Podzielone serce babci: Rodzinne dramaty

polregion.pl 5 dni temu

Dzisiaj w moim dzienniku chcę opisać ból, który noszę w sercu od lat. To historia o rodzinnych więziach, a raczej o ich braku.

Gotowałam kotlety w naszej przytulnej kuchnie we Wrocławiu, gdy drzwi wejściowe głośno zatrzasnęły się, a do przedpokoju wpadły moje córki, wracające od babci.
— O, moje skarby! Jak było u babci? — Wycierałam ręce w fartuch i wyszłam, by je przywitać z uśmiechem.
— Babcia nas nie kocha! — jednogłośnie wykrzyknęły Zosia i Hania, ich głosy drżały z żalu.
— Co? Dlaczego tak myślicie? — Zamarłam, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Babcia dziś zrobiła coś okropnego… — zaczęły, wymieniając się spojrzeniami.
— Co takiego? — mój głos stał się ostrzejszy, a w piersi narastał chłód.
Zosia i Hania, ledwo powstrzymując łzy, opowiedziały wszystko. Słuchałam, a z każdym słowem moja twarz kamieniała z przerażenia.

— Babcia nas nie kocha! — powtórzyły dziewczynki, ledwo przekraczając próg.
— Skąd wam to przyszło do głowy? — Jakub, ich ojciec, odłożył gazetę, marszcząc brwi. Spojrzałam na męża, czekając na wyjaśnienia.
— Ona Tosiowi i Julce dawała same najlepsze rzeczy, widziałam! — zaczęła Zosia, nerwowo szarpiąc brzeg bluzki. — A nam nic. Im wolno było biegać po domu, tupać, a my miałyśmy siedzieć cicho. Kiedy wyjeżdżali, babcia napchała im kieszenie słodyczami, każdemu dała czekoladę, przytuliła i odprowadziła na przystanek. A nas… — tu Hania zaszlochała, — po prostu zamknęła za nami drzwi!

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Od dawna zauważałam, iż moja teściowa, Barbara Janina, bardziej kocha dzieci swojej córki Agnieszki niż nasze córki. Ale żeby tak otwarcie? To już było za dużo. Nasze relacje z teściową były poprawne: bez szczególnej ciepła, ale też bez kłótni. Wszystko się zmieniło, gdy Agnieszka i jej mąż urodzili Tosi i Julkę. Wtedy Barbara Janina pokazała swoje prawdziwe oblicze.

Przez telefon mogła godzinami wychwalać, jakie to Agnieszka ma wspaniałe dzieci:
— Takie mądre, wszystko po mamie, prawdziwe aniołki! — zachwycała się babcia.

Miałam nadzieję, iż naszym córkom też przypadnie choć odrobina tej miłości. Ale gdy kilka lat później urodziły się Zosia i Hania, Barbara Janina przyjęła wiadomość chłodno:
— Dwie na raz? No, no… Nie starczy mi sił, by się nimi zajmować.
— Nikt cię o to nie prosi — zdziwił się Jakub. — Sami damy radę.
— No pewnie! — prychnęła teściowa. — Agnieszce bardziej by się pomoc przydała. Przecież ma dzieci rok po roku!
— A nasze to co, nie są dziećmi? — nie wytrzymałam. — Mówiłaś, iż Agnieszka ma spokojne maluchy, bez problemów.
Barbara Janina spojrzała na niechęć i rzuciła:
— Brat powinien pomóc siostrze. On jest jej rodziną, nie to co ty.

Po tej rozmowie Jakub i ja zrozumieliśmy: nie możemy liczyć na pomoc teściowej. Bliźniaczki wymagały mnóstwa czasu i energii, ale wspierała nas moja mama. Przychodziła przez całe miasto, pomagała, jak mogła, i nigdy się nie skarżyła. Barbara Janina widziała tylko Agnieszkę i jej rodzinę. O Tosi i Julce mogła mówić godzinami, a o córkach Jakuba machała ręką:
— No, rosną powoli…

Mieszkaliśmy daleko od teściowej, rzadko ją odwiedzaliśmy. Z Agnieszką starałam się nie spotykać: czworo dzieci w jednym mieszkaniu to chaos. Gdy tylko maluchy zaczynały zabawę, Barbara Janina chwytała się za głowę, narzekając na nadciśnienie. Jakub i ja natychmiast zabieraliśmy córki do domu. Agnieszka z dziećmi zawsze zostawała.

Gdy jednak do niej przyjeżdżaliśmy, zaczynały się docinki: albo Zosia i Hania zjadły słodycze bez pozwolenia, albo coś przewróciły, albo za głośno się bawiły. I znów: nadciśnienie, ból głowy i prośba, by gwałtownie wyjść. Tymczasem teściowa nie przestawała chwalić dzieci Agnieszki:
— Oto jakie wnuki dała mi córka! Ciche, grzeczne, kochające. Ciągle „babciu, babciu”!

Tosi i Julce kupowała ubrania niemal co tydzień, rozpieszczała słodyczami, zabawkami. Zosi i Hani dawała prezenty tylko od święta — i to zwykle byle jakie.

Pierwsi niesprawiedliwość zauważyli znajomi. Na pytanie, dlaczego Barbara Janina faworyzuje dzieci córki, odpowiedziała z dumą:
— To moja krew!
— A córki Jakuba?
— Skąd mam wiedzieć, czyje one są? Na syna zapisane, tylko tyle.

Te słowa, jak trucizna, dotarły do Jakuba i mnie przez „życzliwych”. Jakub pierwszy raz stracił panowanie nad sobą i pojechał do matki na poważną rozmowę. Potem Barbara Janina ucichła, ale nie na długo.

Agnieszka z dziećmi mieszkała niedaleko teściowej, często ją odwiedzała. Jakub woził córki rzadziej, ale dziewczynki lubiły bawić się z kuzynami. Na początku. niedługo choćby Tosi i Julka zauważyli, iż babcia traktuje ich inaczej. Naturalnie, wszystkie psoty zaczęli zwalać na Zosię i Hanię, a babcia chętnie wierzyła ulubieńcom.

Ostatnią kroplą była historia, którą opowiedziały córki. Barbara Janina obsypała Tosi i Julkę słodyczami, dała każdemu czekoladę, przytuliła i odprowadziła na przystanek pod samymi oknami. A Zosię i Hanię po prostu wyrzuciła za drzwi, mówiąc, iż „ma migrenę”. Ich autobus stał daleko, dziesięć minut marszu przez pusty plac.

— Szłyście same?! — krzyknęłam, lodowaciejąc z przerażenia.
— Tak — kiwnęła głową Zosia, ocierając nos.
— Tam są bezpańskie psy… Bałyśmy się — dodała Hania, jej oczy błyszczały od łez. — Już nigdy nie pojedziemy do babci!

Jakub i ja wymieniliśmy spojrzenia. Poparliśmy decyzję córek, ale Jakub mimo wszystko wybrał numer do matki:
— Mamo, tak ci źle było?
— Co ci strzeliło do głowy? — zdziwiła się Barbara Janina.
— Więc czemu puściłaś dziewczynki same? Wiedziałaś, gdzie jest ich przystanek! Mogłaś zadzwonić do mnie lub do Asi.
— Nie dramatyzuj, nie są małe. Doszły, prawda? Trzeba je uBarbara Janina odłożyła słuchawkę, niezdolna zrozumieć, iż sama wybrała tę samotność.

Idź do oryginalnego materiału