Poranna niespodzianka od teściowej

polregion.pl 2 tygodni temu

Dziś rano znów miałam niespodziankę od teściowej.

„Dzień dobry, synowo!” — zawołał teść, Andrzej Nowak, szeroko się uśmiechając i otwierając drzwi. Za nim weszła teściowa, Halina Kowalska, z miną tak niewinną, jakby nie zgotowała mi właśnie kolejnej „niespodzianki”. Lekko się uśmiechnęła i znacząco spojrzała w stronę kuchni, gdzie, jak się okazało, zostawiła swój „prezent”. Ja, jeszcze nieświadoma, co mnie czeka, skinęłam głową, ale pięć minut później omal nie wybuchnęłam płaczem. Ta kobieta potrafi zaskakiwać, choć nie zawsze tak, jakbym chciała. I teraz siedzę, zastanawiając się: śmiać się czy łapać za głowę, bo takie niespodzianki od Haliny już stały się tradycją.

Z mężem, Krzysztofem, mieszkamy w jednym domu z teściami od pół roku. Gdy się pobraliśmy, nalegali, żebyśmy się do nich wprowadzili — dom duży, miejsca dla wszystkich starczy, no i „rodzina powinna być razem”. Zgodziłam się, choć w głębi duszy marzyłam o własnym mieszkaniu. Andrzej to człowiek dobroduszny, z nim jest łatwo: albo coś majsterkuje w garażu, albo ogląda mecz, nie wtrącając się w moje sprawy. Ale Halina to już inna historia. Nie jest zła, ale ma talent do wchodzenia tam, gdzie nikt jej nie prosi, i nazywania tego „troską”. A jej „niespodzianki” zawsze mają jakiś haczyk.

Tego ranka wstałam wcześniej, by przygotować śniadanie. Krzysztof już wyjechał do pracy, a ja planowałam zrobić jajecznicę, zaparzyć kawę i spokojnie zacząć dzień. Ale gdy weszłam do kuchni, zamarłam. Na stole stał ogromny garnek przykryty pokrywką, a obok kartka: „Martynko, to dla was na obiad, smacznego!” Podniosłam pokrywę i omal nie krzyknęłam: była tam kapuśniak, ale nie zwyczajny, tylko jakiś… eksperymentalny — pełno kapusty, dziwny zapach i, jak się zdawało, pół kilo kopru. Lubię kapuśniak, ale ten wyglądał, jakby Halina wymieszała wszystko, co znalazła w ogrodzie, i dodała przypraw z pobliskiego sklepu.

Odwróciłam się i zobaczyłam teściową, która właśnie weszła do kuchni. „No i jak, Martynko, podoba ci się moja niespodzianka?” — zapytała z dumą, jakby to nie kapuśniak, a danie z gwiazdką Michelin. Wymusiłam uśmiech i mamrocząc, podziękowałam: „Dziękuję, Halinko, bardzo… oryginalne”. A ona dodała: „Gotowałam do późna w nocy, żebyście wy z Krzysiem nie chodzili głodni. Ty ciągle na diecie, a mężczyzna potrzebuje prawdziwego jedzenia!” Prawdziwe jedzenie? Moja jajecznica, nawiasem mówiąc, Krzysiowi zawsze smakuje, i nikt nie narzekał. Ale dyskutować z Haliną to jak próbować przekrzyczeć kombajn.

Postanowiłam nie ustępować i delikatnie zasugerować, iż damy sobie radę sami. „Halinko — mówię — dziękuję, ale my z Krzysiem zwykle jadamy coś lekkiego. Może nie trzeba się tak męczyć?” A ona na to: „Oj, Martynko, nie dziękuj, robię to dla was! Ty jeszcze młoda, dopiero się nauczysz gotować”. Nauczę? Gotuję od piętnastego roku życia, a moje sałatki na imprezach wciąż znikają szybciej niż jej „słynne” gołąbki! Ale Halina widocznie uważa, iż bez jej kapuśniaka zginiemy.

To nie pierwsza jej „niespodzianka”. W zeszłym tygodniu przyniosła z piwnicy trzy słoiki kiszonych ogórków i wstawiła je do naszej lodówki, wypierając moje jogurty. „Martynka, to dla was na zimę!” — oznajmiła. Na zimę? Mieszkamy w jednym domu, po co mi trzy słoiki ogórków? A miesiąc temu „pomogła” mi posprzątać i poukładała wszystkie moje rzeczy w szafie po swojemu, bo „tak będzie wygodniej”. Dwie godziny szukałam ulubionego swetra. Krzysio tylko się śmieje: „Mamusi nie przestawisz, Martynka, cierpliwości”. Cierpliwości? Łatwo mu mówić, on w pracy, a ja tu muszę ogarniać te „niespodzianki”.

Najśmieszniejsze, iż Halina naprawdę wierzy, iż robi nam przysługę. Nie jest z tych teściowych, które celowo uprzykrzają życie — ona serio myśli, iż jej kapuśniak uchroni nas od głodu, a jej rady zrobią ze mnie „prawdziwą gospodynię”. Ale ja nie chcę być gospodynią według jej wzorów! Wolę gotować makaron, próbować azjatyckich przypraw, a nie warzyć garnki kapuśniaka na cały tydzień. I chcę, żeby moja kuchnia była moja, a nie filią kulinarnego muzeum Haliny.

Próbowałam rozmawiać z Krzysiem, ale on, jak zwykle, pozostał neutralny. „Martynka — powiedział — mamusia chce pomóc. Zjedz łyżkę kapuśniaka, pochwal, i się uspokoi”. Łyżkę? Po tym kapuśniaku pół nocy piłam wodę, bo był słony jak Bałtyk! Zasugerowałam kompromis: niech Halina gotuje, ale pyta, czy czegoś potrzebujemy. Krzysio obiecał z nią pomówić, ale wątpię, iż to zadziała. Teściowa już planuje „niespodziankę” na weekend — coś o pierogach z kapustą. Już psychicznie szykuję się na kolejny garnek.

Czasem marzę o własnym mieszkaniu, gdzie nikt nie będzie wtykał łyżki do mojej sałatki ani gotował kapuśniaka bez pytania. Ale potem myślę: Halina, mimo swoich dziwactw, nie jest zła. Po prostu jest z innego czasu, gdzie teściowa była główną kucharką rodziny. Może powinnam się wyluzować i traktować jej niespodzianki jako element rodzinnego folkloru? Ale gdy patrzę na ten garnek, myślę: jeżeli jeszcze raz nazwie moją jajecznicę „nie jedzeniem”, zacznę robić sushi na jej oczach. Niech spróbuje wsadzić tam swój koperek.

Idź do oryginalnego materiału