Posprzątałam w domu teściowej, ale spotkały mnie tylko wyrzuty

polregion.pl 3 dni temu

Dawno temu, gdy wraz z Jackiem zaczęliśmy się spotykać, minęło już kilka lat. Nasza miłość rozwijała się powoli, ale stanowczo. On był troskliwy, uważny, robił wszystko, bym czuła się kochana. Niedawno oświadczył się – z euforią przyjęłam jego propozycję. Marzyliśmy o wspólnej przyszłości, snuliśmy plany, i zdawało się, iż nic nie może pójść nie tak.

Gdy przygotowywaliśmy się do wesela, jego rodzice wyjechali na urlop, proponując, byśmy tymczasem zamieszkali w ich domu. Jacek od razu zapalił się do tego pomysłu – mówił, iż to szansa, by poczuć się jak prawdziwa rodzina, zasmakować codzienności. Zgodziłam się, choć w środku czułam lekkie drżenie: obcy dom, ledwo znani rodzice i ta ciążąca odpowiedzialność. Ale miłość silniejsza niż niepokój.

Z początku wszystko wyglądało idealnie. Z ochotą zabrałam się za gospodarstwo: gotowałam, prałam, sprzątałam. Jacek rzadko pomagał, wierząc, iż mężczyzna ma zarabiać, a kobieta dbać o dom. Nie protestowałam. W końcu jego zarobki były dobre, a mnie choćby wydawało się słuszne, bym wzięła dom na siebie.

Wszystko zmieniło się, gdy wrócili jego rodzice.

Dom lśnił czystością: umyte podłogi, okna, wypolerowane meble, pouładowane szafy i kuchnia. Upiekłam tort, przygotowałam kolację – wszystko, by poczuli, iż czekano na nich z troską. ale zamiast podziękowań – cios w serce. Jacek, widocznie zawstydzony, powtórzył słowa matki: nazwała mnie niechlujną.

– Podobno nie umyłaś toalety, wanny też nietknięte – mówił. – A w kuchni jak po huraganie. Tort zresztą niejadalny.

Poczułam się, jakbym została oblana wrzątkiem. Dałam z siebie wszystko, nie żałując czasu ani sił, by pokazać się jako dobra gospodyni. A w zamian – chłód, pretensje, upokorzenie. Byłam pewna: gdyby choćby szukać dziury w całym, to złośliwie. Każda gospodyni podziękowałaby za taką pracę, a nie szukała powodów do narzekań. Ale teściowa, widać, od początku mnie nie znosiła.

Po tej rozmowie Jacek stał się obojętny. Nie mówił już o ślubie z dawnym zapałem, nie planował przyszłości. Ogarnął mnie strach. Czy naprawdę jedno zdanie matki może przekreślić wszystko?

Nie wiem, co jeszcze powinnam zrobić, by mnie zaakceptowano. Może zbyt gwałtownie zgodziłam się na małżeństwo? jeżeli choćby szczerym staraniem nie zjednałam sobie jego matki, co czeka mnie po ślubie? Ciągłe uwagi? Upokorzenia? Walka o uwagę i szacunek syna?

I szczerze? Żałuję, iż zachowałam się jak pani domu. Teraz wiem: powinnam była pozostać gościem. Nie przeszkadzać, nie próbować przypodobać się, nie starać – tylko czekać, aż wrócą. Wtedy może nie byłoby powodów do narzekań.

Jacek jeszcze wcześniej wspominał, byśmy zamieszkali z jego rodzicami, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Ale po tym wszystkim? Nie. Nigdy więcej nie postawię stopy w tym domu. Gdzie nie ma szacunku, tam nie będzie i mnie.

Teraz stoję na rozdrożu: walczyć dalej o tego mężczyznę i jego rodzinę, poświęcając siebie, czy zatrzymać się i zapytać – czy taki związek jest mi w ogóle potrzebny? Tam, gdzie od początku brakuje szacunku, trudno liczyć na miłość i akceptację później.

Może to nie we mnie tkwi problem, ale w tym, iż próbuję wejść do rodziny, która nie jest gotowa mnie przyjąć?

Idź do oryginalnego materiału