Powrócił po dwudziestu latach — i żąda „rodzinnego” wsparcia
Gdy ktoś znika na zawsze, uczysz się żyć w pustce. Tłumisz wspomnienia, unikasz pytań, gasisz nadzieję. Zalepiasz dziurę w sercu pracą, domem, codziennością. Aż pewnego dnia staje w progu twojego świata — jakby nie minęły dwie dekady milczenia. Jakbyś nie stała kiedyś w ogołoconym mieszkaniu, tuląc się do matki, podczas gdy on wynosił telewizor, zamiast zostawić córce choć odrobinę godności.
Mój ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Hucznie, brzydko, z trzaskaniem drzwiami i przekleństwami. Wypatroszył dom do cna. Zabrał choćby mój biurko, pomimo protestów babci — swojej własnej matki. Wtedy po raz pierwszy poczułam, jak strach zamienia wnętrzności w lód. Jakby ktoś wykradł nie meble, ale całe moje dzieciństwo.
Po rozwodzie przepadł. Bez alimentów, bez słowa, bez śladu. Mama wiązała koniec z końcem. Najpierw pomagali dziadkowie, potem sama dźwigała nas na plecach. Dorosłam, skończyłam studia, wyszłam za Tomasza. Urodziłam Lenę. Z mamą zawsze byłyśmy jak dwie połówki jabłka — rozumie się z moim mężem, uwielbia wnuczkę. Życie ułożyło się cicho. Aż nagle, jak grom z jasnego nieba, wraca on.
Nie uwierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam go pod biurowcem w Warszawie. Postarzały, z workami pod oczami, brzuch jak balon. Rozłożył ręce, czekając na uścisk. Przeszłam obok, udając, iż nie widzę. Podążył za mną, bełkocząc o kawie, o spotkaniu, o „tęsknocie”. I ja, diabli wiedzą czemu, przystałam. Byłam ciekawa: po co mu to?
W kawiarni na Nowym Świecie snuł opowieści jak z bajki. Że to mama zabroniła mu kontaktu, iż cierpiał, ale szanował jej wolę. Choć w międzyczasie zdążył założyć nową rodzinę — trójkę dzieci z drugą żoną. Gadał o „cierpieniach” — taniec niedźwiedzia w cyrku. Zapytał, jak mi się wiedzie. Genialne pytanie po latach ciszy.
Spytałam wprost: czego chce? Twarz mu zrzedła. Mówi, iż przecież jesteśmy rodziną, a ja go traktuję jak obcego. Wstałam, rzuciłam banknot na stół i wyszłam. Nie gonił — chwała Bogu. Myślałam, iż to koniec. Ale gdzie tam.
Po tygodniu znów czatował pod pracą. Tłumaczył, iż dał mi czas na przemyślenia, a teraz przyszedł po „odpowiedź”. I wtedy to wyrzucił: jego najstarszy syn — mój „brat” Krzysztof — ma iść na studia w Warszawie. Czy mógłby u mnie zamieszkać, póki nie znajdą mu mieszkania? Czynsze, wie pani, koszmarnie wysokie. No i przecież krew nie woda. Trzeba podtrzymywać więzi.
— Przy okazji się poznacie, zżyjecie — dodał „tatuś” z cukierkowym uśmiechem.
Spojrzałam mu w oczy i pokręciłam palcem przy skroni. Jaki brat? Jaka krew? Ty jesteś dla mnie gościem z ulicy. Odeszłam, nie czekając na replikę.
Wkrótce znalazł mój numer. Blokowałam kolejne karty SIM. W jednej wiadomości pisał, iż to skandal, by córka ignorowała ojca. Wyobrażacie? On, który choćby na lekarstwa nie przysłał złotówki, teraz płacze o szacunek. Absurd. Tego już za wiele.
Opowiedziałam wszystko Tomaszowi. Chciał jechać i „porozmawiać po męsku”, ale go powstrzymałam. Nie warto się brudzić. Ten człowiek dawno wybrał swoje wartości. Ja wybrałam swoje.
Mamie nie powiem. Jeszcze się rozchoruje. Wystarczy, co przeszła. Dam radę sama.
Wiecie, życie potrafi być przewrotne. Ale najbardziej boli, gdy ktoś, kto cię zdradził, nagle żąda, byś traktowała go jak bliskiego. Nie, dziękuję. Pamiętam za dobrze pustkę w mieszkaniu po jego odejściu. I dźwięk łkania mamy, niosący się z kuchni