„Powiedz córce, iż mnie już nie ma”: kobieta wybrała dom spokojnej starości, by nikogo nie obciążać.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Na recepcji panowała cisza. Tylko zegar na ścianie miarowo tykał, jakby przypominając, iż czas płynie, niezależnie od wszystkiego. Anna ostrożnie wyjęła z torebki dowód osobisty i kartę zdrowia, po czym podała je dziewczynie za szybą. Ta rzuciła okiem na dokumenty, a potem na kobietę. W jej oczach pojawiło się lekkie zaniepokojenie, ale milczała. Wzięła papiery i bez słowa wpisała coś do rejestru.

— Czy ma pani jakąś rodzinę? — zapytała cicho, nie podnosząc wzroku.

Anna westchnęła, zmęczenie w jej głosie zdradzało, iż słyszała to pytanie już tysiące razy i tyleż razy na nie odpowiadała.

— Miałam córkę. Ale lepiej powiedzieć jej, iż nie żyję. Tak będzie wszystkim łatwiej… i wygodniej.

Dziewczyna uniosła wzrok, zaskoczona. Chciała coś odrzec, ale widząc twarz Anny, zamilkła. W głębi jej oczu nie było bólu ani złości. Tylko zmęczenie. Takie, z którym się nie dyskutuje. Jego się nie leczy. Można je tylko przetrwać.

Kiedyś Anna miała zupełnie inne życie. Pełne zapachu pieczenia, pieluch, dziecięcego śmiechu i niekończących się obowiązków. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym, gdy ich córka, Kasia, miała zaledwie cztery lata. Od tego czasu została sama – wdowa, matka, gospodyni i jedyna podporą. Bez pomocy, bez zaplecza. Ale z wiarą, iż da radę. Dla Kasi.

I dawała radę. Pracowała w szkole, wieczorami sprawdzała zeszyty, nocami prała i prasowała, w weekendy lepiła pierogi i czytała bajki. Kasia rosła mądra, dobra, kochana. Anna na nic się nie skarżyła. Tylko czasem, późno w nocy, gdy cały dom zasypiał, zamykała drzwi, siadała w kuchni i pozwalała sobie na kilka łez. Nie z powodu słabości, ale samotności.

Kiedy Kasia dorosła, wyszła za mąż, urodziła syna i przeprowadziła się do Wrocławia. Najpierw dzwoniła co wieczór. Później raz w tygodniu. Potem raz w miesiącu. A potem… zapadła cisza. Nie było ani kłótni, ani urazy. Po prostu „Mamo, rozumiesz… mamy kredyt, pracę, przedszkole… nie mamy w ogóle czasu. Przepraszam. Naprawdę cię kochamy. Po prostu jest teraz ciężko”.

Anna kiwała głową. Zawsze rozumiała.

Gdy stało się ciężko wchodzić po schodach, kupiła sobie laskę. Gdy zaczęły męczyć bezsenne noce, zapisała się do lekarza, poprosiła o leki. Gdy zapanowała zupełna cisza, kupiła radio. Gdy przyszła samotność, po prostu ją zaakceptowała. Kasia czasami przysyłała pieniądze. Niewiele. Na leki wystarczało.

Do domu opieki Anna przyszła sama. Zadzwoniła, dowiedziała się o warunki, spakowała rzeczy. Starannie złożyła ulubiony sweter, ciepłą chustę, włożyła album ze zdjęciami. Zamknęła drzwi, nie oglądając się. Na pożegnanie wrzuciła do skrzynki córki list. Bez pretensji, bez żalu.

„Kasiu, jeżeli pewnego dnia przyjedziesz, a mnie już nie będzie, wiedz, iż nie odeszłam od ciebie. Poszłam do siebie.
Nie chcę być ciężarem. Nie chcę, żebyś musiała wybierać między sumieniem a wygodą.
Niech będzie łatwiej – i tobie, i mnie.
Kocham cię. Mama.”

W pensjonacie Anna się nie skarżyła. Czytała, pielęgnowała kwiaty, czasem piekła ciastka, gdy pozwalano jej na kuchnię. Nie skarżyła się, nie narzekała i nie oczekiwała. Ale co wieczór, kiedy gaszono światło na korytarzu, otwierała szkatułkę i wyjmowała zdjęcie – Kasię z dzieciństwa, w czerwonym płaszczyku z białymi kokardkami.

Anna przesuwała palcami po zdjęciu, zamykała oczy i szeptała:

— Spokojnej nocy, moja ptaszynko. Niech u ciebie wszystko będzie w porządku…

I zasypiała. Z nadzieją, iż może gdzieś tam, w innym mieście, w innym życiu, jeszcze ktoś o niej pamięta.

Minęły trzy lata. Kasia rzeczywiście przyjechała. Pewnego dnia, niespodziewanie. Przycisnęła do serca ten list, który przez cały czas nie został otwarty – wtedy nie potrafiła go przeczytać. Zmęczona, zagubiona, z oczami pełnymi winy, przekroczyła próg ośrodka i zapytała: „Czy Anna Nowak… jeszcze tu jest?..”

Młoda pielęgniarka skinęła głową i poprowadziła ją do ogrodu. Tam, pod jabłonią, w fotelu bujanym, spała siwa kobieta. W rękach trzymała zdjęcie. Wiatr delikatnie poruszał jej rzadkie włosy, a twarz była taka… spokojna.

Kasia nie wytrzymała. Upadła na kolana przed nią i zapłakała:

— Mamo… Przepraszam… Wszystko rozumiem. Ale tak cię kocham.

Anna nie obudziła się. Ale w uśmiechu wciąż spała. Może jej się śniło: mała dziewczynka w czerwonym płaszczu biegnie do niej po jesiennej alei z okrzykiem: „Mamciu!”

Bo choćby jeżeli nikt nie słyszy – serce matki słyszy zawsze.

Idź do oryginalnego materiału