Lynne Cooke, jedna z najważniejszych krytyczek globu, przygotowuje właśnie wystawę o wzajemnych inspiracjach projektantów tkanin i artystów abstrakcyjnych. Inna sława, Susane Bocanegra, zajmuje się tapiserią w zbiorach MoMA i tworzy na jej temat wykład performatywny. Ubiegłoroczne biennale weneckie prezentuje sztuki pomniejsze (minor arts), takie jak ceramika i tkanina. Mało tego, pokaz przypominał polskie konkursy uświęcające dane gatunki1. Słowem, sztuka włókna ma się w starym centrum wybornie. Jednak tym razem impet przyszedł z zewnątrz. W Azji, Afryce subsaharyjskiej i Ameryce Łacińskiej, historycznie o wiele bardziej ceniona, tkanina skutecznie rozłupuje skostniałe hierarchie. Zapewnia pożądane w sztuce współczesnej wartości: (pół)peryferyjność, niebiałość, niemęskość, redefiniowanie kanonu, polityczność, zależności o globalnej skali, dozę swobody i niedookreśloności, relację z technologią, dekoracyjność, łączenie technik i materiałów, nietrwałość i performatywność, stymulację wielozmysłową, w tym haptyczność2. Trudno na razie stwierdzić, czy tkaninowe wzmożenie pociągnie za sobą realną zmianę, czy zatrzyma się na etapie kompulsywnego generowania atrakcyjnych słów, takich jak wyżej wymienione.
CMWŁ udanie, choć w tonie „kiedyś to było”, mitologizuje szczególny status polskiej tkaniny.
Niezależnie od dalszego rozwoju sytuacji dla Międzynarodowego Triennale Tkaniny w Łodzi, właśnie świętującego 50-lecie istnienia, ten trend to szansa (bo można przewietrzyć wiekową imprezę), ale i zagrożenie (wygórowane oczekiwania publiczności i hurraoptymizm). Jeżeli chodzi o możliwości, część z nich muzeum wykorzystało nader sprawnie. Tegoroczną edycję imprezy przygotowała Marta Kowalewska, główna kuratorka Centralnego Muzeum Włókiennictwa, orientująca się zarówno w meandrach medium, jak i najnowszych trendach. Jubileuszowa edycja TT zyskała solidną, rozpoznawalną identyfikację graficzną (Centrala), korespondującą z tegorocznym tematem, czyli „stanem splątanym”: litery sprzężone ze sobą jak łańcuchy na wyrazistym, karminowym tle. W sumie jest więc lepiej niż było jeszcze kilka lat temu, zarówno jeżeli chodzi o całą instytucję, jak i cykliczne wydarzenie. Wiąże się to – jak można przypuszczać – ze zmianą dyrekcji muzeum: od 2016 kieruje nim Aneta Dalbiak. Wcześniej w Radzie Programowej triennale zasiadało hermetyczne towarzystwo osób związanych z medium. Oglądając dokumentację archiwalnych odsłon triennale wnioskuję, iż ich wiedza nie przekładała się na znajomość współczesnych procedur wystawienniczych i muzeologicznych. Zagadnienia techniczne związane z tkaniną doceni jedynie wąskie grono profesjonalistów, a niestety wiedza na ten temat choćby u absolwenta_tki historii sztuki bywa znikoma lub zerowa. Natomiast anachroniczność projektów graficznych i składu wydawnictw, ale nade wszystko staroświeckie strategie kuratorskie (dobór i sposób prezentacji obiektów, teksty towarzyszące) dostrzeże znacznie szersze grono osób związanych ze sztukami wizualnymi, w następstwie czego ucierpi wizerunek muzeum. Wiele wskazuje na to, iż Aneta Dalbiak zdaje sobie z tego sprawę. Rada Programowa MTT składa się w tej chwili nie tylko ze specjalistek w zakresie sztuki włókna (Aurelia Mandziuk-Zajączkowska, współzałożycielka Stowarzyszenia Sztuka i Dokumentacja, oraz Wojciech Sadley, legenda polskiej szkoły tkaniny), ale też znawczyń sztuki współczesnej i osób z doświadczeniem zarządzania instytucjami kultury (Małgorzata Ludwisiak, Hanna Wróblewska). Odczuwam ulgę, iż o CMWŁ można wreszcie pisać bez zażenowania, ale zarazem frustrację, bo przecież wymienione wyżej elementy to zaledwie niezbędne minimum. Nie zmienia to faktu, iż CMWŁ udanie, choć w tonie „kiedyś to było”, mitologizuje szczególny status polskiej tkaniny. Oczywistym tłem tegorocznego triennale jest wszak nie tylko retrospektywa Magdaleny Abakanowicz w Tate, ale także historia samego muzeum. Krystyna Kondratiukowa, pomysłodawczyni Triennale i założycielka CMWŁ , jednego z pierwszych w Europie muzeów tkanin (1960), do tego w postindustrialnej przestrzeni, dobrych parę lat przed odkryciem architektury przemysłowej przez nowojorskie niezależne środowiska artystyczne, jawi się jako absolutna pionierka sztuki włókna i muzeologii.
Wyrazem nowego otwarcia jest zmiana regulaminu Międzynarodowego Triennale Tkaniny. Do 15 edycji włącznie (2016 n.e.!) organizatorzy wymagali, aby autor(ka) specjalizował(a) się w tkaninie artystycznej. Każdy kraj reprezentował komisarz, rekomendujący i selekcjonujący osoby uczestniczące, które nie mogły zgłosić się w ramach otwartego naboru; wystawa nie miała kuratora oraz tematu przewodniego. Wytyczne te – na szczęście już minione – odczytuję jako relikt dawnych czasów – może choćby przywiązania do modernistycznej „czystości” medium. Obecne przepisy zakładają, iż praca artystyczna nie musi reprezentować sztuki włókna – wystarczy, iż inspiruje się jej technikami, znaczeniami, przedstawia medium jako temat, adaptuje myślenie „tkaniną” do innych dziedzin i formatów. Wymienione warunki, streszczające się w „tkaninowej” postawie wobec świata, stanowią kwintesencję współczesnego rozumienia sztuki włókna.
Nie uniknięto jednak błędów: za problem techniczny można uznać – przy odrobinie wyrozumiałości – nieobecność feminatywów, i to zarówno w regulaminie konkursu, jak i tekstach towarzyszących czy na banerach w przestrzeni muzeum. Jednak stosowanie wyłącznie rodzaju męskoosobowego dla opisu prac jawnie queerowych, feministycznych, emancypacyjnych przy jednoczesnym podkreślaniu aktualności – kłuje w oczy. Pozostaje mieć nadzieję, iż członkinie nowej Rady zauważą ten mankament.
Jednak fundamentalny problem leży gdzie indziej, a mianowicie w założeniach wystawy przygotowanej przez Martę Kowalewską. Główna idea okazuje się całkowicie nieczytelna; nie można jej rozpoznać ani w układzie prac, ani w ich warstwie treściowej, ani decyzjach formalnych i materiałowych. Obiekty wydają się rozmieszczone przypadkowo. Na przykład: kameralna, intymna instalacja o dramacie utraty bliskich podczas wojny (Łzy, które zastygają i krew, która nie krzepnie Vasylyny Buryanyk) sąsiaduje z idylliczną sceną wylegiwania się półnagich mężczyzn na łące (Lato Łukasza Wojtanowskiego). Pierwsza powściągliwie wykorzystuje kolory i nietypowe materiały, druga to klasyczny gobelin w pastelowych tonach. Praca Buryanyk to dwa kubiki z krystalizującym roztworem soli, rdzewiejącym metalem i szeregiem tkanin przypominających przekrój ludzkiego ciała. Obiekty przywodzą na myśl wczesne prace Hansa Haackego, jednak ich charakter jest o wiele bardziej dramatyczny: Łzy, które zastygają i krew, która nie krzepnie wyrażają emocjonalne aspekty wojny w Ukrainie. Z kolei haft gobelinowy Wojtanowskiego porusza wątki homoerotyczne, kompozycja jest przepełniona spokojem i rozleniwieniem. Taki kontrast formalny i tematyczny trudno uzasadnić, a sąsiedztwo staje się co najmniej niefortunne.
Główna idea wystawy okazuje się całkowicie nieczytelna; nie można jej rozpoznać ani w układzie prac, ani w ich warstwie treściowej, ani decyzjach formalnych i materiałowych.
Podobne przykłady można mnożyć. Przyczyna tego zagmatwania tkwi moim zdaniem w zbyt ogólnym sformułowaniu tematu, któremu nie towarzyszy differentia specifica, klucz, który pozwalałby na zrozumienie obecności danej pracy na wystawie. Tytułowy „stan splątany” oznacza tutaj niemal każdy rodzaj kryzysu: nachalne zaczepki kierowane wobec kobiet (Jak ci mija wieczór Michelle Hamer), problemy globalnego Południa i migracji (Nigeryjska Świątynia Mistycznej Wizy Kara Akpokierkego), kryzys klimatyczny (Pau-brasil Cristiane Mohallem), bierność świadków przemocy w kontekście koreańskich szkół (June Lee, Gapie), cyfrowe wykluczenia i błędy generowane elektronicznie (Stop-Szyj-Reset Katji Felle).
Osoby biorące udział w triennale najczęściej rozpoznawały splątanie jako zaburzenie równowagi, wywołane wojną i pandemią, ale pojawiły się także prace o przeciwnym sensie. Rozumiany dosłownie „stan splątany” to uporządkowane, mierzalne zjawisko fizyczne. Określa sytuację, w której z nieznanych jeszcze przyczyn cząstki są powiązane jedna z drugą i wzajemnie na siebie wpływają, choćby jeżeli dzielą je znaczne odległości. Metaforycznie: dowód na wyższy ład uniwersum, odsyłający do tkaniny jako ekspresji zmysłu. Przykładem pracy realizującej takie założenia jest tradycyjny, detaliczny haft kantha z wszytymi fragmentami nepalskiego papieru, wykorzystany w pracy bez tytułu Moumity Basak. Dotyczy on wspólnoty kobiecego doświadczenia, wzmacnianej wspólnym mieszkaniem, podobnymi aktywnościami, a być może i więzami krwi. Opowieść o ukojeniu płynącym z relacji i spektakularne wykonanie techniczne zapewniły pracy złoty medal 17. MTT. Tymczasem chaos uznany za prawidłowość i metodę, czyli połączenie nietypowych elementów – tak termin „stanu splątanego” zdefiniował Przemysław Branas. Artysta przywołał osobliwy fakt pochowania Jarosława Iwaszkiewicza w mundurze górniczym i interpretuje ten uniform jako queerowy.
Czyżby więc stan splątany oznaczał w zamyśle kuratorki bardzo różne formy porządku i nieładu? Byłoby to do zaakceptowania, gdyby aspekt ten został wyrażony wprost lub pośrednio, niemniej tekst wprowadzający zdaje się sprawę zaciemniać. Dowiemy się z niego, iż prace nadesłane na konkurs komentują rzeczywistość, przeszłość i przyszłość, a medium tkaniny nie należy deprecjonować. Próba uporządkowania założeń ekspozycji polega na wprowadzeniu czterech (!) podtytułów – które wydają się być odgórnie narzucone, nie wynikają z charakteru prac – „stan uobecniony”, „ukorzenienie”, „horyzonty rzeczywistości”, a w końcu „ucywilizowanie”, co uznaję za pomysł ryzykowny. Tkaninę spotkała długa historia marginalizacji i przemocy, które uzasadniano właśnie „ucywilizowaniem” (zwykle siłą zmusza się „nieucywilizowanych” do tego, aby nauczyli się „cywilizowanych manier”). Z tego przesłania wybrzmiewa naiwność – ucywilizowanie daje nadzieję na pokój. Gorzkim komentarzem do kuratorskiego i artystycznego myślenia życzeniowego stał się los pracy Olgi Radionowej Na polach wojny kwitną kwiaty. Autorka „wierzy, iż sztuka może i powinna być narzędziem zszywającym świat w jedną, piękną tkaninę”. Do stworzenia pracy użyła elementów granatnika, dlatego realizacja została zatrzymana na granicy i nie dotarła do Polski.
O ile główna wystawa 17 MTT wprowadza przepych i spiętrzenie, Zmęczenie materiału sugeruje prekaryjność współczesnego świata i proponuje tkaninę jako medium elastycznie adaptujące się do trudnych warunków.
W ogóle zbyt wiele jest na omawianej wystawie tekstów, każda praca została opisana drobnym drukiem na kartce formatu A4, często dygresyjnie, jakby słowa miały wytworzyć samoistnie sens. W konsekwencji ekspozycja okazuje się „składanką” pozszywaną w umowny sposób. Tymczasem główny problem całego projektu dałoby się naprawić, stosując jeden z czterech sposobów: rezygnując z wystawy problemowej, przeprowadzając ostrzejszą selekcję (eliminacją realizacji nie na temat), dzieląc wystawę na mniejsze odsłony (np. pokazywane w ciągu następnych trzech lat), w końcu wykorzystując dodatkowe przestrzenie. To ostatnie jest istotne o tyle, iż niejasną sytuację kuratorską gmatwa dodatkowo wymagająca ekspozycyjnie, trzypoziomowa postindustrialna sala z wąskimi korytarzami, w których „duszą się” 54 prace (spośród 56 finałowych, dwie nie dotarły na wystawę). Gdybyśmy mieli tu do czynienia z celowym nagromadzeniem, paranoiczną kolekcją, nie byłoby wątpliwości, iż jest to gest intencjonalny; takie założenia nie zostały jednak wyartykułowane.
Znacznie lepiej jest na poziomie pojedynczych prac. Moją uwagę przyciągnęły ludzkie figury, oplecione w finezyjny sposób kolorowymi sznurami, z zamotanymi rękami – bierni świadkowie przemocy, którzy nie reagują ze względu na rozproszenie odpowiedzialności, strach i brak poczucia więzi z ofiarami (June Lee, Gapie). interesujące efekty dało także inspirowanie się wizualnością cyfrową i „przeniesienie” jej w medium tkaniny w pracach Zhanny Petrenko (Całun niepewności) i Katji Felle (Stop-Szyj-Reset) – artystki otrzymały (odpowiednio) srebrny i brązowy medal. Ze względu na eksperymenty materiałowe zapamiętałam wdzięczną instalację Shiego Kuboty, tworzącego lekkie, zwiewne konstrukcje powstające z manualnie obrabianych włókien konopnych (Blask w lesie koloru). Nie przekonuje mnie za to prostota przekazu Szczerości Nazhen Hu, ale zaskakuje i sprawia przyjemność oglądanie samej instalacji: wiklinowych, kolorowych „jeży”. Jury przejrzało prawie pół tysiąca zgłoszeń, kwalifikując do finału kilka ponad 5%. Wybory komisji w większości wydają się trafne, ale pojawiają się i typowania słabsze: na przykład dwie podobne postacie, odwrócone do siebie plecami, połączone jednym warkoczem (Alexandra Neacsu, Więź) czy dość banalny motyw tafli wody z przewróconymi łódkami (Katalin Kiss, Przejście). Redukcja zadziałałaby jedynie na korzyść wystawy, zgodnie z zasadą brzytwy Ockhama.
Godzina Szumu #74: Jakub Gawkowski, Marta Kowalewska Marta Kowalewska i Jakub Gawkowski opowiadają o założeniach wystawy głównej 17 MTT oraz wystawy "Zmęczenie materiału" CZYTAJ!
Mankamenty 17 MTT stają się jeszcze bardziej widoczne w zestawieniu z wydarzeniem towarzyszącym, Ogólnopolską Wystawą Tkaniny Unikatowej o wymownej nazwie Zmęczenie materiału, kuratorowaną przez Jakuba Gawkowskiego. Tu przekaz werbalny został sprowadzony do syntetycznego objaśnienia. Poszczególne obiekty rozmieszczono w przestrzeni bardziej różnorodnie, spora odległość między pracami nadaje ekspozycji lekkości. Lakoniczny tytuł generuje kilka skojarzeń, dotyczących nietrwałości tkanin, trudności w ich konserwacji, łączenia materiałów z pamięcią indywidualną i zbiorową ze względu na intymność i cielesność. O ile główna wystawa wprowadza przepych i spiętrzenie, Zmęczenie materiału sugeruje prekaryjność współczesnego świata i proponuje tkaninę jako medium elastycznie adaptujące się do trudnych warunków. Włókna mogą być tanie i stosunkowo łatwe w transporcie, oferują minimum bezpieczeństwa współczesnym nomadom. Bieda-medium. Przesłanie, sygnalizowane też w pracach na wystawie głównej (Katarina Weslien, Namiot nocny; Anna Resei, tele-nomadyczny), przemawia do mnie o wiele bardziej niż abstrakcyjne hasła w rodzaju „stanów uobecnionych”.
Co więc zrobić z trącającymi myszką imprezami z tkaniną w tytule? Podpowiadam teatralnym szeptem: „Celebrować!” Przeczesywać szafy, wytrząsać kulki naftaliny, szukać perełek! Zezować – zjawiska stojące przed oczami nigdy nie są wystarczająco ciekawe, dopiero kątem oka można dostrzec prawdziwe skarby. Piszę te słowa bez cienia ironii, wiem bowiem dobrze, iż w osobliwości tkwi subwersyjna siła. Trzeba jednak umiejętnie i z wyczuciem przesuwać akcenty, dzięki czemu babcine starocie zmienią się (albo i nie) w unikatowe modele vintage. Dlatego proponuję spojrzeć na MTT z ukosa, wyławiając to, co widoczne na skraju pola widzenia. Co do jednego nie ma wątpliwości – jest z czego wybierać.
[1]Zwrócił na to uwagę Piotr Policht w tekście: Świadomy sen. 59. Biennale Sztuki w Wenecji, https://culture.pl/pl/superartykul/swiadomy-sen-59-biennale-sztuki-w-wenecji, (dostęp: 03.12.2022).
[2]General Introduction, w: A Companion to Textile Culture, red. Jennifer Harris, Wiley Blackwell, Hoboken, West Sussex 2020, s. 1-6.