Marcin i Paulina pokochali Tajlandię do tego stopnia, iż postanowili kupić tam dom. Obecnie, razem z 14-letnią córką, spędzają tam część roku. - Chcemy tu wracać, już moment otwarcia drzwi od samolotu oraz zapach powietrza sprawia, iż organizm się po prostu rozluźnia - zdradzili.
REKLAMA
Zobacz wideo Pojechałam pierwszy raz i przepadłam. Pokażę wam Maltę, jakiej nie znacie
Anna Nagel: Skąd wziął się pomysł dzielenia życia między Polską a Tajlandią? Czy narodził się on już po pierwszym wyjeździe?
Marcin Miziołek: Tak naprawdę pojawił się w okolicach czasów covidowych, stwierdziliśmy, iż to moment, żeby się przeprowadzić, poszukać swojego miejsca. Wcześniej odbywało się to bardziej na zasadzie zwykłego podróżowania po świecie.
Paulina Tomaszewska: Jednocześnie, mimo poznawania nowych miejsc, Tajlandia cały czas była kierunkiem, do którego się wracało z poczuciem, iż tutaj to na pewno się odpocznie, naprawdę doświadczy się urlopu. Była punktem ciągłych powrotów.
Marcin: Podróże są też tematem, który był w moim życiu, odkąd pamiętam. Jeszcze w wieku nastu lat miałem pomysł, iż może będę mieszkać gdzieś w Stanach. Życie pokazało jednak, iż USA absolutnie nie jest tym miejscem, do Tajlandii przyciągnęły nas inne wartości. Już od początku, jak tu przylatujemy, to czujemy, iż lecimy do domu, a w Polsce jesteśmy na wyjeździe.
Jakie są to wartości?
Marcin: Ludzie, czyli relacje, bezpieczeństwo, spokój, ciepło.
Paulina: Jeszcze takie niepisane wsparcie ludzi, można powiedzieć brak ocen, akceptacja.
Marcin: Myślę, iż fajnie to powiedziałaś. Tajowie mają w sobie coś takiego, iż nie doradzają. Przynajmniej tak jest z osobami, z którymi się znamy, a poznaliśmy się już naprawdę z wieloma. Mamy też to szczęście, iż są tu ludzie, którzy nazywają nas swoją rodziną i tęsknią za nami, gdy nas nie ma. Są bardzo pomocni, życzliwi i absolutnie nie doradzają. A co za tym idzie - też nie chcą, żeby im doradzać. To jest błąd, który popełniają obcokrajowcy z kultur zachodnich. Przyjeżdżają i doradzają: mógłbyś to zmienić, tak mógłbyś lepiej poprowadzić biznes i tak dalej. Wtedy Tajowie czują się bardzo niezręcznie i stawiają granice. Zmniejszają kontakt już z tą osobą, nie wchodzą z nią w głębsze rozmowy, stają się neutralni.
Nam to na przykład przypadło do gustu. Nie doradzają nam, więc trochę jesteśmy "skazani na dorosłość". Tu się nie wchodzi w rolę ofiary ani nie wchodzi się w rolę rodzica dla innych, tylko po prostu żyjesz swoim życiem. Masz taki dom, jeździsz takim skuterem i nosisz takie ubranie, to oznacza, iż masz taki dom, jeździsz takim skuterem i masz takie ubranie. Nikt nie będzie ci radził, co masz zrobić, żeby żyć lepiej, bo żyjesz tak, jak tobie jest dobrze. No przecież nie będziesz żył tak, jak mi jest dobrze. Dla nas to ważne.
Jak wygląda więc wasz rok, kiedy zaczyna się część polska, a kiedy tajlandzka?
Marcin: Przylecieliśmy tu 1 listopada i wracamy pod koniec kwietnia. To jest mniej więcej pół roku na pół roku. To jest ważne z pewnych względów. o ile jest się w Tajlandii ponad sześć miesięcy, to wpada się w tamtejszy system podatkowy. Jesteśmy rezydentami podatkowymi w Polsce, mamy też swoje działalności, więc chcemy, aby wszystko było legalne. W zeszłym roku byliśmy pięć miesięcy, teraz sześć, tak udało się to ułożyć.
A czy kupno domu w Tajlandii jest skomplikowane?
Paulina: Nie jest to proste, ale do zrobienia. W naszym przypadku bardzo się to łączy z relacjami z Tajami, którzy nas mocno wspierali. Podpowiedzi dotyczące formalności ułatwiały nam drogę, żeby zrobić to legalnie i bezpiecznie też dla nas.
Marcin: Myślę, iż najważniejsze jest zrozumienie przepisów. Pamiętam Tajlandię 10-11 lat temu, kiedy nie słyszało się języka polskiego na ulicach. Teraz słyszy się go bardzo często w różnych miejscach. Wśród Polaków istnieje przeświadczenie, iż przecież tu nie można kupować nieruchomości, bardzo często ludzie mają niesprawdzone informacje i je powtarzają.
Wytłumaczę to możliwie jasno i przejrzyście. Leasingujemy ziemię, czyli dzierżawimy ją na 30 lat, a dom na tej ziemi jest naszą własnością. Czyli kupujemy go jako strukturę, choćby w umowie się to tak nazywa. Ziemia jest dzierżawiona na 30 lat z możliwością przedłużenia o kolejne 30 i o następne 30, czyli de facto na 90 lat. To nie jest coś, co Polakom nie jest znane, bo u nas kiedyś też były wieczyste dzierżawy i wiem, iż Anglia to praktykuje pod terminem leasehold. Trudno jest to jednak pojąć tym, którzy mają przywiązanie, iż muszą coś w 100 proc. posiadać. Osoba, która leasinguje nam ziemię, przez 30 lat nie może ingerować w ten teren, nie może zmienić umowy. Przez ten czas tylko my zarządzamy tym miejscem.
Polacy kupili dom w Tajlandii.Fot. nadesłane do redakcji
Jak wyglądają ceny nieruchomości w porównaniu do Polski?
Marcin: Powiedziałbym, iż są tańsze niż w Polsce, tylko iż to też wszystko jest względne. Dużo zależy od regionu. My bardzo dobrze znamy trzy: Bangkok, Krabi oraz Hua Hin. W tym ostatnim jest najtaniej. Możemy sobie pozwolić na zakup domu w okolicach choćby 250 tys. zł.
W Krabi najtańsze, które widzieliśmy, były za około 400-450 tys. zł, czyli w okolicach pół miliona. Jakość jednak czasem pozostawia wiele do życzenia dla europejskiego oka. Myślę, iż za dom bliżej standardów znanych nam, trzeba zapłacić około miliona zł. Jednocześnie oglądaliśmy też nieruchomości, które kosztują w przeliczeniu 2-3-4 miliony zł. Od zasobności portfela zależy, w którym miejscu zamieszkamy, gdyż cena ziemi różni się znacząco w zależności od regionu.
W Polsce, w Trójmieście, niemożliwe jest znalezienie domu o powierzchni podobnej do naszej, czyli 152 m kw. z basenem, w odległości 5 minut od morza za milion złotych. W prowincjach takich jak Surat Thani, które nie słyną z dużej liczby turystów i są daleko od wody, możemy znajdować tańsze opcje.
W oczach Polaków Tajlandia jest krajem, w którym żyje się taniej i prościej. Czy to prawda, czy są to tylko pozory z Instagrama?
Paulina: Prościej tak, zdecydowanie, ale to też zależy od oczekiwań i mentalności osoby, która tu przyjeżdża. Czyli można prościej i taniej, o ile mamy chęci.
Marcin: Ludzie, którzy oczekują zachodnioeuropejskich standardów obsługi, jeżeli chodzi o czas realizacji zadań, będą zawiedzeni. Musimy liczyć się z tym, iż jeżeli jesteśmy z kimś umówieni na godzinę 12, to może to być o 14. Gdy będziemy zestresowani tym, iż ktoś się spóźnił, to bardziej będziemy powodować niezręczność u drugiej osoby, bo przecież przyjechali, przywieźli - tak było umówione.
Paulina: Siłą rzeczy tutaj trzeba trochę zwolnić z tym oczekiwaniem. jeżeli zdecydujemy, iż chcemy żyć, tak jak tutaj to funkcjonuje, no to wtedy rzeczywiście prostota się pojawia, jest taniej i prościej. Natomiast o ile to staje się dyskomfortem, to robi się nerwowo. Wówczas Tajlandia może być tylko punktem urlopowym na mapie.
Marcin: Myślę, iż Tajlandia w długim okresie pokazuje bardzo człowiekowi, co on ma wewnątrz. o ile mamy dużo spokoju i otwartości na drugiego człowieka oraz zaufania do świata, to jest tak wdzięczne miejsce do życia, iż nie chce się z niego wyjeżdżać. A jak się wyjeżdża, to się za tym tęskni.
Czyli jest taniej niż w Polsce?
Marcin: Koszty życia można uznać za niższe, bo jedzenie, zarówno w restauracjach, jak i w lokalnych knajpkach, jest po prostu tańsze. Na przykład: obiad w markecie czy na ulicznym straganie można zjeść już za około 3 zł. W lokalnej knajpce to koszt 7-8 zł za osobę, a w lepszej restauracji, z ładniejszym wystrojem i obsługą, za około 15-17 zł. Jesteśmy w stanie przeżyć dzień za dużo mniejsze pieniądze niż w Polsce. Paliwo jest tańsze, woda też. Nie płacimy za ogrzewanie i nie musimy kupować ubrań na zimę, chociaż z drugiej strony korzystamy z klimatyzacji.
Jesteście w stanie porównać wydatki na zakupy spożywcze w Polsce i w Tajlandii?
Marcin: Są tu produkty, które w Polsce kupuje się często, a tutaj są zdecydowanie droższe. Na przykład ser żółty. Masło również kosztuje więcej. Kupujemy też napoje roślinne, owsiane czy migdałowe - ich ceny są podobne do polskich, więc nie widać tu większej różnicy.
jeżeli chodzi o pieczywo, to jemy go naprawdę niewiele. W Krabi mamy piekarnię, gdzie produkty wypiekane są na miejscu, w cenach porównywalnych do polskich. Z kolei owoce są dużo tańsze, zwłaszcza na lokalnych targach. Tańsze są też owoce morza. Ogólnie rzecz biorąc, robiąc zakupy w supermarketach i na targach, płacimy mniej niż w Polsce.
Targ w TajlandiiFot. nadesłane do redakcji
Co was najbardziej zaskoczyło? Pojawił się jakiś szok kulturowy?
Paulina: Ja miałam inny pogląd na temat tajskich kobiet, myśląc o zawieraniu przez nie małżeństw z obcokrajowcami. Byłam przekonana, iż są one uległymi partnerkami i dlatego mężczyźni z zachodu z chęcią przyjeżdżają do Tajlandii w celach matrymonialnych. Natomiast tajskie kobiety, które ja poznałam, zupełnie zmieniły moje postrzeganie - są asertywne, prowadzą swoje biznesy, wiedzą, czego chcą.
Marcin: Dla mnie szokiem było to, iż nikt tutaj nie przywłaszcza sobie czyichś rzeczy. Np. pewnego popołudnia, gdy graliśmy w siatkówkę na plaży, zostawiłem zegarek. Późnym wieczorem zorientowałem się, iż go nie mam. Pojechaliśmy i leżał w tym samym miejscu. Albo znajomy, który przyleciał do nas, zostawił telefon na plaży. Kiedy wrócił, już go tam nie było, ale gwałtownie przybiegła Tajka, która powiedziała mu, iż telefon schowała, żeby nie leżał na słońcu, bo bała się, iż coś się stanie. Gdy córce znajomych spadły okulary korekcyjne do morza, ludzie z lokalnych biznesów od razu zaczęli pomagać w szukaniu okularów dziewczynki. Ostatecznie się to nie udało, ale wsparcie jest tu bardzo duże i pokrzepiające. Takie momenty budują wiarę w ludzi. Po prostu chcemy tu wracać, już moment otwarcia drzwi od samolotu oraz zapach powietrza sprawia, iż organizm się rozluźnia.
I jeszcze jedna rzecz. Kiedy kupiliśmy dom, to był to nowy budynek, urządzony w miarę w europejskim stylu - to właśnie był jeden z powodów, dla których się na niego zdecydowaliśmy. Nie mieliśmy jednak żadnych roślin przed domem, więc pojechaliśmy do sklepów ogrodniczych, żeby wybrać coś, co nam się podoba. Wiadomo, żadnych tuj, tylko palmy! Kupiliśmy kilka roślin: drzewko mango, pisonię i palmę.
Kiedy przyszli nasi tajscy przyjaciele, zareagowali trochę z dystansem. Sami pod domem mają cyprysy i iglaki. Dla nich to właśnie europejskie rośliny są egzotyczne, a palma... no palma jak palma - nic wyjątkowego.
Paulina: I teraz jest tak, iż nasi sąsiedzi, dwa domy dalej, mają przed domem tuje, a my palmy.
Co poradzilibyście osobom, które marzą o życiu podzielonym między dwa kraje, ale boją się zrobić pierwszy krok?
Marcin: Najpierw wynająć, przyjechać, pomieszkać. To nie jest tak, iż my kupiliśmy dom od razu. Zwiedzaliśmy regiony, mieszkaliśmy w jednym miesiąc, w drugim miesiąc. Sprawdzaliśmy, jak się czujemy, jacy są ludzie, jak się żyje. Dla nas było ważne, aby znaleźć dom bliski standardów europejskich, przede wszystkim czysty i bezpieczny. Zdarzyło się nam wynająć dom, którego standard znacząco odbiegał od tego przedstawionego na zdjęciach, a dodatkowo musieliśmy radzić sobie z karaluchami.
Paulina: Nie będziemy nikomu mówić: "nie zastanawiajcie się, przyjeżdżajcie i zamieszkajcie tu", bo naprawdę trzeba to dobrze przemyśleć. Ja osobiście mierzyłam się też z wieloma emocjami. Na początku brałam pod uwagę różne miejsca do zamieszkania - między innymi Hua Hin, gdzie mieszka sporo Polaków, bo łączyło mi się to z poczuciem bezpieczeństwa. Z czasem to jednak Krabi okazało się miejscem, które pod względem krajobrazu, klimatu, atmosfery i ludzi najbardziej mnie ujęło. Z czasem argument "ale tam nie ma Polaków" przestał mieć znaczenie.
Marcin: Dodałbym, żeby nie dać się zwieść przekonaniu, iż w Tajlandii żyje się za dużo mniejsze pieniądze niż w Polsce. To wcale nie jest takie proste do policzenia. jeżeli ktoś chce utrzymać podobny standard życia jak w Europie, to musi się liczyć z podobnymi wydatkami. Oczywiście, wiele usług będzie tańszych, ale produkty, które chcemy kupować zwłaszcza te lepszej jakości, mają często zbliżone ceny. Mówię tu także o wyposażeniu czy sprzęcie domowym. Czasem można znaleźć coś taniej, ale ogólnie, patrząc na codzienne życie, różnice nie są aż tak duże.
Polacy kupili dom w TajlandiiOtwórz galerię
A o czym powinni z kolei pamiętać turyści, którzy wybierają się do Tajlandii po raz pierwszy?
Marcin: Warto zawsze sprawdzić aktualne przepisy wizowe, bo w Tajlandii to naprawdę lubi się zmieniać. Teraz znowu pojawił się temat Visa Thailand Digital Arrival Card - na trzy dni przed przyjazdem trzeba wypełnić online formularz z adresem pobytu i innymi danymi. To nowość, bo jeszcze rok-trzy lata temu tego nie było. Co ciekawe, jakieś cztery lata temu istniał podobny obowiązek, ale wtedy wypełniało się papierowy formularz po wylądowaniu, przy kontroli paszportowej. Zmieniał się też okres, przez jaki można przebywać w Tajlandii. w tej chwili jest to 60 dni z możliwością przedłużenia o kolejne 30. Czyli w sumie można tu być do 90 dni jako turysta i warto o tym pamiętać przed planowaniem wyjazdu.
Poza tym, jeżeli ktoś planuje poruszać się po Tajlandii, to koniecznie powinien mieć międzynarodowe prawo jazdy. W Polsce na prawo jazdy kategorii B można prowadzić skuter do 125 cmł, ale tutaj to nie obowiązuje. Trzeba mieć kategorię A, żeby legalnie jeździć skuterem. Wiemy, iż turyści często wypożyczają je bez odpowiednich uprawnień, a potem zdarzają się komplikacje. My uprawnienia na kategorię A, czyli kurs plus egzamin, zdobyliśmy w Tajlandii.
Paulina: Przyjeżdżając turystycznie do Tajlandii, nie ma potrzeby zabierać pełnych walizek. Lepiej zostawić trochę miejsca, żeby przywieźć do Polski fajne pamiątki, ubrania czy azjatyckie kosmetyki i nie głowić się, jak to wszystko upchać.
Najpiękniejsze miejsce w Tajlandii to...
Marcin: Krabi.
Paulina: Dla mnie też prowincja Krabi, Ao Nang. Widok z naszego domu na park krajobrazowy.
Marcin: Ktoś może pojechać do centrum Ao Nang, na główną promenadę i mieć zupełnie inne wrażenia niż my. Dla nas tamten rejon jest bardzo intensywny. Po dwudziestu minutach czujemy się przebodźcowani. Mieszkamy w części Ao Nang, ale na uboczu. Tu jest zupełnie inaczej - spokojnie, zielono, z widokiem na góry. Wokół jest pełno roślinności i to nas koi.
Czy zdecydowałbyś/abyś się na podobne rozwiązanie? Zapraszamy do udziału w sondzie i do komentowania.





