
Obejrzałem Potwory: Historia Eda Geina.
Zawsze myślałem, iż jestem odporny na obrzydliwości. Że potrafię patrzeć na zło z dystansem, z chłodną ciekawością. Ale się pomyliłem.
Ten film wywołał we mnie coś, czego się nie spodziewałem — mieszaninę obrzydzenia, smutku i dziwnego współczucia wobec świata, który potrafi zrodzić takie potwory.
Z początku zastanawiałem się, po co w ogóle tak szczegółowo i brutalnie opisywać życie człowieka, który na zawsze przekroczył granice człowieczeństwa.
Dopiero później dowiedziałem się, iż Ed Gein był inspiracją dla całej galerii artystów:
• Deranged
• Teksańska masakra piłą mechaniczną Tobe’a Hoopera
• Psychoza Alfreda Hitchcocka
• Dom tysiąca trupów i Bękarty diabła Roba Zombie
• Milczenie owiec Jonathana Demmego — gdzie stał się pierwowzorem postaci stworzonych przez Thomasa Harrisa, takich jak Zębowa Wróżka z Czerwonego smoka czy Buffalo Bill z Milczenia owiec.
Dowiedziałem się też, iż istnieje zespół grindcore’owy noszący jego imię,
a kilkanaście utworów muzycznych wprost odnosi się do jego historii.
I wtedy pomyślałem, iż może coś jest ze mną nie tak — skoro próbuję zrozumieć, dlaczego świat wciąż wraca do tego potwora.
Może to nie tylko fascynacja złem, ale raczej próba oswojenia własnego lęku.