Zapach świeżo zaparzonej kawy i ciepłych bułek unosił się w kuchni jak zaklęcie spokoju. Dziesięć lat z Krzysztofem. Dziesięć lat cichej przystani i szczęścia. Kinga cieszyła się nowym porankiem – słoneczne plamy na stole, pochrapywanie córki Zosi w sypialni. Spokój i błogość.
Dzwonek do drzwi rozległ się zbyt gwałtownie. Na progu stał Tomek, syn Krzysztofa z pierwszego małżeństwa. Jego oczy płonęły nienaturalnym podnieceniem, policzki były rozpalone.
– Tato! – wykrztusił, ledwo przekraczając próg. – Ona wróciła! Mama! Wczoraj! Wynajęła apartament w centrum… Mówi, iż za nami tęskniła!
Imię „Bożena” zawisło w powietrzu ciężko i nieproszone, jak pukanie do drzwi w środku nocy. Ta sama. Która piętnaście lat temu rozpłynęła się w „szczęśliwej przyszłości” z Włochem, zostawiając sześcioletniego Tomka na rękach oszołomionego ojca i starszych dziadków. „Na zawsze!” – głosił tamten jedyny, pożegnalny list. Teraz wróciła. Z pustymi rękami, ale nie z pustymi nadziejami, pomyślała Kinga, czując lodowaty ciężar w piersi.
Spotkanie w pretensjonalnej restauracji było przedstawieniem w jednym akcie. Bożena wtargnęła różową chmurą szyfonu i ciężkiej, mdłej perfumy.
Sypała perłami cierpienia: „Okropne małżeństwo!”, „Okazał się potworem!”, „Tak tęskniłam za synkiem!”.
Jej palce, obwieszone pierścionkami, co chwila wyciągały się do dłoni Krzysztofa. „Krzysiu, pamiętasz, jak my…?” On odsunął się ledwie zauważalnie, twarz – grzeczna maska, ale Kinga wyczuła, jak się spiął. Tomek zaś patrzył na matkę jak zahipnotyzowany, łapiąc każde słowo, każdą łzę, która spływała po jej utuszowanych rzęsach.
Pierwszy atak manipulacji był późną nocą. Telefon rozerwał sen. Bożena na drugim końcu łkała, zagłuszana szumem wody:
– Krzysiu! Pomóż! Zawór… oderwało! Woda leci! Jestem sama… Nie wiem, co robić!
Krzysztof wstał w milczeniu, ubrał się. Kinga leżała, wpatrując się w ciemność, wsłuchując w jego kroki. Wrócił po dwóch godzinach, pachnący chłodem i wilgocią.
– Naprawiłeś? – cicho spytała Kinga.
– Uszczelka. Bzdura. – Zrzucił kurtkę, usiadł na skraju łóżka. – Ona… w ręczniku mnie przywitała. Mówi, iż woda zalała całą garderobę. – W jego głosie nie było ani wzburzenia, ani zażenowania. Tylko zmęczona irytacja. – Znany numer.
Potem była „ciemność”. Telefon w ciągu dnia, głos Bożeny, cienki i przestraszony:
– Krzysiu, w klatce… światło miga! Jak w horrorze! Boję się wyjść! Tomek na zajęciach… Chleba kupić nie mogę!
Pojechał. Kupił chleb. Żarówka w klatce rzeczywiście migała. Wkręcił nową. Drzwi jej apartamentu otwarły się szeroko. Stała w półprzezroczystym peniuarze, opierając się o futrynę.
– Mój wybawca! – szepnęła słodkim głosem. – Wejdziesz? Kawę zrobimy… Pogadamy… Jak kiedyś?
Krzysztof grzecznie, ale stanowczo pokręcił głową:
– Późno. Kinga czeka. A i bez kofeiny mam dość energii.
Wyszedł, zostawiając ją w drzwiach. Na jej twarzy na moment pojawiła się złośliwa grymas, gwałtownie zastąpiona zwykłą maską bezradności.
Kulminacją był telefon Tomka, zdławiony paniką:
– Tato! Szybko! Mamie źle! Upadła… Mówi, iż ciemno w oczach! Ledwo oddycha!
Krzysztof zerwał się, ale w jego ruchach nie było dawnego niepokoju. Przyjechał. Bożena leżała na kanapie w pozie Rafaelowskiej Madonny, jedna ręka dramatycznie przykrywała czoło, druga – niedbale odrzucała róg jedwabnego szlafroka.
– Krzysiu… – szepnęła, otwierając oczy. – Tak się bałam… Sama…
Nie podszedł. Spojrzał na leżącą na podłodze pustą butelkę. Wezwał pogotowie. Czekając, spytał Tomka spokojnie, jak o pogodę:
– Co jadła? Piła?
– Mama mówi, iż to przez stres… – zmieszał się syn.
Lekarze stwierdzili banalne, lekkie zatrucie. Bożena próbowała złapać Krzysztofa za rękaw, gdy wychodził:
– Nie zostawiaj mnie… Tak się boję…
Delikatnie wyswobodził rękę.
W jego oczach, gdy spotkał się z Kingą w domu, przeczytała nie współczucie, a zmęczoną, gorzką pogardę dla tej taniej farsy. „Znana sztuka – powiedział później, siedząc w kuchni. – Tylko dekoracje inne. Zawsze grała bezradność, gdy coś jej było potrz”A gdy Bożena w końcu zniknęła z ich życia jak niespełniona obietnica, pozostawiając za sobą tylko ślad tanich perfum i niezrealizowanych pretensji, Krzysztof, Kinga i Tomek znów zasiedli przy kuchennym stole, gdzie zapach świeżo parzonej kawy i spokojne bzykanie radia stworzyły atmosferę, w której czuli, iż to właśnie jest ich prawdziwe, trwałe szczęście.”