Poświęciliśmy wszystko dla syna, a teraz jesteśmy dla niego nędzarzami i przegranymi.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mam pięćdziesiąt lat, a mój mąż pięćdziesiąt pięć. Żyliśmy skromnie, ale po swojemu, zawsze wspierając się nawzajem i dzieląc trudy codzienności. Wychowaliśmy syna, Karola. Niedawno skończył dwadzieścia trzy lata i oznajmił, iż chce się wyprowadzić. Przyjęliśmy to spokojnie — wiek odpowiedni. Jednak za tą decyzją kryło się coś znacznie gorszego.

Karol od razu dał nam do zrozumienia, iż nie zamierza wynajmować mieszkania. Uważa, iż jako rodzice powinniśmy kupić mu własne lokum. Zaproponował choćby konkretny plan: sprzedać nasz dwupokojowy, przytulny dom, który był naszym gniazdem, a za uzyskane pieniądze kupić dwa kawalerki — jedną dla nas, drugą dla niego.

Na początku nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To nie tylko cztery ściany — to dom, w który włożyliśmy tyle serca, wspomnień, życia… Tu przeżyliśmy wszystko, zarówno dobre, jak i trudne chwile.

Mąż od razu stanowczo odmówił. Jest starej daty — uważa, iż dorosły syn powinien sam zapracować na swój los. Rozumiem go. Nie jesteśmy bogaczami, ale staraliśmy się dać Karolowi wszystko: dobre ubrania, dodatkowe zajęcia, korepetycje, opłaciliśmy studia, żywiliśmy, leczyliśmy. Gdy chciał remont w pokoju — pomogliśmy i w tym.

Ale nasz syn, jak się okazuje, uważa, iż to za mało. Nie podoba mu się, iż wciąż mieszka z rodzicami. Twierdzi, iż „w jego wieku” to wstyd. I dlatego uważa za sprawiedliwe, żebyśmy sprzedali swój dom dla jego wygody.

Gdy ojciec odmówił, Karol urządził taką awanturę, iż zrobiło mi się niedobrze. Krzyczał, iż „normalni rodzice” sami zapewniają dzieciom mieszkania, iż jesteśmy biedakami, a nie prawdziwą rodziną, a choćby iż w ogóle nie prosił się na świat. „Mogliście pomyśleć wcześniej” — rzucił własnemu ojcu w twarz.

Od tamtej pory prawie nie rozmawiamy. Mąż twierdzi, iż to minie, iż to tylko młodzieńczy bunt. A ja nie wiem… Leżę nocami, wpatrując się w sufit i myślę — a może on ma rację? Może jeżeli go urodziliśmy, to powinniśmy zapewnić mu lepszy start? A jeżeli nie potrafiliśmy — to czy w ogóle zasługujemy na szacunek?

Ale potem biorę się w garść. Daliśmy mu wszystko, co mogliśmy. Wszystko. Do ostatniego grosza. A on? Mieszka u nas, nie płaci rachunków, nie pomaga. choćby „dziękuję” nie padło. Zero odpowiedzialności, zero wdzięczności. Tylko żądanie — „dajcie”.

Tak, nie jesteśmy bogaci. Ale pracowaliśmy uczciwie. Daliśmy mu miłość, dach nad głową, jedzenie, opiekę, wykształcenie. Nie zaniedbaliśmy go, nie zdradzili, nie piliśmy, nie bili. A teraz, kiedy on dorósł, okazaliśmy się dla niego „biedakami”?

Może to zabrzmi surowo, ale uważam, iż facet w jego wieku spokojnie może wynająć sobie mieszkanie. To dorosły człowiek, nie dziecko. A to, iż wybrał manipulowanie rodzicami zamiast samodzielności — to już nie nasza wina, tylko jego decyzja.

Powiedzcie, czy naprawdę jesteśmy tak złymi rodzicami? Czy mamy prawo powiedzieć „nie”, gdy żąda się od nas poświęcenia ostatniego grosza dla czyichś ambicji?..

Idź do oryginalnego materiału