Rodzinny wypoczynek z dziećmi – moje wielkie marzenie. Marzenie, które jednak często pozostaje niespełnione. Nie dlatego, iż nigdzie nie wyjeżdżamy, ale dlatego, iż z małym dzieckiem trudno mówić o prawdziwym relaksie. Synek jest ze mną cały czas, siedem dni w tygodniu, a zostawić go nie ma z kim. Wszystko muszę robić z nim, a każda wyprawa staje się wyzwaniem.
Kiedy nasz synek miał półtora roku, razem z przyjaciółmi postanowiliśmy zorganizować rodzinny wyjazd nad rzekę. Planowaliśmy spędzić tydzień w namiotach, łowić ryby, odpoczywać i cieszyć się naturą. Przygotowania zajęły sporo czasu: lista niezbędnych rzeczy, jedzenia na tydzień i organizacja całego wyjazdu.
Byłam przekonana, iż dam sobie radę, szczególnie iż synek przez cały czas był karmiony piersią, więc nie musiałam martwić się o specjalne jedzenie. Zapakowaliśmy wszystko, co potrzebne, w tym domowe zapasy i sprzęt do gotowania na gazowym palniku.
Naszym przyjaciołom było łatwiej: ich syn miał już 12 lat, więc mogli liczyć na jego samodzielność. Ja natomiast liczyłam, iż moja przyjaciółka, która uwielbia małe dzieci, pomoże mi w opiece nad synkiem. I faktycznie, bawiła się z nim, ale zwykle nie dłużej niż 10 minut. Większość czasu spędzał ze mną.
Zdecydowałam, iż spróbuję wykorzystać poranki na łowienie. Synek zwykle spał do 9 rano, więc wstałam wcześniej, przygotowałam kawę dla siebie i innych, i poszłam z wędką nad wodę. Niestety, moje plany gwałtownie pokrzyżyły się, gdy o 6:30 usłyszałam zza pleców: „Mama!”. Poranne łowienie zakończyło się szybciej, niż się zaczęło.
Wieczorem miałam nadzieję na spokojniejszą chwilę przy wędce. Jednak, mimo iż udało mi się chwilę posiedzieć pod gwiazdami, zmęczenie wzięło górę. Mój synek spał spokojnie w namiocie, co było jednym z niewielu momentów, które mogłam uznać za relaksujące.
Mimo trudów spędziliśmy wspaniały tydzień nad rzeką. Gotowaliśmy zupy rybne, piekliśmy ziemniaki w ognisku, a synek z entuzjazmem pomagał we wszystkim, co robiłam. To był czas pełen uśmiechów i rodzinnej atmosfery, choć dla mnie był to bardziej tydzień bycia mamą niż wędkarzem.
Kiedy rok później ponownie planowaliśmy wyjazd na ryby, już nie miałam żadnych iluzji. Przygotowałam się na to, iż będę przede wszystkim mamą i gospodynią, a nie „wędkarzem”. Pomyślałam, iż moja „ryba” ma jeszcze czas na dorastanie w rzece, a prawdziwy relaks będzie możliwy, gdy synek będzie starszy.
A Wy? Jak radzicie sobie z wyjazdami z małymi dziećmi? Podzielcie się swoimi historiami w komentarzach!