Zostawił mnie z trójką dzieci i starzejącymi się rodzicami, żeby uciec z kochanką do Włoch. Nie potrafiłam go powstrzymać. Wszystko zaczęło się w moje urodziny.
Mieszkałam w małej wsi, pieniędzy ledwo starczało na życie, a w witrynach sklepów w mieście było tyle pięknych rzeczy, iż oczy mi się rozbiegały. Najbardziej wpadły mi w oko pewne sandałki. Stałam jak zahipnotyzowana, wyobrażając sobie, jak chodzę w nich po rynku, a wszyscy się za mną oglądają
Nagle ktoś lekko trącił mnie łokciem.
Odwróciłam się i zobaczył uśmiechniętego mężczyznę.
Ładne, co? wskazał głową na sandałki.
Tak wyszeptałam, dalej gapiąc się na witrynę.
Chodź na kawę. jeżeli ci je kupię, pójdziesz ze mną na randkę?
Wiedziałam, iż pewnie wyglądam z tym moim zachwytem jak wiejska prostaczka, ale w tamtej chwili było mi wszystko jedno.
Dobrze przytaknęłam.
Chciałam tego prezentu. Chciałam poczuć się wyjątkowa, choćby tylko na jeden wieczór.
Usiedliśmy w kawiarni, zamówił mi tort, a ja zaczęłam opowiadać mu swoją historię. Powiedziałam, iż moi rodzice nie żyją. Częściowo to była prawda ojciec naprawdę odszedł, ale matkę no cóż, matkę pogrzebałam w swojej głowie już dawno, bo porzuciła mnie, gdy byłam mała. Opowiedziałam to wszystko tak, żeby wzbudzić w nim współczucie. I zadziałało.
Tak to się zaczęło. Coraz częściej jeździłam do miasta, spotykaliśmy się. Nazywał się Krzysztof. Wziął mnie pod swoje skrzydła, obsypywał uwagą. Najpierw były sandałki, potem robił mi kolejne prezenty: sukienki, biżuterię, drogie perfumy. Ale nie, nie zostałam jego kochanką dla prezentów. Kochałam go. Myślałam, iż on też mnie kocha.
Byłam naiwna.
Popełniłam błąd zaszłam w ciążę. Spodziewałam się wszystkiego: iż powie musimy się rozejść, radź sobie sama, zrób aborcję. Ale on powiedział coś innego:
Wyprowadzisz się do mnie. Wychowamy to dziecko razem.
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście.
Wzięliśmy ślub. Myślałam, iż wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Aż któregoś dnia zapukano do drzwi. Otworzyłam i omal nie zemdlałam.
Na progu stała moja matka. Z workiem kapusty kiszonej, jakbyśmy widziały się wczoraj. Jakiś sąsiad zdradził jej, gdzie teraz mieszkam. Przyszła się z nami pogodzić.
I Krzysztof odkrył prawdę.
Dowiedział się, iż okłamałam go. I w jednej chwili jego miłość wyparowała.
Wrzeszczał, nazwał mnie prowincjonalną oszustką, zapytał, czy ojciec też przypadkiem nie wyskoczy z grobu, skoro tak łatwo skreślam ludzi z życia. I wyrzucił nas za drzwi. Mnie, matkę i jej kapustę.
Jeszcze w niego wierzyłam i znowu się pomyliłam.
Wróciłam do dziadków. Odesłałam matkę. Zostałam sama z dzieckiem. Ale Krzysztof wrócił.
Wracajmy do siebie powiedział. Mamy syna.
I uwierzyłam mu.
Naiwna, myślałam, iż miłość pokona wszystko.
Ale nie zabrał mnie z powrotem do swojego mieszkania. Zamieszkaliśmy w jego starym rodzinnym domu ze starzejącymi się rodzicami, którzy potrzebowali opieki. Zgodziłam się. Robiłam wszystko, dla niego, dla jego rodziców, dla naszego syna.
A potem znowu zaszłam w ciążę.
Pewnego dnia pokłóciliśmy się, a on w gniewie rzucił mi:
Nie zapomnij, iż jesteś tu tylko gościem!
Te słowa wbiły mi się jak nóż w serce.
A jednak zostałam. Wierzyłam, iż miłość przetrwa najgorsze.
Gdy urodziło się drugie dziecko, oznajmił, iż ma problemy z pieniędzmi, iż jego interesy się posypały. Teraz byliśmy równi ja nie miałam nic, on też nie.
Przyszedł trzeci maluch. Mówiłam sobie, iż od dzisiaj już nic nas nie rozdzieli, iż będziemy razem, nie ważne co.
On zaczął pracować coraz więcej. Wychodził wcześnie, wracał późno. Myślałam, iż robi to dla rodziny. Nie widziałam, iż wszystko się rozpada.
Włochy bilet w jedną stronę, ale nie dla mnie
Pewnego dnia oznajmił:
Nie mogę tak dalej żyć. Tu nie ma przyszłości. Wyjeżdżam za granicę.
Uwierzyłam mu. Był wykończony, przybity, zmęczony. choćby się zgodziłam niech jedzie, niech spróbuje ułożyć sobie życie gdzie indziej.
Aż odkryłam prawdę.
Na lotnisku były dwa bilety na samolot do Włoch. Jeden na jego nazwisko. Drugi na nazwisko kobiety, z którą miał romans od lat.
Zrozumiałam.
Ale nie potrafiłam go zatrzymać.
Wyjechał.
A ja zostałam.
Z trójką dzieci.
Z jego rodzicami, którzy stali się moją rodziną.
W pustym domu i z duszą pełną bólu.
Nie wiem, jak teraz żyć. Mam tylko nadzieję, iż kiedyś zaboli mnie trochę mniej.


