Dzisiaj zrozumiałam, iż postawiłam na sobie krzyż. A jednak los dał mi drugą szansę…
Piotr wszedł do mieszkania późnym wieczorem. Na twarzy miał zmęczenie, w oczach – wewnętrzną walkę. Bez słów zdjął buty, przeszedł do kuchni i usiadł przy stole.
— Piotrusiu, zjesz kolację? — krzątała się wokół niego Kinga. — Upiekłam kaczkę, tak jak lubisz. Z jabłkami… Czemu taki pochmurny?
Spojrzał na nią bez zwykłego uśmiechu:
— Kinga, musimy poważnie porozmawiać. Nie mogę już żyć na dwa domy. Kiedy w końcu będziemy razem? Przecież mam swoje mieszkanie.
Kinga nagle spochmurniała. Wszystko, czego tak długo unikała, dogoniło ją.
— Dobrze — powiedziała cicho. — Ale najpierw musisz poznać moje dzieci.
Spotkali się w kawiarni. Krzysztof i Rafał siedzieli po jednej stronie stołu, a Kamila — obok Kingi. Gdy Piotr wszedł, dzieci oniemiały. Otworzyły usta ze zdumienia. Kinga nie od razu zrozumiała, o co chodzi. Ale gdy synowie zamienili się pełnymi gniewu spojrzeniami, wszystko stało się jasne…
— Żartujesz sobie, mamo?! — pierwszy wybuchnął Krzysztof. — W twoim wieku układać sobie życie? Toż to kompromitacja!
— Myśleliśmy, iż masz rozum… — dodał Rafał. — W twoim wieku kobiety zostają babciami, a nie wpuszczają facetów do domu.
— Mam dopiero czterdzieści cztery lata — cicho odpowiedziała Kinga.
— To żyj sobie spokojnie, sama. My z Krzyśkiem wynajmiemy mieszkanie. Nie będziemy mieszkać pod jednym dachem z twoim narzeczonym.
A Kamila odwróciła się. Przez cały miesiąc nie odezwała się do matki ani słowem.
Kinga nie płakała. Siedziała nocą w ciszy i wspominała swoje życie. Jak to wszystko się zaczęło…
…Kiedyś była prymuską. Spokojna, rozsądna dziewczyna z dobrą rodziną, z rodzicami, którzy ją uwielbiali i marzyli, by córka dostała się na prestiżową uczelnię. Ale w wieku siedemnastu lat zakochała się. W Jacku.
Miał dwadzieścia cztery lata. Wysoki, z chrapliwym głosem, silnymi dłońmi i dumnym spojrzeniem. Rodzice od razu go nie polubili. Ojciec wyrzucił go, gdy przyszedł prosić o jej rękę. Ale Kinga nie posłuchała nikogo — i po kilku miesiącach wyjechała z Jackiem do innego miasta.
Na początku było jak w bajce. Urodził się pierworodny — Krzysztof. Rodzice pomogli, kupili im mieszkanie. Potem przyszedł na świat Rafał — a na domiar szczęścia dostali jeszcze trzypokojowe. Ale wtedy bajka zamieniła się w codzienny koszmar.
Rodzina Jacka okazała się pijąca. Brat — nierób, rodzice — hulaki. Jacek coraz częściej znikał u nich na całe tygodnie. Praca? Ha. Kto zatrudniłby kogoś, kto co miesiąc przepija wszystko?
Kinga ciągnęła wszystko sama. Pracowała na dwóch etatach, studiowała zaocznie. Wieczorami sprzątała. Wstydziła się prosić rodziców o pomoc. A mąż coraz częściej wylegiwał się na kanapie, domagając się „zimnego piwa”.
Gdy wróciła z wizyty u lekarza — w trzeciej ciąży — i usłyszała: „Nie ma śmietanki? No to se kup!”, nie wytrzymała. Złożyła pozew o rozwód. Zamówiła mu taksówkę, zapłaciła. Śmiał się i nie wierzył. Na próżno.
Nie wrócił już więcej. Zamki zostały wymienione. Sąsiadka pilnowała, żeby nie urządzał awantur. Rozwód był szybki. Nigdy się choćby nie dowiedział, iż urodziła się mu córka.
Trzy miesiące później Jacek zginął. Pożar spowodowany niedogaszoną kuchenką na działce. Rodzice byli w ogrodzie, brat przeżył, on — nie. Kinga czuła winę… ale wiedziała, iż nie była obowiązana być jego opiekunką do końca życia.
Urodziła się Kamila. Troje dzieci. Praca. Dom. Sen po trzy godziny.
Zapomniała, co to kobiecość. Zapomniała, jak to jest być pożądaną. Postawiła dzieci na nogi. Wszystkie świadczenia po zmarłym żywicielu szły na ich przyszłość.
Życie osobiste — przekreśliła. Uznała, iż nie ma do niego prawa.
Aż przyszedł ten deszczowy wieczór. Urodziny koleżanki z pracy, spóźniony autobus, ulewa. Nagle zatrzymał się samochód.
— Podwieźć?
Zwyczajny mężczyzna. Ciepłe spojrzenie. Dobre. Nazywał się Piotr. Okazało się, iż mieszkają blisko. Potem czekał na nią każdego ranka, odwoził do pracy, zabierał wieczorem. Robił kawę w samochodzie. Mówił, iż jest piękna.
Kinga odzwyczaiła się od komplementów. Ale z nim było łatwo. Był rozwiedziony — przyłapał żonę z kochankiem. Nie mieli dzieci.
I nagle — zaproponował wspólne życie. A ona… nie wiedziała, co zrobić.
Dzieci się odwróciły. Nazwały ją lekkomyślną, powiedziały — niech żyje sobie sama, one wynajmą mieszkanie.
Kinga cierpiała. Ale w końcu coś w niej pękło.
— Skoro tak — powiedziała synom — to wymienimy mieszkanie na trzy kawalerki. Ja dołożę. Jesteście dorośli. A ja… nie muszę być samotna tylko dlatego, iż wam to pasuje.
I przeprowadziła się do Piotra.
A potem stał się cud — Kinga znów została matką. Ciąża była trudna. Lekarze odradzali. Ale ona postanowiła urodzić.
Piotr nie odstępował jej na krok. Woził po szpitalach, noce spędzał przy łóżku. Był ojcem od pierwszego uderzenia serca.
Dzieci… zniknęły. Nie dzwoniły, nie pisały.
Ale na wypis ze szpitala przyszli wszyscy troje. Z kwiatami. Z balonikami. Z przeprosinami.
Teraz w mieszkaniu znów słychać dziecięcy śmiech. Mała Dominika biega po domu, a starsze rodzeństwo jest znów blisko. Kamila przychodzi pomagać. Krzysztof przyprowadza żonę. Rafał zorganizował rodzinny obiad.
Kinga patrzy na Piotra — i serce zamiera jej w piersi.
Mogła odmówić. Mogła zostać sama. Ale wybrała życie.
I dziś wie: na szczęście nigdy nie jest za późno. jeżeli obok jest ktoś, kto naprawdę kocha.