Powiedział, iż nie jestem „odpowiednim materiałem na ojca” — a przecież wychowałem te dzieci od samego początku.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Powiedział, iż nie nadaję się na ojca a jednak to ja wychowywałem te dzieci od samego początku.

Gdy moja siostra Kinga zaczęła rodzić, byłem daleko na zlocie motocyklowym. Błagała, żebym nie odwoływał wyjazdu, twierdziła, iż wszystko będzie dobrze, iż jeszcze jest czas.

Czasu zabrakło.

Na świat przyszły trzy piękne maluchy a jej zabrakło.

Pamiętam, jak trzymałem w ramionach te maleństwa, wijące się na oddziale intensywnej terapii noworodków. Pachniałem jeszcze benzyną i skórzaną kurtką. Nie miałem żadnego planu, ani pojęcia, co robić. Ale spojrzałem na nich Martę, Lilkę i Witka i zrozumiałem: nie odejdę stąd.

Zamieniłem nocne przejażdżki na nocne karmienia. Chłopaki z warsztatu wyręczali mnie w pracy, żebym mógł odebrać dzieci z przedszkola. Nauczyłem się wiązać Lilce warkocze, uspokajać Martę, gdy wpadała w furię, przekonywać Witka, by zjadł coś innego niż makaron z masłem. Przestałem jeździć na długie rajdy. Sprzedałem dwa motocykle. Zbudowałem własnoręcznie piętrowe łóżka.

Pięć lat. Pięć urodzin. Pięć zim pełnych grypy i niestrawności. Nie byłem idealny, ale byłem. Każdego dnia.

Aż pojawił się on.

Ojciec biologiczny. Nie figurował w aktach urodzenia. Ani razu nie odwiedził Kingi w ciąży. Jak twierdziła, powiedział, iż trojaczki “nie pasują do jego stylu życia”.

Ale teraz? Chciał je zabrać.

I nie przyszedł sam. Przyprowadził ze sobą pracownicę socjalną, Annę. Spojrzała na moje poplamione olejem kombinezony i orzekła, iż nie jestem “właściwym środowiskiem dla długotrwałego rozwoju tych dzieci”.

Nie wierzyłem własnym uszom.

Anna obeszła nasz mały, ale schludny dom. Widziała rysunki dzieci na lodówce. Rowery w ogródku. Małe kalosze w przedpokoju. Uśmiechała się uprzejmie. Robiła notatki. Zauważyłem, jak jej wzrok zatrzymał się na moim tatuażu na szyi.

Najgorsze było to, iż dzieci nic nie rozumiały. Marta schowała się za mną. Witek zaczął płakać. Lilka zapytała: “Czy ten pan będzie naszym nowym tatą?”.

Odpowiedziałem: “Nikt was nie zabierze. Chyba iż po moim trupie.”

I tak oto… rozprawa za tydzień. Mam adwokata. Dobrego. Piekielnie drogiego, ale warto. Mój warsztat ledwo zipie, bo sam muszę ogarnąć wszystko, ale sprzedałbym choćby ostatni klucz, byle zatrzymać dzieci.

Nie wiedziałem, co postanowi sędzia.

W przeddzień rozprawy nie mogłem spać. Siedziałem przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach rysunek Marty mnie, trzymającego ich za ręce przed naszym domkiem, a w rogu słońce i kilka chmur. Proste bazgroły dziecka, ale, szczerze mówiąc, na tym rysunku wyglądałem szczęśliwszy niż kiedykolwiek w życiu.

Rano włożyłem koszulę z guzikami, której nie nosiłem od pogrzebu Kingi. Lilka wyszła z pokoju i powiedziała: “Wujku Staszku, wyglądasz jak ksiądz.”.

“Miejmy nadzieję, iż sędziemu podobają się księża” próbowałem żartować.

Sąd wydawał się innym światem. Wszystko beżowe i lśniące. Tomek siedział naprzeciwko w drogim garniturze, udając troskliwego ojca. Przyniósł choćby zdjęcie trojaczków w kupionej ramce jakby to coś udowadniało.

Anna odczytała swoją opinię. Nie kłamała, ale też nie starała się złagodzić słów. Wspomniała o “ograniczonych zasobach edukacyjnych”, “zaniepokojeniu rozwojem emocjonalnym” i oczywiście “braku tradycyjnej struktury rodzinnej”.

Zaciskałem pięści pod stołem.

Potem przyszła moja kolej.

Opowiedziałem sędziemu wszystko. Od telefonu o Kingi po to, jak Lilka zwymiotowała mi na plecy podczas podróży, a ja choćby się nie poruszyłem. Mówiłem o opóźnionym rozwoju mowy Marty i o tym, jak wziąłem drugą pracę, by opłacić logopedę. O tym, jak Witek nauczył się pływać tylko dlatego, iż obiecałem mu hamburgera w każdy piątek, jeżeli się nie podda.

Sędzia spojrzał na mnie i zapytał: “Naprawdę uważa pan, iż jest w stanie sam wychować troje dzieci?”.

Przełknąłem ślinę. Mogłem skłamać. Ale nie zrobiłem tego.

“Nie. Nie zawsze” powiedziałem. “Ale robię to. Każdego dnia, od pięciu lat. Nie robię tego, bo muszę. Robię to, bo oni są moją rodziną.”.

Tomek pochylił się do przodu, jakby chciał coś powiedzieć. Ale milczał.

I wtedy stało się coś nieoczekiwanego.

Lilka podniosła rękę.

Sędzia, zaskoczony, powiedział: “Młoda dama?”.

Wspięła się na palce i odezwała: “Wujek Staszek przytula nas każdego ranka. A gdy mamy złe sny, śpi na podłodze obok naszego łóżka. I raz sprzedał swój motocykl, żeby naprawić nam kaloryfer. Nie wiem, jak wygląda tata, ale my już go mamy.”.

Cisza. Zupełna cisza.

Nie wiem, czy to przeważyło. Może sędzia już dawno podjął decyzję. Ale gdy w końcu oznajmił: “Opieka pozostaje przy panu Stanisławie Nowaku” odetchnąłem tak głęboko, jakbym wstrzymywał oddech od lat.

Tomek choćby na mnie nie spojrzał, gdy wychodził. Anna skinęła mi głową ledwie dostrzegalnie.

Tamtego wieczoru przygotowałem tosty z serem i pomidorową ulubione danie dzieci. Lilka tańczyła na kuchennym stole. Witek wymachiwał nożem do masła jak mieczem świetlnym. Marta przytuliła się do mnie i szepnęła: “Wiedziałam, iż wygrasz.”.

I w tej chwili, mimo tłustej kuchni i całego zmęczenia, poczułem się jak najbogatszy człowiek na świecie.

Rodzina to nie krew. To ci, którzy zostają. Znowu i znowu. choćby gdy jest trudno.

Idź do oryginalnego materiału