Ranek wślizgiwał się powoli przez szczeliny w zaciągniętych roletach, wnosząc do pokoju szare, chłodne światło. Jadwiga już siedziała na krawędzi łóżka, ubrana i z włosami spiętymi w kok, jakby szykowała się do dalekiej podróży. I w pewnym sensie tak było. Nie chodziło już o ucieczkę, ale o pożegnanie tej wersji siebie, która przez lata milczała, gromadząc w sobie zmęczenie, żal i brak zwykłej wdzięczności.
Wzięła małą torebkę z przedpokoju tę, którą nosiła tylko na specjalne okazje i wyszła bezszelestnie. Krystyna spała. Oczywiście. Po kolejnym dniu spędzonym w pracy potrzebowała odpoczynku ale jej wypoczynek zawsze budowano na plecach matki, która sama nie odpoczywała nigdy.
Jadwiga nie zostawiła żadnej kartki. Nic dramatycznego. Po prostu wyszła.
Wsiadła do pociągu do Krakowa, gdzie mieszkała jej siostra, Agnieszka. Nie widziały się od ponad dwóch lat, a rozmowa telefoniczna z poprzedniego dnia była krótka:
Mogę przyjechać? Muszę odejść dla siebie.
Agnieszka odpowiedziała tylko:
Przyjeżdżaj. Zawsze. Nie pytaj.
Dom Agnieszki był ciepły i pełen światła, pachnący świeżo zaparzoną kawą i pieczonym chlebem. Nikt tam nie krzyczał na Jadwigę, iż zapomniała wynieść śmieci. Nikt nie narzekał, iż nic nie robi całymi dniami. Pierwsze dwa dni Jadwiga przespała. Naprawdę. Spała głęboko, bez przerwy, jakby wszystkie te lata wyczerpania ciągnęły ją teraz w dół, domagając się należnego odpoczynku.
Trzeciego dnia Agnieszka zabrała ją do centrum miasta. Do księgarni. Tam, gdzie Jadwiga marzyła o pracy, gdy była młodsza. Kochała książki, ich zapach, porządek na półkach. A przede wszystkim ciszę.
Masz czas. Możesz zacząć od czegokolwiek powiedziała Agnieszka.
I Jadwiga zaczęła. Od dobrej kawy, od tomiku poezji, od spaceru wąskimi, spokojnymi uliczkami. Zaczęła od drobnych rzeczy, które jednak miały znaczenie: od ciepłego swetra wybranego dla siebie, od dobrego kremu do rąk, od bukietu kwiatów tylko dla niej.
Przez cały ten czas Krystyna wysyłała wiadomości. Najpierw chłodne:
Przynajmniej powiedz, czy wrócisz do domu.
Potem mniej pewne siebie:
Przepraszam, jeżeli cię zraniłem Nie zdawałem sobie sprawy.
A w końcu:
Mamo, tęsknię za tobą. Możemy porozmawiać?
Jadwiga czytała każdą wiadomość po kilka razy. Potem zamykała telefon. Chciała odpowiedzieć, ale zrozumiała, iż po raz pierwszy nie musi śpieszyć się z wybaczeniem. Ani nie musi go udawać. Krystyna musiała nauczyć się cierpliwości, którą jej matka nosiła w sobie przez dziesiątki lat.
Tydzień później Jadwiga wróciła do Warszawy. Nie dla Krystyny. Dla siebie.
W pustym mieszkaniu wszystko było na swoim miejscu. Krystyny nie było w domu. Na kuchennym stole leżał karteczek:
Proszę, wybacz mi. Nie umiałam być córką. Czekam na rozmowę, gdy będziesz gotowa. Krystyna.
Jadwiga nie płakała. Tylko poczuła ciepły ucisk w piersi. Nieznane dotąd uczucie: może maleńką iskrę nadziei. Ale teraz wiedziała na pewno: wybaczenie nie jest obowiązkiem. Szacunku trzeba się nauczyć. Prawdziwa miłość nie wymaga ofiary z siebie.
W następnych miesiącach Krystyna zaczęła przychodzić coraz częściej. Na początku milcząca, niepewna. Przynosiła kwiaty, potem gotowała dla matki. W końcu pytała szczerze:
Mamo, chcesz, żebym dziś coś dla ciebie zrobiła?
Nie było w tym perfekcji. Nie wszystko było naprawione. Ale był to początek.
Jadwiga nauczyła się mówić nie. Pewnego dnia, gdy Krystyna bez słowa powiesiła pranie, Jadwiga spojrzała na nią długo i uśmiechnęła się.
Dziękuję ci, Krystyna. Po raz pierwszy czuję, iż mnie widzisz.
A Krystyna odłożyła wieszak i przytuliła matkę. Mocno, szczerze.
Widzę cię, mamo. I przykro mi, iż to trwało tak długo.
W duszy Jadwigi ta bolesna cisza, która towarzyszyła jej przez tyle lat, wreszcie przemieniła się w dobry spokój. W taki, w którym nie była już sama.













