Poranek był lodowaty. Śnieg oślepiał, przejmujący wiatr smagał twarz, a drogi pokryły się gładką skorupą lodu. Jan, w kierowca szkolnego autobusu z małej podkarpackiej wsi, otworzył drzwi, wpuszczając do środka gromadkę dzieci owiniętych w szaliki, czapki i puchowe kurtki.
— Szybciej, bo mi uszy odpadną! — zażartował, uśmiechając się szeroko.
— Panie Janie, jaki pan śmieszny! — zaściekała się śmiechem pierwszoklasistka Marysia. — A dlaczego pan nie ma szalika? Mama zawsze mówi, iż trzeba nosić szalik!
— Gdyby moja mama jeszcze żyła, to pewnie by mi najcieplejszy kupiła — odparł ze smutkiem w głosie. — Ale na razie to zazdroszczę ci, Marysiu.
— To ja powiem mamie, żeby wam też kupiła!
— Umowa stoi. A teraz — zajmujcie miejsca, bo lód na drodze to nie przelewki.
Jan nie był zwykłym kierowcą. Był kimś, kto każdego ranka witał dzieci ciepłem i żartem. Znał je wszystkie po imieniu, pamiętał, kto ma urodziny, a kto klasówkę. Dzieci go uwielbiały. W domu jednak sprawy nie wyglądały tak różowo.
— Janek, masz choć pojęcie, ile jeszcze będziemy spłacać tę hipotekę przez twoją „miłość do dzieci”? — pytała z rozpaczą w głosie jego żona Weronika.
— Kocham tę pracę… Ale znajdę sposób. Słowo — upierał, choć serce ściskał mu żal i bezsilność.
Tamtego ranka, gdy autobus podjechał pod szkołę, Jan po raz ostatni przypomniał dzieciom, by uważały na lód.
— Kasia, tylko bez łyżwiarstwa na schodach!
Gdy wszystkie dzieci wybiegły, Jan miał zamiar wstąpić do kawiarni, by rozgrzać się gorącą kawą i odmrozić dłonie.
Nagle z głębi autobusu dobiegł stłumiony szloch.
— Hej, mały, co się stało? — zawołał, podchodząc.
Na ostatnim siedzeniu, skulony w kłębek, siedział chłopiec. Łzy błyszczały w jego oczach, a ręce miał sine od zimna.
— Czemu nie idziesz do szkoły?
— Zimno… — wyszaeptał. — Rękawice mi się porwały, a mama i tata mówią, iż nie mają pieniędzy na nowe…
Jan zacisnął zęby. Zdjął swoje wełniane rękawice i włożył je na zębnocone dłonie chłopca.
— No to jak, lepiej? Słuchaj, mam znajomego, co robi takie rękawice, iż choćby niedźwiedzia ogrzeją. Po lekcjach przynieśę ci parę.
— Naprawdę? — oczy chłopca rozbłysły. — Dziękuję!
Ale Jan wiedział, iż żadnego znajomego nie było. To była tylko wymówka. Nie poszedł już po kawę. Ostatnie swoje złotówki wydaje w sklepiku — kupił rękawice i najtańszy szalik. A wieczorem, gdy dzieci wracały do autobusu, wręczył je tamtemu chłopcu.
— Masz, młody. Niech grzeją. O pieniądzach nie myśl — dorośli się tym zajmą.
Chłopiec rzucił mu się na szyję. Jan powstrzymał łzy, ale w środku czuł, jak wszystko się w nim zaciska.
Po kilku dniach wezwano go do dyrektora.
— Za co? — pomyślał, nerwowo pukając do drzwi.
— Proszę wejść, panie Janie — uśmiechnął się dyrektor. — Dowiedzieliśmy się, iż pomógł pan chłopcu o imieniu Kacper. Jego ojciec był strażakiem, doznał urazu, teraz rodzina żyje z małej renty. Pański gest nie pozostał niezauważonym.
Jan milczał, nie wiedząc, co powiedzieć.
— A poza tym… Odkryliśmy tę skrzynkę przy szkole…
Okazało się, iż Jan postawił przy wejściu plastikowy pojemnik z napisem: „Zmarzłeś? Weź coś. Zostań ciepły. Od kierowcy autobusu”, i włożył tam kilka par rękawic i szalików, kupionych ze swojej skromnej pensji.
Ta skrzynka zmienaiła wszystko.
Nauczyciele, rodzice, pracownicy szkoły zaczęli przynosić tam różne rzeczy. Ktoś dodał czapki, ktoś — skarpety. Po tygodniu obok skrzynki stanową tablicę: „Punkt Dobra”.
Jana zaproszono na apel szkolny. Otrzymał podziękowanie od władz, podwyżkę i propozycje prowadzenia szkolnego programu pomocy dzieciom z ubogich rodzin.
Ale dla niego ważne było coś innego.
Widział, jak dzieci nie tylko machają mu na dzień dobry, ale podbiegają z uściskami. Jak rodzice ściskają mu dłoń i w popłochu szepczą „dziękujemy”. Jak w skrzynce ciągle coś się pojawia — nie dlatego, iż ktoś kazał, ale dlatego, iż ludzie chcą dawać.
— Widzisz, Weronika… — powiedział pewnego wieczoru żonie, wskazując przez okno na skrzynkę. — Znamazłem sposób, żeby to miało sens.
Ona tylko przytuliła go w milczeniu.
Co możemy wynieść z tej historii? Czasem choćby jeden dobry uczynek uruchamia łańcuch zdarzeń, który zmienia życie. Jan oddał swoje ciepło — a dostał w zamian coś więcej. I nie chodziło o pieniądze. Tylko o to, iż dobro wraca. Zawsze.