Powrócił do domu nad ranem. Na ustach smak przeszłości.

twojacena.pl 6 dni temu

Wrócił do domu o świcie. Na ustach miał smak przeszłości.

Krzysztof pojawił się w drzwiach, gdy niebo ledwo różowiło się od wschodu. Nie było go całą noc. W przedpokoju czekała Bożena — blada, z zaczerwienionymi oczami, w nocnej koszuli i boso.

— Dlaczego nie zadzwoniłeś? — Jej głos drżał jak napięta struna.

— Nie mogłem… Wybacz — odparł cicho, unikając jej wzroku. Przeszedł do kuchni, odruchowo postawił tygielek, wsypał zmieloną kawę, nalał wody.

Nie wiedział, od czego zacząć. Co powiedzieć? Jak wytłumaczyć, iż jedna noc zmieniła go od środka? Czy Bożena zrozumie? Uwierzy?

Usiadła naprzeciwko, w milczeniu, bez wyrzutów. Po prostu czekała.

Krzysztof wyciągnął z kieszeni starannie złożony świstek papieru, rozwinął. Wystarczyło jedno spojrzenie żony, by zrozumiała. Imię. Tylko jedno słowo: „Alina”. I wszystko stało się jasne.

Trzy lata temu. Wszystko zaczęło się w zwykły piątek.

Koniec tygodnia w pracy, Krzysztof Marianowicz, szef działu inżynierii w firmie budowlanej, z ulgą zamknął za sobą drzwi biura. Na zewnątrz było ciepło, pachniało wiosną i nadzieją. Marzył o spokojnej kolacji, śmiechu dzieci, planach na działkę z ukochaną żoną Bożeną. Wszystko było jak zwykle. Aż do przypadkowego spojrzenia.

Zobaczył ją.

Piętnaście lat bez kontaktu — i od razu poznał. Alina. Pierwsza miłość. Ta, od której kiedyś paliło w piersi, głos się załamywał, a dłonie drętwiały.

Przypomniał sobie: ósma klasa, jej złociste loki, nieśmiałe uśmiechy, ukradkowe spojrzenia. Pierwsze wyznanie. Trzy lata szkolnej przyjaźni, ślubny pocałunek na balu, obietnice… A potem zimne pożegnanie: „Wychodzę za mąż. Nasze dzieciństwo to już przeszłość”.

Cierpiał, ale życie toczyło się dalej. Była Bożena. Solidna, opanowana. Z nią zbudował rodzinę, urodziły się dzieci, pojawiły się codzienne rutyny.

Ale tamto spotkanie… Stanęli twarzą w twarz na alei. Alina mówiła coś o konferencji naukowej, o weekendzie w mieście ich młodości. Przytakiwał, ale słyszał nie słowa — tylko bicie własnego serca.

W kawiarni wszystko się pomieszało — przeszłość z teraźniejszością. Alina — pewna siebie, piękna, zamężna. Dzieci jeszcze nie miała, ale „to kwestia czasu”. Śmiała się, dotykała jego dłoni — i zapominał, kim jest, gdzie jest i komu powinien zadzwonić.

Potem był pokój w hotelu. Szampan. Gorzko-słodka nostalgia. Tej nocy znów był tym zakochanym chłopcem. Całował jej włosy, szeptał to, czego nie powiedział w młodości. Alina powtarzała: „Nigdy cię nie zapomniałam”.

Ale nadeszło poranek, jak wyrok. Na dworcu płakała, on milczał. W pociągu zostawiła mu numer — na pogniecionym świstku. I zniknęła.

Krzysztof wrócił do domu. O świcie. Winny, zagubiony. Dzieci wyszły z pokojów — zaniepokojone, ciche. Nie znalazł choćby słów. Tylko szepnął:

— Wybaczcie…

W kuchni — ta sama, znana cisza. Bożena siedziała naprzeciw, milcząca, jakby słuchała własnych myśli. Wyciągnął papier. Zobaczyła imię. Jej głos się załamał:

— Więc co, Krzysztof? Chcesz wrócić tam? Do dzieciństwa?

Przypomniał sobie, jak kiedyś opowiadał jej historię o szkolnej miłości, leżąc na trawie pod działkowym niebem. Wtedy się śmiała, ale zapamiętała wszystko.

Podszedł do okna, długo patrzył na miasto. Potem starannie podarł kartkę z numerem i wyrzucił. Podeszł, objął żonę, szepnął:

— Wybacz. Nigdy więcej. Przysięgam.

Nie odepchnęła go, ale też nie przytuliła.

— Koniec, Krzysztof. Młodość się skończyła. Sam sobie poradź z uczuciami. Ja poradzę sobie ze swoimi.

Minął miesiąc. Żyli obok siebie, ale nie razem. Spał w salonie. W domu panowała ciężka cisza. Dzieci szeptały, jakby stało się nieszczęście. I tak było. Tylko nie śmierć — a utrata zaufania.

Ale któregoś ranka Bożena postawiła przy jego dłoni filiżankę herbaty. I w tej chwili coś się zmieniło. Bez słów. Bez tłumaczeń. Po prostu wróciło.

Pomogła mu przeżyć wstyd. Przywróciła go z przeszłości do teraźniejszości. Do rodziny.

Z Aliną już się nie spotkał. I nie chciał. Wspomnienia przychodziły cicho, z lekkim smutkiem, ale bez bólu. Wszystko minęło. Został tylko osad. Lekki, gorzki. Jak poranna kawa pita w samotności.

Idź do oryginalnego materiału