Powrócił nad ranem z posmakiem przeszłości na ustach.

twojacena.pl 6 dni temu

Wrócił do domu o świcie. Na ustach miał posmak przeszłości.

Marek stanął w progu tuż przed brzaskiem. Nie było go całą noc. W przedpokoju przywitała go Kinga — blada, z zapłakanymi oczami, w nocnej koszuli, boso.

— Dlaczego nie zadzwoniłeś? — Jej głos drżał jak napięta struna.

— Nie mogłem… Przepraszam — odpowiedział cicho, unikając jej wzroku. Przeszedł do kuchni, odruchowo postawił tygielek, wsypał zmieloną kawę, nalał wody.

Nie wiedział, od czego zacząć. Co powiedzieć? Jak wytłumaczyć, iż jedna noc zmieniła go od środka? Czy Kinga zrozumie? Uwierzy?

Usiadła naprzeciw, w milczeniu, bez wyrzutów. Po prostu czekała.

Marek wyciągnął z kieszeni starannie złożony skrawek papieru, rozwinął go. Wystarczył jeden wzrok żony, by wszystko stało się jasne. Imię. Tylko jedno słowo: „Ania”. I wszystko się wyjaśniło.

Trzy lata temu. Wszystko zaczęło się w zwykły piątek.

Koniec tygodnia pracy, Marek Nowak, kierownik działu inżynierii w firmie budowlanej, z ulgą zamknął za sobą drzwi biura. Było ciepło, pachniało wiosną i nadzieją. Marzył o spokojnej kolacji, śmiechu dzieci, planach na działkę z ukochaną żoną Kingą. Wszystko było jak zawsze. Aż do przypadkowego spojrzenia.

Zobaczył ją.

Piętnaście lat bez kontaktu — a jednak od razu ją rozpoznał. Ania. Pierwsza miłość. Ta, od której kiedyś paliło się w piersi, głos zapierało w gardle, a dłonie drętwiały.

Przypomniał sobie: ósma klasa, jej złote loki, nieśmiałe uśmiechy, wymieniane ukradkiem spojrzenia. Pierwsze wyznanie. Trzy lata szkolnej przyjaźni, pocałunek na zakończeniu roku, obietnice bycia razem… A potem — zimne pożegnanie: „Wychodzę za mąż. Nasze dzieciństwo to przeszłość”.

Cierpiał, ale życie toczyło się dalej. Była Kinga. Stabilna, spokojna. Z nią zbudował rodzinę, urodziły się dzieci, pojawiły się codzienne rytuały.

Ale to spotkanie… Stanęli naprzeciw siebie na deptaku. Ania mówiła coś o konferencji naukowej, o weekendzie w rodzinnym mieście. Przytakiwał, ale nie słyszał słów — tylko bicie własnego serca.

W kawiarni wszystko się pomieszało — przeszłość i teraźniejszość. Ania — odnosząca sukcesy, piękna, zamężna. Dzieci jeszcze nie miała, ale wszystko było przed nią. Śmiała się, dotykała jego dłoni — i zapominał, kim jest, gdzie jest i komu powinien zadzwonić.

Potem był pokój w hotelu. Szampan. Gorzko-słodka nostalgia. Tamtej nocy znów był tym młodym, zakochanym chłopcem. Całował jej włosy, szeptał to, czego nie powiedział w młodości. Ania powtarzała: „Nigdy cię nie zapomniałam”.

Ale nadszedł poranek, jak wyrok. Na dworcu płakała, on milczał. W pociągu zostawiła mu numer — na zmiętej kartce. I zniknęła.

Marek wrócił do domu. O świcie. Winny, zagubiony. Dzieci wyjrzały z pokojów — zaniepokojone, ciche. Nie znalazł słów. Tylko szepnął:

— Przepraszam…

W kuchni — ta sama, codzienna cisza. Kinga siedziała naprzeciw, jakby słuchała własnych myśli. Wyciągnął kartkę. Zobaczyła imię. Jej głos załamał się:

— Więc co, Marek? Chcesz tam wrócić? Z powrotem, do dzieciństwa?

Przypomniał sobie, jak kiedyś opowiadał jej historię o szkolnej miłości, leżąc na trawie pod działkowym niebem. Wtedy się śmiała, ale wszystko zapamiętała.

Podszedł do okna, długo patrzył na miasto. Potem starannie podarł kartkę z numerem i wyrzucił. Pochylił się, objął żonę, szepnął:

— Przepraszam. Nigdy więcej. Przysięgam.

Nie odsunęła go, ale też nie przytuliła.

— Koniec, Marek. Młodość się skończyła. Sam sobie poradź z uczuciami. Ja ze swoimi też dam radę.

Minął miesiąc. Żyli obok siebie, ale nie razem. Spał w salonie. W domu panowała ciężka cisza. Dzieci szeptały, jakby stało się nieszczęście. I to był dramat. Tyle iż nie śmierć — ale utrata zaufania.

Ale pewnego ranka Kinga postawiła przy nim filiżankę herbaty. I wtedy coś się zmieniło. Bez słów. Bez wyjaśnień. Po prostu wróciło.

Pomogła mu przeżyć wstyd. Sprowadziła z powrotem z przeszłości do teraźniejszości. Do rodziny.

Z Anią już się nie spotkał. I nie chciał. Wspomnienia przychodziły cicho, z lekką nutą smutku, ale bez bólu. Wszystko minęło. Pozostał tylko osad. Lekki, gorzki. Jak poranna kawa wypita w samotności.

Idź do oryginalnego materiału