Magda Stanisławowa stała przy kuchennym oknie, obserwując, jak na podwórko wjeżdża podrapany fiat. Z samochodu wysiadł powoli wysoki chłopak w pomiętej koszulce i dżinsach, wyciągnął z bagażnika dwa duże plecaki i torbę sportową.
— No i przyjechał — mruknęła pod nos, wycierając ręce w ścierkę, po czym wyszła powitać siostrzeńca.
Dawid wyrósł. Gdy widziała go ostatnio, miał może czternaście lat, chudy nastolatek z odstającymi uszami. Teraz przed drzwiami stał dorosły mężczyzna, choć trochę zagubiony.
— Ciociu Magdo? — zapytał niepewnie, gdy otworzyła drzwi.
— No jasne, iż ja! Wchodź, wchodź, Dawid! Boże, jakiś ty duży! — przytuliła siostrzeńca, wyczuwając zapach podróży i taniej wody toaletowej. — Przejdź do pokoju, rozgość się. Zmęczony pewnie?
— Nie, spoko. Dzięki, iż mnie przyjęłaś. Na prawdę nie będę długo, tylko aż znajdę robotę i wynajmę pokój. — Dawid przestępował z nogi na nogę, rozglądając się po przedpokoju.
Magda skinęła głową, choć w sercu już kiełkowały wątpliwości. Mówić to jedno, a robić — drugie. Tak samo jak jej siostra, Dawida matka, zawsze obiecywała złote góry, a potem znikała na miesiące.
— Chodź tu — wskazała w stronę pokoju, który jeszcze wczoraj był jej gabinetem. Biurko, półki z książkami, ulubiony fotel przy oknie — wszystko musiała przenieść do sypialni, by zrobić miejsce dla siostrzeńca.
Dawid zatrzymał się w progu.
— Słuchaj, a może lepiej się rozłożę na kanapie w salonie? Nie chcę cię krępować.
— Co ty! Młodemu człowiekowi potrzeba prywatności — odparła, choć w środku wszystko się w niej ścisnęło. Dwadzieścia lat urządzała ten pokój, każda rzecz miała swoje miejsce, swoją historię.
Dawid postawił plecaki na podłodze, rozglądając się po wnętrzu.
— A gdzie teraz będziesz pracować? Widziałem, iż tu stało biurko.
— Przeniosłam do sypialni. Nic się nie stało — starała się mówić wesoło, ale głos lekko jej zadrżał.
Siostrzeniec chyba tego nie zauważył, już rozsuwał suwak na jednym z plecaków.
— Mogę się trochę rozpakować? Wszystko pogniecione po drodze.
— Oczywiście! Ja w międzyczasie zrobię kolację. Co lubisz?
— Wszystko jem, nie wybrzydzam — uśmiechnął się, a w tym uśmiechu Magda rozpoznała rysy nieżyjącego już brata. — Tylko, ciociu, nie gotuj za dużo. Dziś padnę, a jutro od rana zacznę szukać pracy.
Odkaszlnęła i poszła do kuchni, a za plecami już słychać było odgłosy przesuwania mebli. Dawid ewidentnie nie zamierzał zostawić urządzenia pokoju tak, jak je zostawiła.
Krojąc kotlety, Magda przypomniała sobie dzisiejszą rozmowę z sąsiadką, Haliną Janową.
— Na pewno dobrze robisz? — pytała ta, spoglądając w stronę jej mieszkania. — Młodzi teraz tacy… Dziś siostrzeniec, jutro przywiedzie kumpli, pojutrze jakąś dziewczynę. A tam już i wesele w twoim mieszkaniu zechce urządzić.
— Co ty pleciesz, Halina! — machnęła wtedy ręką. — Toż to rodzina. Syn brata.
— Rodzina, rodzina — burknęła sąsiadka. — A gdzie ta rodzina była, gdy źle ci się działo? Jak leżałaś w szpitalu po operacji?
Wtedy te słowa wydały się Magdzie niesprawiedliwe. Ale teraz, słysząc, jak siostrzeniec coś przesuwa w jej dawnym gabinecie, mimowolnie się zamyśliła.
— Ciociu Magdo! — zawołał Dawid z pokoju. — A mogę przenieść telewizor do siebie? Tu będzie wygodniej stał.
Zamarła z chochlą w ręce. Telewizor stał w salonie od piętnastu lat, przyzwyczaiła się oglądać wieczorne wiadomościMagda odłożyła chochlę, wzięła głęboki oddech i postanowiła, iż czas postawić granice w swoim własnym domu.