięciu latach — bez męża, za to z nowym bogatym adoratorem w Warszawie. Syna nie szukała.

Krzysztof pomagał cioci, odwiedzał ją, ale tematu matki unikał. Ożenił się, miał dwie córki. Żonie opowiedział prawdę, dzieciom mówił, iż nie mają babci.

Po trzydziestu latach usłyszał w słuchawce zapomniany głos. Spotkali się w parku.

— Czego chcesz? — spytał prosto.

— Potrzebuję pomocy, synu — zajęczała. — Jestem chora.

Krzysztof patrzył zimno. Z dawnej piękności została zniszczona staruszka.

— Przykro mi, ale nie jestem lekarzem.

Maria pokręciła głową:

— Stałeś się zimny. Pamiętam cię jako czułego chłopca.

— To było trzydzieści lat temu. Teraz mam kogo kochać.

— Jestem sama — jęknęła. — Mąż umarł, jego dzieci wyrzuciły mnie z mieszkania. Nie mam na lekarstwa.

— Przykro mi — odparł sucho. — Pewnie znów odbiłaśKrzysztof odwrócił się i odszedł, czując, jak ciężar przeszłości wreszcie spadł z jego ramion, a Maria Antonina została na ławce, samotna jak zawsze, zrozumiawszy w końcu, iż niektórych błędów nie da się naprawić.

Idź do oryginalnego materiału