To pierwsze wakacje na które samochodem elektrycznym wybiorą się nie tylko pojedynczy zapaleńcy, ale już tysiące Polaków. W końcu zarejestrowanych w naszym kraju jest niemal 24 tysiące samochodów elektrycznych. Choćby tylko część z ich posłużyła za wakacyjny środek lokomocji, to uwzględniając wszystkich pasażerów, trzeba by szacować, iż w tym roku co najmniej kilkanaście tysięcy Polaków przekona się na własnej skórze z czym wiąże się elektromobilność. Ich doświadczenia z tych podróży będą mieć istotny wpływ na to czy do elektromobilności zachęci się (lub wprost przeciwnie) kolejnych kilkadziesiąt tysięcy osób z rodziny, grona znajomych i współpracowników. Jakie więc doświadczenia przywiozą?
Elektrykami da się robić dalekie trasy
Pierwszym doświadczeniem będzie prawdopodobnie to, iż się da. Da się pojechać autem elektrycznym w długą trasę, choćby na drugi koniec Europy. Przez ostatnie lata robiliśmy to różnymi autami elektrycznymi, od kompaktowego nissana leafa, którym przejechaliśmy z Warszawy na Przylądek Północny nad Oceanem Arktycznym, aż po sporego SUVa volkswagena ID.4, którym dotarliśmy na najbardziej na południe wysunięty przylądek Europy − Punta de Tarifa w Hiszpanii. Za każdym razem przemierzaliśmy po 7-8 tys. km i nigdy prądu nam nie zabrakło.
Oczywiście, o ile wybierzemy się w podróż autem miejskim (30 kWh pojemności baterii), to stacji ładowania będziemy musieli szukać choćby co 150-200 km, w przypadku kompaktów (40-60 kWh) prądu wystarczy nam zwykle na 200-300 km, a w autach z większymi akumulatorami (ok. 70-80 kWh), spokojnie przejedziemy 300-400 km. Autami premium, które wyposaża się w pakiety akumulatorów o pojemności 100 kWh pokonamy choćby 500 km między przystankami. Stacji ładowania jest już tyle, iż adekwatnie każdym autem da się pojechać w długą trasę. W przypadku niektórych trzeba będzie po prostu częściej robić przerwy.
Podróż w tempie auta spalinowego
Jeśli w trasę przekraczającą wielokrotnie zasięg auta wybierzemy się samochodem z mniejsza baterią i wolniejszym ładowaniem trzeba będzie się jednak liczyć z tym, iż podróż zajmie nam choćby 30-50% czasu więcej, niż autem spalinowym. Oczywiście, w podróży wakacyjnej nie musi to być wcale problem, o ile znajdziemy ładowarkę w atrakcyjnym turystycznie miejscu, ale nie zawsze się tak uda.
Parytet względem czasu spędzonego w podroży autem spalinowym, osiągają już za to auta ze średniej-wyżej półki, takie jak Hyundai Ioniq 5, Tesla Model 3 czy BMW i4 czy sportowe, jak Porsche Taycan. Czasami podróż elektrykiem robi się wręcz krótsza od wyprawy autem spalinowym. – Rok po roku przejechaliśmy niemal identycznej długości trasy, liczące po 1100 km z Warszawy do Chorwacji. Benzynową skodą superb wyszło nam 13 godzin i 40 minut, a elektryczną teslą model 3 kilka ponad 13 godzin. Co ciekawe, skodą zatrzymywaliśmy się na odpoczynek adekwatnie w tych samych miejscowościach co autem elektrycznym – podsumowuje Łukasz Lewandowski, z portalu NaPrądzie.pl i koordynator EV Klubu Polska.
Przykłady z życia wzięte nie zawsze przekonują, dlatego ruszyliśmy na testy trzema różnymi autami elektrycznymi w trzy różne wakacyjne trasy z/do Warszawy i rozpisaliśmy je niemal co do minuty. Trasa z Amsterdamu (dokładnie 1200 km) za kierownicą BMW i4 zajęła nam 12 godzin i 20 minut i wymagała czterech przerw co 2-3 godziny jazdy na 15-35 minut. Trasa nad Balaton (850 km) za kierownicą Porsche Taycan zajęła 9 i pół godziny i wymagała dwóch przystanków co niemal 3 godziny jazdy po ok. 25 minut każdy. Z kolei droga powrotna z Budapesztu zajęła nam dokładnie 9 godzin, w tym dwa ładowania łącznie przez godzinę.
Natomiast trasa z Jeleniej Góry (475 km) Hyundaiem Ioniqiem 5 zajęła 5 godzin 20 minut, w tym jedna przerwa po czterech godzinach jazdy na ładowanie auta przez dziewięć minut. Każdą z tych tras pokonywaliśmy z maksymalnymi dozwolonymi prędkościami, bez żadnego oszczędzania na klimatyzacji.
Mit klimatyzacji
Skoro już o klimatyzacji mowa, to rzekoma konieczność rezygnacji z niej, aby zwiększyć zasięg auta, jest jednym z najczęstszych mitów wakacyjnych podróży elektrykami, z jakimi można się spotkać w internetowych dyskusjach. W praktyce klimatyzacja, choćby przy upałach na poziomie 35-40 st. C pobiera w trasie po 500-1000 watów. To poziom nieznacznie większy od zapotrzebowania na moc komputera pokładowego, czujników czy modułów komunikacji auta, którymi w coraz większym stopniu naszpikowane są nowe samochody. Podczas wakacyjnych podróży udział klimatyzacji w zużyciu energii ogółem auta to zwykle 5-8%. To oznacza, iż przy włączonej klimatyzacji zamiast np. 350 km zasięgu będziemy mieć 325 km zasięgu. Nic to adekwatnie nie zmienia, więc w rzeczywistości nie ma potrzeby z niej rezygnować.
Fakt: upał może spowolnić ładowanie
Prawdą jest za to, znacznie rzadziej podnoszona kwestia, a więc wpływu upału na akumulatory i ładowarki. Problemy bywają prozaiczne – na południu Hiszpanii ładowarki bez zadaszenia tak potrafią się latem nagrzewać, iż przestają w nich działać czytniki kart RFID, czyli jedna z wygodniejszych metod uruchamiania ładowania. Zdarza się też, iż temperatura powietrza uniemożliwia schłodzenie się ładowarki i kabli między szybkim ładowaniem dwóch elektryków i moc ładowania spada. Najczęstszą bolączką jest jednak spadek mocy ładowania ze względu na potrzebę ochrony żywotności baterii. Temperatura akumulatorów przy szybkim ładowaniu auta potrafi wzrosnąć o 30 st. C, ale nie powinna jednocześnie przekroczyć 40-50 st. C. o ile na zewnątrz mamy 30 st. C, to bez dodatkowego chłodzenia akumulatora, prędkość ładowania może spaść o połowę.
Wiele nowych modeli elektryków ma już opcję dogrzewania lub chłodzenia baterii o ile z nawigacji będzie wynikało, iż skorzystamy z konkretnej ultraszybkiej ładowarki. My w tegorocznej podróży nad Balaton zapomnieliśmy o tym fakcie, ustawiając nawigację w mapach Google, więc zamiast spodziewanych 270 kW mocy ładowania, musieliśmy się pogodzić z „prędkością” 140 kW. Zamiast 15 minut, auto ładowało się więc o 10 minut dłużej.
Fakt: warto się przygotować
Faktem jest też, iż obsługi auta elektrycznego trzeba się nauczyć. Podobnie uczyliśmy się obsługi telefonów, gdzie już samo odblokowanie aparatu i wybranie numeru znacznie odbiega od wybierania numeru na telefonie z tarczą.
Przed wyjazdem w wakacyjną podróż warto założyć konto u jakiegoś z dużych dostawców usług ładowania, który zaoferuje nam w ramach roamingu dostęp do setek tysięcy stacji ładowania różnych operatorów, w wielu krajach Europy. Działa to podobnie jak w przypadku telefonów komórkowych, gdzie dzwoniąc z zagranicy korzystamy z nadajników innych operatorów, ale dostajemy za to jedną fakturę naszego dostawcy usług. Bez takiego roamingu rozmowy z naszego telefonu za granicą byłyby niemożliwe. Z naładowaniem auta nie jest aż tak źle, bo zgodnie z unijnymi przepisami każdy operator stacji ładowania musi udostępniać także usługę ładowania ad-hoc, dzięki jednorazowej płatności (np. po zeskanowaniu kordu QR), ale to kosztowałoby nas czas i nerwy. Z kolei ładowarki bardzo rzadko umożliwiają płatność kartą bankową w terminalu płatniczym, jak w automatach z napojami (to też, za sprawą unijnych przepisów, ma się jednak zmienić).
Konto u takiego dostawcy usług ładowania zakłada się w 5 minut dzięki ściągniętej aplikacji na telefon, podpinając do niej numer karty bankowej. o ile na urlop wybieramy się do Holandii, Austrii, Słowenii, Chorwacji czy naszych południowych sąsiadów, adekwatnie nie musimy choćby szukać takiego dostawcy usług, bo roaming oferowany tam przez największą polską sieć – GreenWay, będzie mieć wystarczająco duże pokrycie. o ile jednak wybieramy się na północ czy południowy-zachód Europy, oferta polskiej firmy będzie już niewystarczająca. Aby mieć do dyspozycji naprawdę szeroko gamę ładowarek warto założyć konto np. w Shell Recharge, Plugsurfing czy zabrać ze sobą kartę dostarczoną przez producenta auta, o ile taką opcję oferuje (np. We Charge Volkswagena, PowerPass Skody, BMW Charging czy Kia Charge).
Wakacje elektrykiem wyjdą w tym roku wielokrotnie taniej niż spalinowym
Oferta polskiego GreenWay’a będzie mieć jednak taką zaletę nad ofertami zagranicznych firm, iż umożliwi zaoszczędzenie na ładowaniu sporych kwot. W przeciwieństwie do tankowania paliwa, gdzie różnice cen między stacjami benzynowymi sięgają najwyżej 5-10%, a różnice między krajami raczej nie przekraczają 50%, ceny za ładowanie aut elektrycznych na jednej i tej samej stacji ładowania mogą wahać się choćby o 100-200%, w zależności od tego z jakiego dostawcy usług ładowania korzystamy i opcji rozliczeń z nim.
Jeżeli często korzystamy z ładowania auta na publicznych ładowarkach, prawdopodobnie mamy wykupiony abonament u jednego z dostawców usług ładowania. Zwykle kosztują one od 30 do 80 zł miesięcznie i pozwalają zaoszczędzić po kilkaset złotych miesięcznie na ładowaniu. W najdroższej opcji u wspomnianego GreenWay’a możemy liczyć na ceny ładowania auta od 1,02 zł na wolnych ładowarkach do 1,58 zł/kWh na najszybszych. Firma oferuje równocześnie ofertę rozliczania poboru energii za granicą po tych samych stawkach. Dzięki temu na wielu stacjach zapłacimy choćby 2-3 razy mniej.
Przy średnim zużyciu aut elektrycznych od ok. 16 kWh/100 km w przypadku aut kompaktowych po ok. 23 kWh/100 km w przypadku dużych SUVów i aut sportowych, wakacyjna podróż „na prądzie” będzie nas kosztować ok. 20-40 zł/100 km. choćby w przypadku bardzo oszczędnego kompaktowego Diesla zapłacimy od 40 zł/100 km w Polsce po 50 zł/100 km w Skandynawii, a w aucie benzynowym koszty podróży po zachodnioeuropejskich autostradach mogą przekroczyć w tym roku 100 zł/100 km.
− Jadąc superbem do Chorwacji spalaliśmy średnio 6,3 l/100 km, a cena litra benzyny na trasie wahała się od 9 do 11,25 zł. Gdy tę samą trasę pokonywaliśmy tesla model 3, średnie zużycie wyniosło 18 kWh/100 km, ciężko mi jednak powiedzieć jakie byłyby koszty tego ładowania, bo całą trasę pokonaliśmy za darmo, w ramach oferty Tesli, która oferowała kiedyś pakiety darmowych ładowań w zamian za polecenia – mówi Łukasz Lewandowski.
Podróż za darmo będzie narodowym sportem Polaków?
Promocja Tesli już się skończyła, ale nie darmowe wakacyjne podróże autami elektrycznymi. W Europie wciąż jest wiele miejsc, gdzie auta na prąd naładujemy bez żadnych opłat np. w ramach przyciągania klientów do sklepów i galerii handlowych albo turystów do miast. W Polsce na darmowe ładowanie możemy liczyć np. na słupkach miejskich w Jeleniej Górze czy na dużym parkingu z kilkunastoma ładowarkami w centrum Wrocławia. Podobną ofertę w Polsce i za granicą mają też sklepy sieci Lidl czy Kaufland. o ile dobrze zaplanuje się trasę i czas podróży ma mniejsze znaczenie, w oparciu o takie stacje można pokonać kawał Europy.
− Wróciłem właśnie z podróży nad Balaton. Aby dojechać [to ok. 850 km z Wielkopolski – red.] musiałem stanąć trzy razy na ładowanie. Ta moja kia e-niro nie ładuje się zbyt szybko, bo tylko mocą 70 kW, więc zatrzymując się na darmowych ładowarkach o mocy 50 kW nie traciłem specjalnie czasu, więc całą trasę w obie strony pokonałem zupełnie za darmo. Na miejscu już nad Balatonem tylko raz naładowałem auto za jakieś 60 zł – opowiada – Mikołaj Małecki z okolic Powidza. − To może takie cebularskie jest, ale mi się nigdzie nie śpieszy, a to zawsze jakieś urozmaicenie podróży – śmieje się pan Mikołaj.
Nie jest to bynajmniej jedyna trasa, jaką pokonał za niewielkie pieniądze. Na majówkę pan Mikołaj wyskoczył swoim kompaktowym elektrycznym crossoverem do Aten. Za ładowanie auta w całej podróży (w sumie to ok. 5 tys. km w obie strony) zapłacił łącznie ok. 600-800 zł, z czego sporą część także stanowiły stacje darmowe. Drugie tyle zapłacił za same winiety i bramki na autostradach.
– W sumie, poza Atenami i Balatonem, wyskoczyłem tym autem już trzy razy nad Bałtyk, do Zakopanego, do Karpacza i Szklarskiej Poręby, czy na granicę z Ukrainą, aby pomóc w ewakuacji. Poza tym na co dzień robię po 100 km na rozwożenie dzieci do szkoły i zakupy, bo do miasta mamy 20 km. Przez pół roku zrobiłem kią już ponad 30 tys. km. Na dachu uśmiechają się do mnie panele słoneczne. Ostatni rachunek jaki dostałem za dwa miesiące to 235 zł, w tym już koszty ładowania auta – podsumowuje pan Mikołaj.
− W podróży do Aten czuliśmy się trochę jak pionierzy, bo na takie dalekie dystanse, a zwłaszcza z założeniem przejechania trasy po jak najniższych kosztach, nikt wcześniej za bardzo jeszcze z Polski nie jeździł. Zwykle z Maciejem robimy takie trasy motocyklami, więc szukanie stacji paliw i dłuższe odpoczynki co 200 km nie są dla nas niczym nadzwyczajnym – dodaje Przemysław Budziszewski. – Mam w domy dwa auta na LPG, więc też jeżdżę dość tanio, ale gdyby nie cena zakupu, to po doświadczeniach z podróży z Maciejem bez problemu przesiadłbym się już do auta elektrycznego. Nie ma wątpliwości, iż to przyszłość motoryzacji. Jedyne czego dziś mamy jeszcze w Polsce za mało, to ładowarek. Jednak odstajemy pod tym względem od reszty Europy – dodaje pan Przemysław.
Polacy wrócą z wakacji elektrykami rozczarowani?
Odstajemy od reszty Europy – to chyba najczęściej powtarzany wniosek jaki można usłyszeć od osób, które sporo już przejeździły autami na prąd po europejskich drogach. To może być największe rozczarowanie Polaków wracających swoimi elektrykami z tegorocznych wakacji – że, wbrew zapewnieniom rządu, nie jesteśmy liderem rozwoju elektromobilności. Pod względem budowy stacji ładowania, zwłaszcza o największych mocach i liczących po kilka-kilkanaście punktów ładowania w jednym miejscu, wleczemy się w ogonie Europy. Wiele się zmienia, ale bez przyśpieszenia inwestycji w takie huby szybkiego ładowania, w kolejne wakacje Polacy mogą już utknąć w korkach pod ładowarkami zanim zdołają wyjechać za granicę.
Pierwotna wersja artykułu ukazała się w tygodniku „Newsweek”