Halina spieszyła na szkolne podwórko – odebrać wnuczkę po lekcjach. Na jej twarzy gościł uśmiech, obcasy dźwięcznie uderzały o kostkę brukową, tak jak dawniej, gdy serce wciąż wierzyło w dobro i wdzięczność. Humor dopisywał: w końcu kupiła własne mieszkanie – niewielkie, ale przytulne kawalerki w nowym budynku. Jasne, czyste, z nową kuchnią i widokiem na park – takie lokum było dla Haliny symbolem wolności i zwycięstwa.
Długo do tego dążyła: prawie dwa lata żyła skromnie, oszczędzała, sprzedała stary dom na wsi, który budowała z mężem – dodała trochę pomocy od córki, obiecując, iż wszystko zwróci. Córka z mężem – młodzi, sami potrzebują pieniędzy, a Halinie wystarcza połowa emerytury, zwłaszcza teraz, gdy ma własny dach nad głową.
Pod bramą szkoły czekała już ośmioletnia Zosia – jej radość, jej sens życia. Późne dziecko córki – urodziła prawie w czterdziestce. Halina nie chciała przeprowadzać się do miasta, ale uległa prośbom córki, by pomóc z wnuczką. W dzień odbierała dziewczynkę ze szkoły, spacerowały, gotowała, czekała, aż rodzice wrócą z pracy – i wracała do swojego mieszkania. Formalnie lokum było zapisane na córkę – na wszelki wypadek, by nie dać się nabrać oszustom, ale w głębi duszy Halina i tak uważała je za swoje.
Szły chodnikiem, trzymając się za ręce, gdy nagle Zosia przystanęła i spojrzała babci prosto w oczy:
„Babciu… mama powiedziała, iż trzeba cię oddać do domu starców…”
Jak uderzenie. Ziemia usunęła się spod nóg. Halina choćby się zatrzymała.
„Co powiedziałaś, Zosieńko?” – zapytała zduszonym głosem.
„No… do takiego domu, gdzie wszyscy dziadkowie mieszkają. Mama mówiła, iż nie będziesz się tam nudzić…”
Halina poczuła, jak wszystko w środku się ściska. Uśmiechnęła się, jak umiała, ale jej wargi drżały.
„A skąd ty to wiesz?”
„Słyszałam, jak mama z tatą rozmawiali w kuchni. Mama powiedziała, iż już wszystko z jakąś panią ustaliła. Tylko iż ciebie od razu nie oddadzą, poczekają, aż ja podrosnę. Ale nie mów mamie, iż ci powiedziałam… proszę…”
„Dobrze, słoneczko… nie powiem.” – Halina z trudem otworzyła drzwi mieszkania. – „Coś mi niedobrze, pójdę się trochę położyć… a ty się zmień, dobrze?”
Zosia pobiegła do swojego pokoju, a Halina osunęła się na kanapę, nie rozbierając się. Przed oczami wirowały ściany, a w uszach wciąż dźwięczał głos wnuczki: *dom starców… nie będziesz się nudzić… już wszystko ustalone…*
Trzy miesiące później spakowała rzeczy. Bez awantur, bez wyrzutów. Po prostu pewnego dnia zamknęła drzwi swojego mieszkania – i już do niego nie wróciła.
Teraz Halina mieszka na wsi – wynajmuje małą chatkę u starej przyjaciółki. Tam powietrze inne, a ludzie życzliwsi. Oszczędza na własny dom, choćby skromny. Przyjaciółki i dalsi krewni wspierają ją – jedni dobrym słowem, inni uczynkiem. Choć nie brakuje i takich, którzy krytykują:
„Ale pogadać z córką to nie potrafiłaś? Może dziecko sobie wszystko zmyśliło?”
„Dziecko by sobie tego nie zmyśliło” – odpowiada Halina stanowczo. – „Znam swoją córkę. Ani telefonu, ani listu, ani słowa – od kiedy wyjechałam. Więc to prawda. I niech wie, iż się dowiedziałam. Nie dzwonię do niej. I nie będę. To nie moja wina.”