
Przypominam sobie teraz, iż w drodze do Tczewa gościła mnie także jakaś starszawa dziedziczka, która kusiła mnie swoją miłością i wielkim majątkiem... Biedna nie zrozumiała jeszcze, iż czasy obszarników w Polsce bezpowrotnie minęły.
Ale to było wcześniej. Teraz właśnie jechałem ze służalczo uśmiechniętymi Niemcami. Bauer, krzepki starszy już chłop, trzy kobiety w średnim wieku, dobrze odżywiona i wyrośnięta dziewczynka oraz mały chłopiec i ja - to była cała obsada wozu, który jako żywo przypominał ekwipaż osadników z westernu.
W ten sposób, często napastowani przez szabrowników i maruderów, dojechaliśmy w wigilię Zielonych Świątek do Tczewa. Tutaj zatrzymaliśmy się. Flichtling oświadczył mi, iż niebawem pojedziemy dalej - muszą tylko wyprostować nogi, dać odpoczynek koniom i - co najważniejsze - nakarmić je i napoić. Ja w tym czasie zamierzałem odwiedzić szanownych państwa Kmiecików.
Wysiadłem więc z wozu - i poszedłem do Hieronima Kmiecika, z którym byłem na robotach na lotnisku Riga-Spilve i który pół roku przede mną został uwięziony przez gestapo. Ojciec jego był pracownikiem PKP i mieszkał w domku kolejarskim przy ulicy Żwirki i Wigury.
W domu zastałem tylko panią Kmiecikową - mąż był na służbie jako maszynista kolejowy. Kiedy powiedziałem, kim jestem, kobiecinka zalała się łzami.
- Ty, biedaku, wróciłeś, a mój Haruś pewnie już nie żyje... Ale chodź, chodź! Wejdź do środka, najedz się i odpocznij!
Przyjęła mnie jak matka.
- Najpierw się chyba umyjesz, co?
- Pani Kmiecik, ja się wstydzę... Niech mnie pani nie dotyka, bo mam robactwo!
- Dzieciaku, myśmy dopiero niedawno pozbyli się wszów... jak tylko odeszli Ruski...
Po obiedzie zaprowadziła mnie do komórki i dała mężowską brzytwę. Ogoliłem się, a potem kazała mi rozebrać się do rosołu.
- Ty jesteś jak mój Haruś, to się nie wstydź. Umyję ciebie jak matka.
Nalała mi nagrzanej na piecu w kuchni wody do wanny, kazała się porządnie wymoczyć i wygrzać i
wyszorowała mnie na glanc... i tak wykąpałem się od stóp do głów! Potem przyniosła koszulę starego i ubrała w mężowską bieliznę. Gdyby nie moje straszliwe wychudzenie, byłbym chłopak jak ta lala!
W międzyczasie dużo rozmawialiśmy. Przyznałem się jej jak Mamie, iż to od Niemców-uciekinierów znowu nabyłem te wszy (``historia kołem się toczy``).
Czas jednak leciał, i musiałem się pożegnać. Niestety kiedy wróciłem do moich flichtlingowców, już ich tam nie było, pojechali sobie... Wróciłem zatem do pani Kmiecik.