Długo wybieraliśmy miejsce, trasa też miała być wyjątkowa. Zamiast samolotu czy samochodu, postawiliśmy pociąg. Ten nowy, bezpośredni skład do Rijeki. Niby dłużej, ale bardziej klimatycznie. Zaczęło się naprawdę nieźle. Podróż zaskoczyła mnie pozytywnie.
Czytelnik pojechał do Chorwacji na wakacje. Bardzo rozczarował się zachowaniem Polaków
Trochę się bałem, bo z tyłu głowy miałem obraz pociągu pełnego hałasu i chlejusów. A tu proszę: cisza, spokój, ludzie czytają książki, dzieci śpią, nikt nie drze się do telefonu. Pomyślałem: "No proszę, może nie będzie tak źle".
Ale to była tylko cisza przed burzą, a raczej zachowanie sił na później.
Już pierwszego dnia na plaży miałem wrażenie, iż trafiłem nie do Chorwacji, tylko na wiejski festyn w Polsce. Grupa rodaków rozłożyła się z pełnym ekwipunkiem: parawany, głośnik, z którego wyje hip-hopolo, lodówka turystyczna pełna browarów. Ktoś chce poczytać książkę albo po prostu odpocząć? Trudno, trzeba się dostosować. W końcu Polak na urlopie nie odpoczywa – on dominuje.
Ale najlepsze miało dopiero nadejść.
Kolacja w urokliwej knajpce, poleconej przez lokalsów. Wiecie, ten klimat: mało stolików, ryba z porannego połowu, winko, szum fal. I nagle obok siada polska rodzina z dziećmi. Maluchy w pięć sekund zmieniają lokal w tor przeszkód, wrzaski, bieganina, frytki na podłodze.
Rodzice? Siedzą, jakby to ich nie dotyczyło. Kiedy kelnerka – naprawdę uprzejmie – próbuje coś zasugerować, ojciec odpala: "Wakacje są!". Oczywiście po polsku, z przekonaniem, iż przecież nikt nie rozumie. A ja… serio, miałem ochotę udawać, iż jestem z jakiejś Estonii.
A potem był jeszcze wieczór z karaoke – niestety też "made in Poland". Mała plażowa knajpka, DJ, spokojna muzyka... do czasu, aż kilku rodaków nie uznało, iż czas "zrobić klimat". W ciągu pięciu minut mieli już mikrofon, stolik zawalony drinkami i repertuar wykrzykiwany, a nie śpiewany. Inni niemal uciekli z baru, a my siedzieliśmy z miną typu: "Co za wstyd".
I jasne – nie wszyscy byli tacy. Spotkaliśmy też fajnych, życzliwych Polaków. Ale to właśnie ci najgłośniejsi, co nie przejmują się nikim i niczym, psują atmosferę i zostawiają po sobie najsilniejsze wrażenie. I potem się dziwimy, iż mają nas za bucowatych turystów, którym wszystko wolno.
Dlatego piszę ten list – bo może czas przestać udawać, iż nic się nie dzieje. Może czas zacząć mówić o tym głośno, przestać się za nich tłumaczyć i wreszcie powiedzieć: dość. Serio, przykro jest wracać z pięknego wyjazdu z zażenowaniem, który przesłania dobre wspomnienia.