Wanda spieszała do domu. Była już dziesiąta wieczorem, chciała jak najszybciej dotrzeć, zjeść kolację i położyć się spać. Dziś była wykończona. Mąż czekał w domu, obiad gotowy, syn nakarmiony.
Pracowała w małym salonie fryzjerskim i tego dnia miała dyżur. Musiała posprzątać po pracy, włączyć alarm, zamknąć drzwi – stąd ta zwłoka.
Droga do domu wiodła przez mały park. Zwykle panowała tam cisza i spokój. Za dnia siedziały na ławkach staruszki, ale o tej porze było pusto, a latarnie świeciły, więc nie było strach.
Tego dnia jednak jedna z ławek nie była pusta. Przytuleni do siebie siedzieli tam dzieciak – chłopiec około dziewięciu, dziesięciu lat i może pięcioletnia dziewczynka. Wanda zwolniła kroku i podeszła do nich.
— Co tu robicie? Jest już późno! Powinniście wracać do domu!
Chłopiec spojrzał na nią uważnie, pogłaskał siostrę po głowie i mocniej ją przytulił.
— Nie mamy dokąd iść. Wygonił nas ojczym.
— A gdzie wasza mama?
— Z nim. Pijana.
Wanda nie zastanawiała się długo.
— Wstawajcie, pójdziecie ze mną. Jutro się tym zajmiemy.
Dzieci niepewnie wstały. Wanda wzięła dziewczynkę za rękę, drugą podała chłopcu.
Tak zabrała ich do siebie. Wytłumaczyła wszystko mężowi i dwunastoletniemu synowi. Znając jej dobre serce, nie dyskutowali, tylko pokazali dzieciom, gdzie mogą się umyć, i posadzili przy stole. Głodne maluchy, choć nieśmiało, zjadały wszystko, co im podano.
Później Wanda poszła do sąsiadki, której córka chodziła do pierwszej klasy, i poprosiła o ubrania dla dziewczynki. Dostała ich sporo, bo w każdym domu zostaje mnóstwo rzeczy po wyrośniętych dzieciach.
Wykąpała Marysię – tak miała na imię dziewczynka – i ubrała w czyste ciuchy. Chłopiec, Antoś, umył się sam i też dostał ubranie po jej synu.
Położyła ich razem w salonie na kanapie, bo Marysia ani na chwilę nie odstępowała brata, a on co chwilę ją przytulał.
Zmęczone i najedzone dzieci gwałtownie zasnęły na czystej pościeli. Wanda odesłała syna spać, a z mężem jeszcze długo szeptem rozmawiali, co dalej.
Rano wstała wcześnie. Odprowadziła męża do pracy. Ona sama miała zmianę popołudniową.
Dzieci się obudziły. Nakarmiła je śniadaniem i postanowiła odprowadzić do domu. Wyprane i wysuszone ubrania spakowała do torby i dała im ze sobą.
Zaprowadziły ją do bloku niedaleko stąd. Drzwi do mieszkania na trzecim piętrze stały otwarte. Dzieci weszły i zatrzymały się w progu. Wanda stanęła obok. Chciała spojrzeć tej kobiecie w oczy, zapytać, o czym myślała całą noc, gdy ich nie było.
Z pokoju wyszła jeszcze młoda, ale zaniedbana kobieta z wielkim siniakiem pod okiem. Obojętnie spojrzała na dzieci i mruknęła:
— A… Wróciliście… A to kto?
— To ciocia Wanda. Spałyśmy u niej.
— A… Dobrze.
I weszła z powrotem do pokoju. Wanda była w szoku. To miała być matka?!
Ale nagle kobieta wróciła i powiedziała:
— Chodź do kuchni.
Wanda poszła. Ku jej zdumieniu, było tam biednie, ale czysto. Nigdzie nie leżały śmieci, naczynia były umyte, podłoga wyglądała na odkurzoną. choćby jej szlafrok, choć stary i z urwanymi guzikami, był czysty.
— Siadaj.
Wanda usiadła. Kobieta usiadła naprzeciw, spojrzała na nią tym podbitym okiem i spytała:
— Masz dzieci?
— Tak, syna, dwanaście lat.
— Słuchaj, jeżeli coś mi się stanie, nie zostaw moich dzieci. Zajmij się nimi. Są grzeczne.
— A ty? Chcesz je zostawić?
— Już nie potrafię się zatrzymać. Próbowałam nie raz. A on i tak nie da mi spokoju.
Skinęła głową w stronę pokoju, skąd dobiegało chrapanie.
— Idź na policję!
— Byłam. Posiedzi piętnaście dni, wróci i jeszcze bardziej mnie pobije. I już nie umiem żyć bez alkoholu. Piję codziennie. A on wyrzuca dzieci z domu. Nie jest ich ojcem.
— A gdzie ojciec?
— Utonął, jak Marysi skończył się roczek. Od tamtej pory piję.
— Nie pracujesz?
— Myłam podłogi w sklepie. W zeszłym tygodniu wyrzucili mnie za absencję.
— A on?
— Dorabia. Jakoś się kręcimy.
Spojrzała na Wandę uważnie i powtórzyła:
— Proszę, jeżeli coś się stanie, nie zostawiaj ich. Widzę, iż jesteś dobra. Choć odwiedzaj ich w domu dziecka.
Wanda wstała i podeszła do drzwi. Jej głowa nie potrafiła ogarnąć tej sytuacji. Była wstrząśnięta tą prośbą.
Dzieci wyszły ją odprowadzić. Podeszły i objęły ją. Wandzie puściły się łzy. gwałtownie je otarła i powiedziała Antosiowi, iż wie, gdzie jej szukać. Odwróciła się i wyszła. Dopiero na ulicy pozwoliła sobie rozpłakać się na dobre. Ludzie oglądali się za nią.
Wieczorem opowiedziała wszystko mężowi. Zgodził się, iż jeżeli coś się stanie, nie zostawią dzieci. Syn, który podsłuchał rozmowę, przyszedł do nich. Wszyscy troje przytulili się i w milczeniu siedzieli w kuchni.
Antoś przyszedł trzy dni później. Powiedział, iż mama zniknęła, a ojczyma zabrali policjanci. Marysia była u sąsiadki, ale dziś zabiorą ich do ośrodka. gwałtownie wyjaśnił sytuację i pobiegł z powrotem do siostry.
Matkę znaleziono następnego dnia w rzece – ślady wskazywały, iż została zamordowana. Może przeczuwała, co się stanie, dlatego poprosiła Wandę o pomoc.
Wanda z mężem zaczęli biegać po urzędach, by uzyskać opiekę nad dziećmi. Ponieważ nie mieli rodziny, pozwolono im zabrać Antosia i Marysię. Na komisji Wanda opowiedziała też o tamtej rozmowie z ich matką.
Wanda musiała zrezygnować z pracy. Marysia była przerażona, ufała tylko bratu i ciągle trzymała się go blisko. choćby gdy upuściła łyżkę, patrzyła ze strachem na męża Wandy – widocznie bała się kary. Trwało długo, zanim zaczęła im ufać. Antek, starszy, rozumiał, iż w tym domu nic im nie grozi.
Z czasem dziewczynka oswoiła się. PodchodMarysia pewnego wieczoru przytuliła się do Wandy i szepnęła: „Mamusiu” – i od tej chwili wszyscy wiedzieli, iż to już naprawdę ich rodzina.