Posprzątałam dom teściowej, ale spotkały mnie tylko wyrzuty

twojacena.pl 14 godzin temu

Odświeżyłam dom teściowej, ale dostałam tylko wyrzuty

Minęło już kilka lat, odkąd zaczęliśmy się spotykać z Piotrem. Nasz związek rozwijał się powoli, ale stabilnie. Był troskliwy, uważny, robił wszystko, bym czuła się kochana. Niedawno oświadczył się – z euforią przyjęłam jego propozycję. Marzyliśmy o wspólnej przyszłości, snuliśmy plany i zdawało się, iż nic nie może pójść źle.

Na czas przygotowań do ślubu jego rodzice wyjechali na wakacje i zaproponowali nam, byśmy wprowadzili się do ich domu. Piotr od razu się zapalił – mówił, iż to szansa, byśmy pobyli razem, spróbowali codzienności. Zgodziłam się, choć w środku czułam lekki niepokój: obcy dom, mało znani rodzice, a do tego ciężar odpowiedzialności. Ale miłość silniejsza niż obawy.

Na początku wszystko wyglądało idealnie. Z zapałem zajęłam się domem: gotowałam, prałam, sprzątałam. Piotr rzadko pomagał, uważając, iż jego rolą jest zarabianie, a moją – dbanie o dom. Nie protestowałam. Tym bardziej, iż zarabiał dobrze, a mnie choćby wydawało się słuszne, bym zajęła się gospodarstwem.

Wszystko zmieniło się, gdy wrócili jego rodzice.

Dom lśnił czystością – umyłam podłogi, okna, pozamiatałam, posegregowałam rzeczy w szafach i kuchni. Upiekłam tort, przygotowałam kolację – wszystko, by czuli, iż witamy ich z sercem. Zamiast wdzięczności – cios w dumę. Piotr, wyraźnie skrępowany, powtórzył słowa matki: uważała mnie za niechluję.

„Podobno nie umyłaś toalety, wanny też nietknięte” – mówił. „A w kuchni jak po burzy. Tort zresztą niejadalny.”

Poczułam się, jakby oblał mnie wrzątkiem. Starałam się jak mogłam, nie żałowałam czasu ani sił, chciałam pokazać, iż jestem dobrą gospodynią. A w zamian – chłód, pretensje i upokorzenie. Byłam pewna: gdyby choćby ktoś szukał dziury w całym, to tylko złośliwie. Każda inna kobieta podziękowałaby za taką pracę, a nie szukała pretekstu. Ale teściowa, widocznie, od początku była nastawiona przeciwko mnie.

Po tej rozmowie Piotr stał się dziwnie odległy. Nie mówił już o ślubie z takim zapałem, nie planował przyszłości. I ogarnął mnie strach. Czy naprawdę jedno słowo matki może wszystko zniszczyć?

Nie wiem, co jeszcze powinnam zrobić, by mnie zaakceptowano. Może za gwałtownie zgodziłam się na małżeństwo? Skoro choćby szczerym wysiłkiem nie zdołałam zdobyć przychylności jego matki, co mnie czeka po ślubie? Ciągłe uwagi? Upokorzenia? Walka o uwagę i szacunek syna?

I szczerze? Żałuję, iż zachowywałam się jak gospodyni. Teraz myślę – powinnam była po prostu być gościem. Nie wtrącać się, nie przypodobywać, nie starać. Może wtedy nie byłoby powodów do narzekań.

Piotr wcześniej wspominał, iż chciałby, byśmy mieszkali z jego rodzicami, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Ale po tym wszystkim… Nie. Już nigdy nie postawię stopy w tym domu. Bez szacunku – nie ma i mnie.

Teraz stoję na rozdrożu: albo walczyć o tego mężczyznę i jego rodzinę, niszcząc siebie, albo zatrzymać się i zapytać – czy taki związek ma sens? Tam, gdzie od początku nie ma szacunku, trudno liczyć na miłość i akceptację później.

Może to nie we mnie problem, ale w tym, iż próbuję wejść do rodziny, która nie jest gotowa mnie przyjąć?

Idź do oryginalnego materiału