Powrót do domu wcześniej ujawnia sekretne prasowanie moich rzeczy przez teściową: teraz boję się zostawiać pranie na wierzchu.

newsempire24.com 4 dni temu

Wróciłam dziś wcześniej do domu i zastałam teściową prasującą moje ubrania. Teraz boję się zostawiać w mieszkaniu choćby bieliznę.

Nigdy nie uważałam teściowej za złą osobę. Wręcz przeciwnie, szczerze ją szanuję – jako matkę mojego męża, jako kobietę, która wychowała porządnego syna. Ale szacunek nie oznacza, iż można wtargnąć w czyjeś życie bez pytania. Teraz stoję w środku swojego mieszkania, sparaliżowana, patrząc, jak prasuje MOJE jedwabne sukienki, podczas gdy jej koleżanka spokojnie popija herbatę z mojego ulubionego kubka. Chce mi się krzyczeć. Z upokorzenia. Z bezsilności. Ze złości.

Od początku wiedziałam: przeprowadzka do niej to nie jest rozwiązanie. Mąż przekonywał, iż to oszczędność, wsparcie, pomoc. Ale już wtedy czułam, iż jesteśmy zupełnie różne. Owszem, jest dobra, gospodarna i pełna energii, ale w jej domu nie mogłabym oddychać pełną piersią. Zostaliśmy w moim mieszkaniu. Zaproponowałam, żeby go nie wynajmować, żebyśmy zawsze mieli plan awaryjny. Mężowi początkowo wydawało się to przesadą, ale w końcu się zgodził: mamy swoją przestrzeń, swoje zasady, swoje życie.

Teściowa zaglądała często. Zbyt często. Ale dopóki robiła to, gdy byliśmy z mężem w domu – starałam się nie denerwować. Była jak burza z gradem i mopem – widziała każdy włos na podłodze, pyłek pod kanapą, niedokręcony ręcznik. Raz biegła umyć lodówkę, raz szorowała ścianę, choć ja żadnych plam nie widziałam. Mąż próbował: „Mamo, usiądź, odpocznij”, ale ona jakby nie słyszała. Zmęczenie? To nie dla niej.

Znosiłam to. Mam pracę, dodatkowe zajęcia, dom, padam ze zmęczenia. jeżeli ona ma ochotę umyć wannę po raz drugi – proszę bardzo. Nikomu nie przeszkadzam i chciałabym, żeby mnie też zostawiono w spokoju.

Czasem kaprysiła, prosiła, żeby kupić coś rzadko dostępnego, robiła sceny z powodu brudnej patelni czy plastikowego pudełka, które „trzeba by wymienić”. Ale dało się to przeżyć.

A potem stało się coś, co podzieliło nasze życie na „przed” i „po”. Wracałam z dokumentami od szefa, gdy przejeżdżający samochód oblał mnie wodą. Brudna do pasa, przemoczona do kości. Zadzwoniłam do biura – kazali mi wracać, dzień i tak się kończył, na recepcji z takim wyglądem nie można było siedzieć.

Weszłam do mieszkania, nie rozbierając się, i usłyszałam głosy. Serce podskoczyło: może mąż też wrócił wcześniej! Ale zamiast niego – teściowa. Ze swoją przyjaciółką. Na desce do prasowania – MOJE ubrania. MOJE jedwabne, drogie ubrania, które pierę tylko manualnie, osobno, delikatnie. A ona je prasowała. Zwykłym żelazkiem. A jej przyjaciółka opowiadała coś zabawnego, nie widząc, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

Z trudem wykrztusiłam: „Jak panie tu weszły?” Na to teściowa wzruszyła ramionami: „A dlaczego mama nie może przyjść do syna? Mam przyszczegowy klucz”. Klucz, który dał jej mój mąż – „na wszelki wypadek”.

Ale jak wytłumaczyć, iż ten „wypadek” to nie pożar ani trzęsienie ziemi, tylko zwykła chęć przeprania moich rzeczy i przekopania się przez brudną bieliznę? Że teraz boję się otwierać szafę, bo może już tam była? Że czuję obrzydzenie na myśl, iż obce ręce dotykały mojej bielizny?

Wyszły. Spokojnie, niemal obrażone. A ja stałam długo w łazience, patrząc na zniszczoną żelazkiem sukienkę i nie wiedząc, co boli bardziej – materiał czy moja godność.

Następnego dnia zmieniłam zamki. Mężowi powiedziałam stanowczo: żadnych kluczy dla nikogo. Rozważam choćby zainstalowanie kamery w przedpokoju. Żeby przynajmniej wiedzieć, kto i kiedy przychodził.

Teraz nie potrafię się zrelaksować. Nie czuję się bezpiecznie we własnym domu. I nie, nie chodzi o brud czy żelazko. Chodzi o to, iż odebrano mi prawo do prywatności. A najgorsze jest to, iż mój mąż choćby nie widzi w tym problemu…

Idź do oryginalnego materiału