„Poszedł po kotlety, a znalazł miłość”

newsempire24.com 3 dni temu

**”Poszedł po kotlety, a znalazł miłość”**

Stary sklep spożywczy na obrzeżach Lublina cieszył się uznaniem miejscowych — smaczne dania, hojne porcje, serdeczne sprzedawczynie. Wiesława Nowak pracowała tam już piętnaście lat — najpierw przy wagach, potem jako kierowniczka działu. Wiedziała wszystko, pamiętała każdego — komu dać więcej faszerowanej papryki, kto lubił kaszę gryczaną, a dla kogo należało nasypać “od serca”.

Tego dnia wracała z zaplecza z tacą zimnych nóżek. Ledwo ustawiła je w witrynie, gdy wzrok przykuła znajoma postać — wysoki mężczyzna w wytartym płaszczu, z smutkiem w oczach, stał przy ladzie i jakby kogoś szukał.

Wszystka podeszła szybko:

— jeżeli szuka pan Asi, to zachorowała. Wróci za tydzień. Dla pana, jak zwykle — kotlety i żeberka?

Mężczyzna zdziwił się:

— Pani choćby pamięta, co zwykle biorę?

— Oczywiście. Jest pan naszym stałym klientem — Wiesława się zaróżowiła.

On zawstydził się, ale nagle dodał cicho:

— Zawsze chciałem trafić do pani, Wiesiu, a ciągle wpadam do Asi. Smutno mi nawet.

— Skąd pan wie, jak mam na imię?

— No przecież na identyfikatorze napisane.

Z tyłu rozległ się zirytowany głos Bogusi:

— Proszę pana! Nie blokować kolejki! Za panem już dziesięć osób!

Drgnął:

— Przepraszam. Te domowe kotleciki, proszę…

I już ciszej, patrząc jej w oczy:

— Może kiedyś jakaś dobra kobieta ugotuje mi prawdziwe domowe kotlety. Przepraszam, Wiesiu, nie widzę pierścionka… jeżeli nie jest pani zamężna — może odprowadzę panią po pracy? Mieszkam tu, zaraz za ulicą, sam.

Wiesława ledwo skinęła głową i podała mu torebkę. W piersi łomotało serce — jak za młodych lat.

— No to do wieczora — uśmiechnął się. — A ja, nawiasem mówiąc, jestem Leszek.

Cały dzień Wiesia chodziła jak w oblokach. choćby Bogusia zauważyła:

— Wiesiu, nie gorączkujesz się? Policzki czerwone jak u dziewczyny przed randką!

— Wszystko w porządku, Boguś, po prostu dobry humor.

Pod koniec zmiany poprawiła szminkę, zawiązała chustę i wyszła ze sklepu. Leszek już czekał.

— Przejdziemy się? Może do kina?

Na dworze było błoto, mokry śnieg kleił się do rzęs. Szli alejką, cicho rozmawiając, jakby znali się od zawsze. W pewnym momencie zaproponował:

— Wiesiu, chodź do mnie? Herbaty się napijemy, rozgrzejemy. Mieszkam przecież niedaleko.

— No nie wiem… prawie się nie znamy…

— Jak to nie znamy? Już rok się pani przyglądam. Zachodzę, podziwiam, jak pani pracuje. Dobra pani, uczciwa. Dla babć ciepłe słowo, dla dzieci uśmiech. Czuję, jakbym znał panią od zawsze. A pani mnie — czy naprawdę nie pamięta?

Uśmiechnęła się:

— Dobrze już, Leszku. Chodźmy, bo faktycznie — przemokłam do nitki.

W jego mieszkaniu było skromnie, ale przytulnie. Zdjął z niej płaszcz, postawił buty przy kaloryferze, zaparzył herbatę z cytryną, wyjął ciastka.

Gdy na dworze rozszalała się prawdziwa zamieć, nagle powiedział:

— Zostań. Ja się rozłożę w kuchni. Gdzie teraz pójdziesz?

Wiesia rozejrzała się — ciepło, spokój, a serce podpowiadało: nie uciekaj.

— Dobrze, zostanę…

Położyła się na kanapie, on — w kuchni. Ale obudzili się już razem — osobno spać się nie dało.

Gdy Asia wróciła po chorobie, od razu zobaczyła, jak Leszek odprowadza Wiesię z pracy.

— Patrzcie, nie próżnowałaś! Ja tylko do szpitala, a ty już faceta związałaś! — śmiała się.

W rzeczywistości Asia cieszyła się razem z nią. Bo szczęśliwa Wiesia była jak słońce — jej blask ogromie wszystkich dookoła. A prawdziwe szczęście widać z daleka. choćby żeberka z kotletami tej sprzedawały się jakoś szybciej…

Idź do oryginalnego materiału