To gościnne miejsce odwiedzałem w latach 2023 i 2024 wielokrotnie. Wykonywałem tu pewien istotny projekt fotograficzny. Dziś nadszedł czas podsumowania tego dzieła, które to podsumowanie uczciłem najlepiej jak mogłem, a więc: najpierw smakując rogala świętomarcińskiego w doborowym towarzystwie, a następnie fotografując tutaj samotnie gdzieś na granicy dnia i nocy…
Zacznijmy od początku
Uwielbiam „zaczynać od początku”. Formuła ta, w języku polskim znana jako „masło maślane”, jest na cenzurowanym u polonistów. Ja jednak niezmiernie i niezmiennie cieszę się, iż mogę bawić się naszym językiem, wyłapując jego smaczki. Smaki odczuwamy w końcu między innymi językiem, czyż nie?…
O „czyż nie?” mógłbym napisać osobną rozprawę językowo-wspomnieniową, ale muszę ugryźć się w język, żeby nie przegadać tekstu, zanim nie dobrnę „do meritumu” – to żartobliwy cytat z pewnej polonistki.
Fotograficznie rzecz biorąc
A więc, nim doszło do obserwacji przyrody w świetle zmierzchu, wydarzyło się kilka innych fotogenicznych faktów, które tu przytoczę. Najpierw wpadłem na pomysł, by tekst zacząć fotografią poznańską w wersji dziennej, a zakończyć tym samym kadrem w wersji „by night”. A iż do i z pociągu dreptałem pieszo i czasu miałem pod dostatkiem (nie tak, jak niegdyś…), to i rzecz była wykonalna. Niemniej, tak się wczułem w to fotografowanie, iż do szynobusu i tak wchodziłem na ostatnią chwilę.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Do Biskupic przyjechałem popołudniową porą. Tego dnia słońce zachodzić miało około szesnastej piętnaście. Idąc na spotkanie, zdążyłem jeszcze wykonać kilka fotografii, korzystając między innymi z tego, co dla innych jest prawdopodobnie codziennym utrapieniem – długo zamkniętych rogatek kolejowych. Korek samochodowy był więc znaczny, po mojej stronie sięgał pewnie dwustu metrów. W ten sposób, dzięki korkowi, zobaczyłem drapieżnika, który zawisł w miejscu, na przyczepie samochodu ciężarowego. Całość z niebem w tle.
Osobnym tematem, który towarzyszył mi tutaj w całej rozciągłości i różnorodności, były płoty. O ile dobrze pamiętam, kiedy lata temu zdarzyło mi się być u naszych zachodnich sąsiadów, płotów nie uświadczyłem… No, w każdym razie u nas wciąż są i odgrywają niepoślednią rolę – płoty stare, ale też nowe, stawiane jako element inwestycji, czasem jakoby najważniejszy element.
Płoty potrafią zadziwiać, a czasem choćby zachwycić. Swoją przestrzeń można przecież oddzielić estetycznie lub niechlujnie, porządnie lub prowizorycznie, posługując się kolorami lub ich mieszanką, no i oczywiście z użyciem przeróżnych materiałów. Ażurowo lub bez możliwości dojrzenia choćby czubka domu. To od razu przywodzi mi na myśl pewne powiedzonko: „co chatka, to zagadka” – jak mawia znana mi pani Beatka.
Listopadowy zmierzch
Po spotkaniu było już i po zachodzie słońca. Tuż po. Kiedyś powiedzielibyśmy – koniec fotografowania! Nie ma światła, nie ma fotografii. Ale ta niedogodność w dobie fotografii cyfrowej, a już zwłaszcza wraz z jej rozwojem, niemal przestała istnieć. Po prostu, współcześnie da się fotografować przy świetle sztucznym, bez lampy błyskowej. Ba! – matryce aparatów fotograficznych są tak czułe, iż da się fotografować choćby w świetle księżyca.
Wyszedłem więc z nadzieją na uchwycenie resztek światła lub, jak kto woli, resztek świata widzianych w odbijanym tu i ówdzie świetle słonecznym. Pomagała temu pełnia księżyca. Chciałoby się zrymować: pełnia księżyca, która zachwyca!
Na tego naturalnego satelitę ziemi wskazał znak drogowy, niczym niegdyś strzałka pana Adama Słodowego – atrybut używany przez niego w programie telewizyjnym. W przydrożnym salonie fryzjerskim moją uwagę zwróciły na siebie dwa delfiny zatrzymane w swoim wyskoku nad wodą. Jakbyśmy mieli do czynienia z aquaparkiem lub raczej oceanarium, a nie miejscem, z którego wychodzi się solidnie ufryzowanym i z suchą głową – właśnie dzięki suszarkom (nibydelfinom).
Wieczory, noce i poranki bywają chłodne o tej porze roku, stąd ludzie w domostwach ogrzewali się. Świadczył o tym lecący z komina dym. Nie wszyscy jednak byli już w domu, niektórzy dopiero do niego zmierzali, jadąc samochodami. Światła pozycyjne zgrywały się z atmosferą zmierzchu.
Nowoczesne domy potrafią wyrastać niczym grzyby po deszczu. Tam, gdzie dopiero co było szczere pole, teraz widać dachy, jednak zdaje się, iż bez klasycznych kominów. To domy ogrzewane w sposób inny niż tradycyjny. Czy lepszy? – czas pokaże.
Poeta odszedł i trwa
Nagle, w coraz gęstszym mroku dała się słyszeć i obserwować gdzieś na horyzoncie, pełznąca (czy raczej pędząca) po ziemi podługa istota. To pociąg mknął z zachodu na wschód, a więc w kierunku przeciwnym do oczekiwanego, gdybyśmy rozważali zimowe migracje ptactwa.
Skoro już o ptakach mowa:

fot. Dawid Tatarkiewicz
„one odlatują (ku lepszemu), ja zostaję” – niedosłownie przytaczam to, co napisał w jednym ze swoich ostatnich wierszy pewien mało jeszcze znany, ale już uznany i istotny dla mnie poeta – Józef Pachowicz. Tak się stało, iż kilka dni później umarł…
A jednak trwa: w swoich wierszach i sercach bliskich. Powtórzę raz jeszcze – pointę wiersza profetycznie zawarł w jednym słowie: „Zostaję”. Niech więc trwa ta jego duchowa obecność wśród nas.










