Pokonani przez wolność: opowieść o pewnym flakonie

polregion.pl 1 dzień temu

**Pokonani przez wolność: historia jednego flakonika**

Z Olkiem znamy się od lat, ale prawdziwa przyjaźń narodziła się dopiero parę lat temu. Oboje przeżyliśmy trudne rozwody – każdy swój drugi. Nie popadliśmy w nałóg, wręcz przeciwnie: sport, rowery, poranne biegi. Mężczyzn łączy nie alkohol – zbliża ich wolność. I strach, by znów jej nie utracić.

Olek wyszedł z małżeństwa poturbowany, jakby nie sąd, a walec po nim przejechał. Jego była wydała prawdziwą wojnę o mieszkanie, emocje i każdy sztućc z kompletu. U mnie poszło łagodniej, ale też bez oklasków. Uwolniliśmy się niemal równocześnie, jakby zrzuciliśmy z pleców betonowe wory.

Dobrze pamiętam ten wieczór, gdy jechaliśmy alejkami parku w Krakowie na rowerach, a on nagle puścił rudel, rozłożył ręce i krzyknął na całą okolicę:

— Wolno-o-ość!

Podwórkowe psy szczekały, babcie żegnały się znakiem krzyża, a my śmialiśmy się jak dwaj uciekinierzy z zakładu psychiatrycznego. Ale to było szczęście. Czyste, głośne, szczere.

Rok żyliśmy jak na wolności: bez zobowiązań, bez marudzenia, bez domowej rutyny. Chudliśmy, młodnieliśmy, wstawaliśmy o świcie. Domowe życie, jak się okazało, nie tylko postarza duszę – ale też tuczy ciało. A wolność leczy.

Pewnego wieczoru wpadłem do Olka – kupił nowy rower, chciał pochwalić. Grzebaliśmy w przedpokoju, łańcuch był w smarze, więc poszedłem się umyć do łazienki. I tam – ona. Małe różowe pudełeczko na półce. Kosmetyk. Damski.

— Ole-ek! — zawołałem podejrzliwie. — Co to za czary-mary?!
— A! To od Iwonki — odparł, jakby nigdy nic.

— Jakiej Iwonki?

— No, nie mówiłem? Poznałem taką dziewczynę… Iwona, prawniczka, dużo pracuje. Czasem zostaje na noc. Więc zostawiła swoje drobiazgi. Żeby nie wozić tam i z powrotem.

Zaciąłem usta:

— Zaczyna się…

— Co się zaczyna?

— Inwazja. To pierwszy symptom. Jak w „Obcych”: najpierw kropla, potem śluz, aż w końcu potwór rozrywa ci klatkę piersiową.

Olek się śmiał. Ja – nie. Bo wiedziałem: kobiety nie szturmują, one otaczają. Nie muszą krzyczeć i burzyć – wpełzają do życia mężczyzny jak dym pod drzwi. Najpierw pudełeczko. Potem szczotka. Potem kapcie. Potem ona.

Po tygodniu zaprosił mnie, żebyśmy się poznali. Iwona – piękna, spokojna, w eleganckich kolczykach i drogim kaszmirowym swetrze. Poczęstowała nas makaronem i pizzą z ananasem. Gdy myłem ręce, zobaczyłem w łazience już dwie szczoteczki – i kolejny flakonik. Tylko prychnąłem: „Wąsro się rozprzestrzenia.”

A potem nadszedł wieczór, gdy Olek nie pojechał ze mną na przejażdżkę.
— Dzisiaj nie mogę — powiedział.
Przyjechałem sam, zły, zdeterminowany, chciałem wyrwać go z tej pułapki.

Otworzył mi w szlafroku. Szlafrok! U faceta, który jeszcze miesiąc temu chodził w szortach i adidasach na gołą stopę!
— Leszek, zadzwoniłbyś przynajmniej…

Z sypialni dobiegło:

— Olek, kto tam?

— To… Leszek. Pożyczył pompkę do roweru…

Poszedłem się umyć. I zrozumiałem: łazienka już nie była jego. Piana do golenia i pasta ściśnięte w kącie. A wokół – różowy świat w słoiczkach. I kolczyki na półce. Zwycięstwo było całkowite.

Później pomagałem im z meblami. Montaż, śrubki, półki, szafa. Iwona wydawała rozkazy:
— To – na balkon. To – do wyrzucenia. I to też zabierzcie.
Olek próbował się sprzeciwiać. Bezskutecznie. A w pewnym momencie odezwała się do mnie:
— A ty nie chcesz roweru? U nas tylko miejsce zajmuje.

I tak. Wolność nie poddaje się z krzykiem. Umiera cicho – pod szelest sukienki i zapach balsamu. Kobieta przychodzi – i odbija każdy centymetr: półeczkę, wieszak, parapet, szafę. Potem – duszę.

Minął rok. Z Olkiem pisaliśmy sporadycznie. Rower pokrył się kurzem. Odpowiadał coraz rzadziej. Jeździłem sam. Smutno. Ale wolnI teraz w mojej łazience też stoi mały różowy flakonik, a ja wiem, iż już nigdy nie będę tak wolny jak kiedyś.

Idź do oryginalnego materiału