Podróż marzeń: droga przez ból i wolność

newsempire24.com 1 tydzień temu

Marzenie na kółkach: droga przez ból i wolność

Katarzyna i Witold, mieszkański w małym miasteczku na okolicach Kielc, w końcu spełnili swoje wielkie marzenie. Latami oszczędzali, odmawiali sobie dużych i małych przyjemności, sprzedawali warzywa z działki, podejmowali podrzymówki. Łączył ich jeden cel: kupić solidny samochód i wyruszyć w podróż, o której marzyli od dnia ślubu.

I oto marzenie się spełniło! W garażu obok wysłużonego „Malucha” pojawił się lśniący czarny SUV. Witold, promieniejąc z nadziei, krążył wokół niego, delikatnie dotykając wypolerowanej karoserii, jakby bał się spłoszyć cud. Katarzyna siedziała na fotelu pasażera, z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie odległe horyzonty, które tak długo chcieli razem zobaczyć.

Trasa była zaplanowana najdokładniej już lata temu. Witold obliczył spalanie, zaznaczył stacje benzynowe i pola namiotowe, rozplanował każdy dzień podróży z uwzględnieniem postojów. Zajął się całą stroną techniczną: drogą, serwisem auta, wyborem trasy. Katarzyna zaś przygotowała listę kawiarni i restauracji, gdzie mieli spróbować regionalnych potraw. Przeanalizowała każdą atrakcję po drodze: gdzie zrobić zdjęcia, co zwiedzić, które muzea odwiedzić. Ich przygotowania były idealne, jakby szykowali się na wyprawę życia.

O swoim marzeniu nie powiedzieli ani córce, ani zięciowi. To było ich prywatne, najskrytsze pragnienie, ich wspólny sekret. Po co mieszać w to dzieci?

Lato dobiegało końca. Pozostało tylko dokończyć ostatnie sprawy na działce, aby wreszcie wyruszyć. Tego dnia zamknęli sezon: odcięli wodę, schowali narzędzia, zapakowali słoiki z przetworami, jabłka i marchewki do bagażnika starego „Malucha”. Dwadzieścia kilometrów do miasta minęło niepostrzeżenie. Witold cicho nucił ulubioną melodię, a Katarzyna, z uśmiechem na twarzy, patrzyła przez okno, wyobrażając sobie ich wielką przygodę.

Nagle piosenka urwała się. Witold kurczowo chwycił kierownicę, jego twarz zbladła, gwałtownie wcisnął hamulec. Samochód zarzuciło, pas wbił się w pierś Katarzyny. Witold osunął się na kierownicę. Zamarła, nie mogąc się poruszyć, po czym z krzykiem rzuciła się ku niemu. Nie oddychał. Jej palce drżały, serce waliło jak oszalałe, umysł odmawiał zrozumienia, co się stało.

Katarzyna zadzwoniła po pogotowie, chwyciła butelkę wody, zmoczyła chusteczkę, próbując ocucić męża. Ale on nie reagował. Lekarze, którzy przyjechali po kilku minutach, potwierdzili najgorsze: Witold nie żył. Coś tłumaczyli, mówili o sercu, ale słowa tonęły w dzwoniącej pustce. Przyjechała policja, córka z zięciem. Zadawali pytania, wyrażali współczucie. Córka szlochała, a Katarzyna siedziała na fotelu pasażera, jakby skamieniała, patrząc, jak zabierają ciało jej Witka.

Następne dni minęły jak we mgle. Katarzyna poruszała się automatycznie: chodziła, gdzie ją prowadzono, robiła, co kazano, kiwała głową, gdy było trzeba. Nie płakała – łzy jakby wyschły w niej na zawsze. Jej dusza umarła razem z mężem, zostawiając tylko pustą skorupę, zamkniętą w czterech ścianach mieszkania.

Tak minęło dziewięć dni, czterdzieści, trzy miesiące. Córka Agnieszka przychodziła, przynosiła zakupy, próbowała nawiązać rozmowę, ale matka milczała, oderwana od rzeczywistości, jak duch.

Pewnego dnia Agnieszka niespodziewanie zapytała:

— Mamo, a czyj samochód stoi w naszym garażu?

— Witek kupi… — zaczęła Katarzyna, ale głos jej się załamał.

W tym momencie wspomnienia runęły lawiną: kupno auta, ekscytacja Witka, jego głośny śmiech, ich plany. Odechciało się jej powietrza, łzy wypaliły oczy. Rozpłakała się, po raz pierwszy od miesięcy, nie słysząc pytań córki: „Tata kupił? Kiedy? Czemu nie powiedzieliście? Za jakie pieniądze?” Pytania sypały się jedno po drugim, ale Katarzyna nie miała siły odpowiadać – wyła z bólu, rozumiejąc, iż już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, nie usłyszy głosu, nie poczuje ciepła jego rąk.

Płakała cały dzień i prawie całą noc. Zasnęła pod rano, a gdy się obudziła, zrozumiała jedno: trzeba żyć dalej. Bez niego. Będzie ciężko, prawie nie do zniesienia, ale trzeba.

Nadeszła wiosna, a z nią przygotowania do wyjazdu na działkę. Może z przyzwyczajenia, a może po to, by zająć czymś ręce i nie utonąć w pustce. W plecaku Witka – którego nie tkW plecaku Witka – którego nie tknięła od tamtego dnia – znalazła starą teczkę, a w ich podróżnych marzeniach odnalazła siłę, by ruszyć w drogę samotnie.

Idź do oryginalnego materiału