Cień podejrzeń na letniskowym horyzoncie
Krystyna, siedząc w swoim przytulnym domu na przedmieściach Torunia, przeglądała stary notes w poszukiwaniu numeru swojej sąsiadki z działki, Ewy. W końcu, znalazłszy upragnione cyfry, wybrała numer. „Ewo, cześć, kochanie! – zaczęła ciepło Krystyna. – To twoja sąsiadka z osiedla. Chciałam zapytać, jak ty uprawiasz rzodkiewkę? Twoja zawsze taka soczysta, a u mnie jakoś nie wychodzi”. – „Nic trudnego – odparła Ewa z lekkim zmęczeniem w głosie. – Namaczam nasiona na dzień lub dwa, potem sieję. Przyjadę niedługo – będę sadzić. Na razie jestem w mieście”. – „W mieście?! – zdziwiła się Krystyna, a jej głos zadrżał. – To z kim twój Witold przyjechał na działkę?” Ewa zastygła, oddech stał się ciężki. Nie mówiąc ani słowa, rozłączyła się, zamówiła taksówkę i ruszyła w stronę osiedla. Wchodząc do domu, oniemiała ze zdumienia.
Ewa Stanisławowa była wściekła. Jej twarz płonęła, oczy rzucały błyskawice. Gdyby jej mąż Witold, który – jak sądziła – był w pracy, zobaczył ją teraz, nie poznałby swojej łagodnej Ewci, która rano, żegnając go, delikatnie poprawiła mu kołnierzyk koszuli i pocałowała w policzek. Ale Witold tego nie widział. Był w wyśmienitym humorze, z utęsknieniem wyczekując piątkowego wieczoru: pachnące kotlety schabowe z ziemniakami, które Ewa przygotowywała tak wyśmienicie, domowe kiszone ogórki i pomidory z grządki, a z lodówki – zimne piwo, bo jutro sobota i nie trzeba iść do pracy. Witold choćby nie podejrzewał, jaka burza zbiera się nad jego głową.
A wszystko zaczęło się od tego telefonu Krystyny, sąsiadki z działki. Krystyna, emerytka, mieszkała w przestronnym mieszkaniu z córką, zięciem i wnukami. Ale tylko nadeszła wiosna, zabierano ją na działkę, gdzie zostawała aż do późnej jesieni. Rodzina odwiedzała ją tylko w weekendy, aby usmażyć kiełbaski, a w tygodniu Krystyna nudziła się samotnie, spędzając czas przed telewizorem. Dlatego każda oznaka wydarzenia na osiedlu wzbudzała w niej ogromne zainteresowanie.
Tego ranka, około dziesiątej, Krystyna wyszła na ganek, rozejrzała się wokół i nagle zauważyła, jak brama sąsiedniej działki się otworzyła, a na podwórze wjechał samochód. Krystyna nie znała się na markach aut, ale była pewna: to samochód Witolda, męża Ewy. Jednak zamiast zaparkować przed domem, auto przejechało dalej i schowało się za gęstymi krzakami malin. „Aha – pomyślała Krystyna, mrużąc oczy. – Nie chce, żeby go widziano. Co za cwaniak z tego Witolda!”
Nagły dźwięk telefonu odwrócił jej uwagę, więc nie zauważyła, jak z samochodu wysiedli mężczyzna i kobieta, których Krystyna natychmiast ochrzciła mianem „kochanki”. Wróciwszy na ganek, wznowiła obserwację. Po pół godzinie jej cierpliwość została nagrodzona: z domu wyszła młoda kobieta w jaskrawym zielonym dresie. Rozłożywszy szeroko ramiona, wykrzyknęła: „Miałeś rację, tu jest cudownie! Powietrze takie czyste i tak ciepło!” To na pewno nie była Ewa – nieznajoma około dwudziestu pięciu lat, smukła brunetka z długimi włosami. „No proszę – pomyślała Krystyna. – On ma prawie pięćdziesiątkę, a taką laskę sobie znalazł!” Kobietę zawołał męski głos, po czym zniknęła w domu.
Krystyna, nie tracąc czasu, chwyciła notes i wybrała numer Ewy. „Ewo Stanisławo, cześć, kochanie! – zaczęła z udawaną lekkością. – To Krysia z działki. Chciałam zapytać o rzodkiewkę – jak ty jej nie przesadzasz? U ciebie zawsze idealna”. – „Nic szczególnego – odparła Ewa. – Nasionka moczę, potem sieję. W maju przyjadę – posadzę. Na razie jestem w mieście”. – „W mieście? – Krystyna zrobiła dramatyczną pauzę. – To z kim Witold na działkę przyjechał?” – „Kiedy przyjechał?” – głos Ewy zadrżał. – „Jakieś półtorej godziny temu. A samochód schował za malinami – z ganku tylko dach widać”. – „Dobra, Krysia, na razie” – rzuciła Ewa i rozłączyła się.
Zamarła, czując, jak krew pulsuje w skroniach. Wybierając numer męża, zapytała: „Witek, gdzie jesteś?” – „W pracy, a co?” – odparł beztrosko. – „Tak tylko, o której będziesz? Nie spóźnisz się?” – „Jak zwykle, choćby szybciej – piątek przecież” – odpowiedział wesoło Witold. Ewa ścisnęła telefon tak mocno, iż stawy jej palców zbielały. „No to się przekonamy, jaką masz piątkową pracę” – pomyślała i zamówiła taksówkę.
Droga do osiedla zajęła niecałą godzinę – sezon jeszcze się nie rozpoczął, więc nie było korków. Zapłaciwszy kierowcy, Ewa zdecydowanie ruszyła w stronę domu. Samochód Witolda rzeczywiście stał za krzakami malin, biały karoserią połyskując w słońcu. Serce Ewy waliło jak młot. Cicho weszła na ganek, ostrożnie otwarła drzwi i przekroczyła próg. Na kuchennym stole stały talerze z wędliną i serem, kiszone ogórki, pomidory i otwarte pudełko czekoladek. Obok – zaczęta butelka szampana i dwa kieliszki. „Widzę, Witek postanowił apetyt na kolację zaostrzyć – pomyślała z goryczą. – No, zobaczymy, jakie kotlety mu teraz zaserwuję!”
Wpadła do sypialni i zastygła. Pod kołdrą majaczyły dwa kształty. Rozległ się stłumiony okrzyk, a Ewa szarpnęła za kołdrę, ale ta trzymała się mocno. „Ewa, co ty wyprawiasz?!” – usłyszała znajomy głos. Przed nią, składając się w przepraszającym geście, siedział… bratanek Witolda, Bartek, obok młodej dziewczyny, której Ewa nigdy wcześniej nie widziała. „Ciociu, skąd ty się tu wzięłaś?!” – wykrztusił Bartek, czerwieniąc się. – „Taksówką przyjechałam – odcięła Ewa. – A to, nawiasem mówiąc, moja działka. A ty jak tu jesteś? I po co – choćby pytać nie chcę”. – „WBartek gwałtownie wyjaśnił: „Wujek dał mi klucze na weekend, bo myślał, iż dopiero w czerwcu tu przyjedziecie.”