Młoda dziewczynka otrzymała imię Zima, bo przyszła na świat w mroźny, śnieżny dzień, gdy płatki śniegu wirowały w powietrzu niczym drobne piórka.
„Taka jak te śnieżynki – delikatna i lekka” – myślał Wojciech, gdy jechał do szpitala, gdzie jego żona Marta urodziła córeczkę. Choć cieszył się z ojcostwa, zdawał sobie sprawę, iż teraz przybędzie mu obowiązków.
Marta bardzo lubiła to imię, a dziewczynka, śliczna z jasnymi, szarymi oczkami, pasowała do niego idealnie.
Zima dorastała w miłości i czułości. Rodzice rozpieszczali swoją „Śnieżynkę”, jak często nazywał ją tata. Dziewczynka chodziła do przedszkola i choć miała prawie sześć lat, uważała się już za całkiem dużego człowieka. Tylko sąsiadka, babcia Halina, która mieszkała naprzeciwko, uparcie nazywała ją „maluszkiem”.
„Już nie jestem maluszkiem, jestem duża!” – odpowiadała Zima, a staruszka tylko się uśmiechała i kiwała głową.
Pewnego wieczoru Zima nie mogła zasnąć. Leżała cicho w łóżku i wsłuchiwała się w rozmowę rodziców. Lubiła podsłuchiwać, bo często dowiadywała się ciekawych rzeczy. Nie robiła tego specjalnie, ale gdy sen nie nadchodził, zawsze nadsłuchiwała.
Mama i tata rozmawiali o ciąży. Wszyscy w domu wiedzieli, iż niedługo urodzi się chłopiec. Zima już choćby wymyśliła dla brata imię – Misiu, bo w przedszkolu znała chłopca o tym imieniu, którego wychowawczynie często chwaliły. Dlatego wierzyła, iż wszyscy Michałowie są dobrzy.
Rodzice mówili o jakimś cesarskim cięciu. Dziewczynka usłyszała, jak tata mówił:
„Słyszałem, iż dzieci po takim porodzie mogą trochę wolniej się rozwijać. A ty będziesz musiała wcześniej pojechać do szpitala. Z kim zostawimy Zimę?”
„Wojtku, nie martw się przed czasem, zobaczymy” – odpowiedziała Marta.
Zima nie rozumiała, o co chodzi z tym „cięciem”, ale niedługo zmorzył ją sen. Kolejnego wieczoru znów nie spała i podsłuchała, jak rodzice rozmawiają o jej urodzinach. Mama i tata zastanawiali się, co kupić córce.
„Kupmy jej złote kolczyki, przecież już ma przekłute uszy” – mówiła Marta.
„Nie wiem, czy nie za wcześnie na tak drogie podarunki” – wątpił ojciec. „Coś mnie to niepokoi.”
„To nie za wcześnie. niedługo będzie starszą siostrą i poczuje się dorosła. Już znalazłam małe, śliczne kolczyki.”
Zima ucieszyła się i gwałtownie zasnęła. Czas do urodzin wlókł się niemiłosiernie. W wieczór przed świętem zasnęła błyskawicznie – przecież jutro był jej wielki dzień.
„Córeczko, wszystkiego najlepszego” – powiedziała mama, trzymając się za brzuch, i podała jej małe niebieskie pudełeczko.
Tata stał obok i też się uśmiechał.
„Sto lat, nasza Śnieżynko!” – zawołał, a ona już otworzyła pudełko i rozpromieniła się.
Wtem mama złapała się brzucha.
„Wojtek, szybko, odprowadzisz Zimę do babci Haliny i jedziemy do szpitala!” – powiedziała, gryząc zęby z bólu.
Zimie zrobiło się przykro. To był jej dzień, a teraz wszystko się popsuło – i jeszcze miała iść do babci Haliny? Wcale nie chciała! Niech babcia do nich przyjdzie!
Rodzice odjechali, a babcia Halina się nią zajęła. Przychodziła do dziewczynki w ciągu dnia, ale wieczorem straciła cierpliwość:
„Zmęczyłam się tym chodzeniem. Idziesz do mnie, u mnie prześpisz. Tata wróci i cię zabierze.”
Zima chciała protestować, ale w mieszkaniu robiło się już ciemno, więc się zgodziła.
Tata wrócił dopiero następnego ranka. Wyglądał na wymęczonego, przygnębionego, a w jego oczach tkwił ból.
„Co z Martą?” – jęknęła babcia Halina.
Wojtek tylko pokiwał głową – nie mógł mówić. Łzy zasłoniły mu wzrok.
„Tato, a gdzie Misiu?”
„Odeszli razem z mamą” – ledwo wyszeptał.
Tego dnia tata, który nigdy nie pozwalał córce spać w ich łóżku, sam ją do niego zaprosił. Otulił ją kołdrą, a ona leżała na miejscu mamy, wyprostowana jak struna. Wcześniej, gdy tata pracował w nocy, mama zawsze ją tu sadzała.
Pogrzebu matki Zima prawie nie pamiętała. Najpierw pojechali z tatą do szpitala, a gdy ten poszedł załatwić formalności, kazał jej bawić się w parku pod oknem. Potem spojrzała na mamę – leżała biała, z zamkniętymi oczami, a Misia przy niej nie było.
Po pogrzebie nagle zdała sobie sprawę, iż jedno kolczyka brakuje. To było dla niej kolejne uderzenie. Nie wiedziała, gdzie go zgubiła. Płakała – przecież dostała je od mamy.
Minęły trzy miesiące. Wojciech nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nikomu nie powiedział, iż tamtego dnia zrezygnował z syna. Chłopiec żył, a ordynator szpitala namawiała go:
„Jest pan pewien, iż chce się go pan wyrzec? Rozumiem, iż to szok po stracie żony, ale może znajdzie się rozwiązanie – może babcia, może niania? adekwatnie nie musicie go od razu zabierać, może tu zostać.”
„Mam sześcioletnią córkę. Nie stać mnie na nianię, nie mam pomocy. Muszę pracować, żeby ją utrzymać.”
„Później pan zrozumie, iż to błąd. Ale wówczas będzie za późno – nikt panu nie udzieli informacji o dziecku” – powiedziała stanowczo. „Jak chcieliście go nazwać?”
„Misiu, Michał. Tak chciała córka.”
Czas płynął, a Wojciech rozmyślał o synu. W końcu poszedł do ordynatorowej, ale ta dotrzymała słowa – nie powiedziała nic. Wyszedł ze szpitala zrozpaczony.
„Czy naprawdę nie dałbym rady? Sąsiedzi by pomogli…” Bał się, żeby nikt nie dowiedział się, iż porzucił syna. Czuł się podle.
Prawie w samych drzwiach szpitala dogoniła go pielęgniarka.
„Wiem coś o panu synu.”
Spojrzał na nią z nadzieją.
„Tej samej nocy, gdy pańska żona zmarła, rodziła inna kobieta. Miała skomplikowany poród, a dziecko urodziło się martwe. Gdy odzyskała przytomność, dano jej pańskiego syna. Uznano, iż to lepsze rozwiązanie.”
„Nie wie paniWojciech pobiegł do Zimy, która trzymała w rączkach Misia, i powiedział jej, iż ich życie znów będzie pełne miłości, bo rodzina, choć nie zawsze idealna, ma w sobie moc, by przetrwać choćby najciemniejsze chwile.