Złamanie i pojednanie
Rodzinne burze są zdradliwe. Przed ślubem Zosia choćby nie przypuszczała, iż życie z rodziną męża może stać się prawdziwą próbą. Wychowana w zgodnej rodzinie, gdzie kłótnie były rzadkością, sądziła, iż ominą ją podobne trudności. Opowieści koleżanek o teściowych uważała za przesadzone – z nią na pewno tak nie będzie.
Po ślubie Zosia i Marek zamieszkali u jego matki, Janiny Stefanowej, w jej przytulnym, ale ciasnym dwupokojowym mieszkaniu w małym miasteczku pod Poznaniem. Teściowa przyjęła synową ciepło, a pierwsze miesiące upłynęły gładko. Dzieci nie były jeszcze w planach – młodzi marzyli, by uzbierać na własne mieszkanie.
Marek pracował w dużej firmie IT, jego zarobki pozwalały snuć plany na przyszłość. Zosia też pracowała, choć zarabiała mniej, jako nauczycielka w miejscowej szkole. Janina Stefanowa była życzliwa, ale miała zwyczaj rozdawać rady, które z początku wydawały się niewinne.
Zosia starała się nie reagować, ale z czasem teściowa coraz częściej mieszała się w ich życie. Ton jej rad stawał się coraz bardziej apodyktyczny, a uwagi – uszczypliwe.
Pewnego dnia Zosia, promieniejąc z radości, przyniosła do domu nowy blender.
– Teraz będziemy robić smoothie na śniadanie, zdrowo i smacznie! – zawołała, stawiając pudełko na kuchennym stole.
Janina Stefanowa, obrzuciwszy zakup sceptycznym spojrzeniem, skrzywiła usta:
– Po co to? Bez sensu wydatek. Normalni ludzie rano jedzą owsiankę, a wy psujecie żołądki tymi nowomodnymi fanaberiami. Potem pożałujesz, ale będzie za późno – odwróciła się demonstracyjnie i wyszła do swojego pokoju.
Zosia, nie mogąc powstrzymać emocji, rzuciła za nią:
– Pani syn nie cierpi owsianki! Wystarczy mu kanapka z herbatą i leci do pracy!
Teściowa zastygła w drzwiach, odwróciła się i zimno odparowała:
– Gdybyś była dobrą żoną, wstawałabyś wcześniej i gotowała Markowi porządne śniadanie, zamiast wylegiwać się do południa!
– Nie wyleguję się do południa! – zapłonęła Zosia. – Moje lekcje zaczynają się później, i co, mam się przez to odmawiać snu?
Od tego wieczoru między nimi pojawił się cień. Blender był tylko pretekstem – napięcie narastało od dawna. Zosia siedziała w kuchni, sącząc herbatę, i rozmyślała:
„Co za teściowa mi się trafiła? Zamiast się ucieszyć, wiecznie szuka, do czego się przyczepić. Nie moja wina, iż pracuję na drugą zmianę. Marek jest dorosły, sam może sobie kanapkę zrobić. Dlaczego mam żyć według jej zasad?”
Gdy usłyszała, jak klucz obraca się w zamku, Zosia ożywiła się – wrócił Marek. Zawsze dzielili się nowinami, bo widywali się dopiero wieczorem.
– Cześć – cmoknął ją w policzek. – Dlaczego taka markotna?
– Czekałam na ciebie, chciałam się pochwalić – skinęła głową w stronę blendera. – od dzisiaj nowe śniadania!
– Super, brawo! – uśmiechnął się Marek.
Lecz wtedy z pokoju dobiegł głos Janiny Stefanowej:
– Z czego się cieszyć? Tylko zdrowie sobie tymi zabawkami zrujnujecie!
– Mamo, daj spokój – próbował złagodzić Marek. – Wszyscy mają blendery i nikt nie narzeka.
– Ile za ten badziew zapłaciłaś? – teściowa zwróciła się do Zosi.
Ta, nie tracąc rezonu, podała kwotę o połowę niższą niż rzeczywista.
– I to mało? – oburzyła się Janina Stefanowa. – Kto w tym domu zarabia? Marek haruje, a ty roztrwaniasz!
– Ja też pracuję! – warknęła Zosia. – I nie siedzę z założonymi rękami!
– Grosze twoje! – ucięła teściowa. – Marek utrzymuje rodzinę, a ty jesteś rozrzutna!
Kłótnia rozgorzała. Marek, widząc, iż sytuacja wymyka się spod kontroli, wziął żonę za rękę i wyprowadził do ich pokoju, zatrzaskując drzwi.
– Jezu, mam tego dosyć! – westchnęła Zosia. – Dlaczego ona się wtrąca w nasze życie?
Chciała wykrzyczeć wszystko, ale się powstrzymała – Marek nie był winny, iż ma taką matkę. Janina Stefanowa wydawała emeryturę na swój działkowy domek: raz płot naprawić, raz dach łatać. Marek czasem narzekał, ale pomagał.
Rano, gdy Zosia jeszcze spała, teściowa postanowiła przygotować synowi śniadanie, by pokazać, kto naprawdę się o niego troszczy.
– Mamo, po co się trudzisz? Sam dam radę – zdziwił się Marek.
Lecz Janina Stefanowa nie ustępowała. Wylała wszystko, co myślała: iż Zosia jest leniwa, niewdzięczna, nie potrafi zadbać o męża. Marek słuchał, ukrywając uśmiech. Wiedział, iż matka przesadza, i nie brał jej słów do serca.
– Mamo, dzięki, lecę – rzucił, wychodząc do pracy.
Teściowa została, patrząc za nim zdezorientowana. Zosia, obudziwszy się, jadła śniadanie sama – Janina Stefanowa nie wychodziła. Wieczorem, gdy Marek wrócił, teściowa znów zaczęła narzekać. Zosia, słysząc to z pokoju, straciła cierpliwość.
– Znowu na mnie skarży? – rzuciła mężowi, gdy wszedł.
Przytulił ją:
– Nie denerwuj się, ona chce dobrze.
– Dla kogo dobrze? – wybuchnęła Zosia. – Mam dość jej kontroli! jeżeli kupię coś bez jej pozwolenia – koniec świata! Marek, nie wytrzymam. Wynajmijmy mieszkanie i wyprowadźmy się!
– I co, całą pensję wydawać na czynsz? – zaprotestował. – Przecież oszczędzamy na własne.
– Znajdę lepszą pracę, za wyższe pieniądze – oświadczyła zdecydowanie. – Wtedy się wyprowadzimy.
– Dobrze, nie spieszmy się – złagodniał Marek. – Jestem po twojej stronie. Kupuj, co chcesz. Porozmawiam z mamą.
Po rozmowie z synem Janina Stefanowa stała się chłodniejsza, rozmawiała tylko w sprawach koniecznych. Zosia unikała kuchni, gdy była tam teściowa. Marek, niczym wprawny dyplomata, lawirował między nimi, próbując zachować pokój.
Pewnego dnia zaproszono ich na urodziny żony kolegi Marka, Ewy. Ta zachwycała się prezentem od męża – zmywarką do naczyń.
“Zosia, wpatrzona w błyszczącą zmywarkę, pomyślała, iż czas, by i ona odważyła się na mały, domowy bunt.”