Podczas gdy mój mąż trwonił nasze oszczędności w kurorcie ze swoją przyjaciółką, ja udzieliłam schronienia tajemniczemu nieznajomemu.

polregion.pl 1 tydzień temu

Pewnego lutowego poranka, gdy mój mąż Marcin trwonił nasze oszczędności w kurorcie ze swoją przyjaciółką, przygarnęłam tajemniczego nieznajomego.
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Obudziłam się z dziwnym przeczuciem, iż coś się zmieni. Nie dobrego, nie złego po prostu coś wisiało w powietrzu. Poranek zaczął się jak zwykle: zrobiłam kawę, a Marcin siedział już przy stole, wpatrzony w telefon. Milczał, tylko nerwowo stukał palcami w blat.
Weroniko odezwał się w końcu wyjeżdżam jutro.
Łyżka prawie wypadła mi z ręki.
Dokąd?
Na południe. Słońce, morze, w końcu trochę relaksu. Mam już kupiony bilet.
Mieszałam stygnącą kawę, czując, jak myśli mi się plączą. Dwa lata oszczędzaliśmy na wspólne wakacje! Odkładaliśmy każdą złotówkę, odmawiając sobie wszystkiego. choćby nowego płaszcza, który obiecywałam sobie od miesięcy.
A co ze mną? spytałam cicho.
Co z tobą? Wzruszył ramionami. Myślisz, iż mi tu łatwo? Jestem zmęczony tą codziennością.
A moje uczucia? Czy one nic nie znaczą?
Co z pieniędzmi? dodałam, ściskając dłonie. To były nasze wspólne oszczędności.
No i co z tego? Zerwał się nagle. Ja też pracuję i sam decyduję, kiedy odpocząć!
To był pierwszy znak, iż coś jest nie tak. Przez ostatnie miesiące stał się obcy. Telefon zawsze przy sobie, choćby w łazience. Dawniej zostawiał go bez problemu.
Patrzyłam, jak pakuje walizkę. Nowe kąpielówki, których wcześniej nie widziałam, i tę błyszczącą koszulę zupełnie nie w jego stylu. Skąd to wszystko wziął?
Jak zostaną mi jakieś pieniądze, przywiozę ci magnes rzucił, zapinając walizkę.
Magnes. Dziękuję, wielkoduszny bohaterze.
Drzwi zatrzasnęły się. Zostałam sama. Myślałam, iż przesadzam. Może naprawdę potrzebował oderwania? Tylko dlaczego nie pomyślał o mnie?
Wtedy jego telefon na stole zadzwonił. Zapomniał go zabrać. Ekran się rozświetlił hasło ukrywało wiadomość, ale pierwsze słowa były widoczne: Kotku, jestem na lotnisku. Zaczekam do
Kotku. Nie nazywał mnie tak od pięciu lat. Mówił, iż jesteśmy dorośli, a takie dziecinne słówka nie pasują do nas.
Dziesięć minut później wrócił po telefon. Spojrzał na mnie podejrzliwie.
Co tu robisz?
Jestem w domu odparłam. Nie wolno?
Wziął telefon, sprawdzając, czy go nie dotknęłam. Pocałował mnie w czoło z wyższością:
Nie gniewaj się. Przywiozę ci coś, jak wrócę.
I wyszedł.
Zostałam w fotelu. Serce waliło mi jak młotem kim była ta Kotka? Dlaczego był taki nerwowy?
Nagle ocknęłam się. Ubrałam się pospiesznie i pojechałam na lotnisko. Taksówka kosztowała fortunę, ale nie żałowałam. Musiałam znać prawdę.
I zobaczyłam ich. Uściski, śmiech, dziewczyna może dwudziestoletnia, z długimi włosami i zgrabną sylwetką, w tej samej błyszczącej koszuli, którą widziałam w naszej szafie. Marcin coś jej szeptał do ucha, a ona śmiała się, przytulając do niego.
Oszczędzaliśmy półtora roku, żeby być razem. A on przez ten czas planował wakacje z kimś innym.
Chciałam podejść, krzyczeć, może choćby go uderzyć. Ale już szli na odprawę. Za późno.
Wyszłam na zewnątrz, usiadłam na ławce i wybuchnęłam płaczem. Nie płakałam szlochałam, jakby ktoś wydarł mi serce. Przechodnie spoglądali dziwnie, ale mnie to nie obchodziło.
Zaczął padać śnieg, najpierw delikatnie, potem gęstszy. Siedziałam tam, zziębnięta, ale nie miałam siły wstać.
Nagle usłyszałam głos:
Dziewczyno, wszystko w porządku?
Odwróciłam się. Stał przede mną mężczyzna. Ubrany był w zniszczone ubrania, twarz miał przemarzniętą, włosy potargane.
Potrzebujesz pomocy? zapytał z troską.
Dla mnie? Uśmiechnęłam się gorzko. Nic mi już nie pomoże.
Nie jest tak źle, jak myślisz odparł cicho. Może dasz radę znaleźć sobie robotę? Przynajmniej na jakiś czas?
Spojrzałam na niego i pomyślałam oboje straciliśmy dziś coś ważnego. Ale on przynajmniej nie ukrywał swojej porażki.
Wiesz co powiedziałam stanowczo chodź do mnie. Zjesz coś ciepłego i ogrzejesz się.
Naprawdę? zdziwił się. Przecież jestem dla ciebie obcy.
Jesteś psychopatą? spytałam.
Nie uśmiechnął się. Tak się życie potoczyło.
No to chodź. I tak nie ma co jeść w domu Marcin wszystko zeżarł przed wyjazdem.
W taksówce kierowca burknął coś niechętnie, ale dałam mu więcej, niż było trzeba, więc ustąpił.
W drodze przedstawił się jako Tadeusz. Z wykształcenia inżynier, stracił pracę, a potem mieszkanie. Żona pojechała do matki, mówiąc: Jak się ogarniesz, wróć.
No tak. Każdy ma swój ból.
W domu od razu podszedł do kaloryfera, rozgrzewał zmarznięte dłonie.
Możesz wziąć prysznic zaproponowałam. Ręczniki są w szafce, a szlafrok Marcina wisi obok.
Na pewno? wahał się.
Pewnie. Mój mąż jest aktualnie w kurorcie z kochanką, więc szlafrok jest wolny.
Gdy się mył, podgrzałam zupę. Zastanawiałam się, czy oszalałam. Wpuścić obcego do domu? Ale ten dzień był tak dziwny, iż świat zdawał się wywrócony do góry nogami.
Kiedy wyszedł z łazienki, nie wierzyłam własnym oczom. Zupełnie inny człowiek. Około czterdziestki, inteligentne spojrzenie. Wyglądał trochę komicznie w szlafroku Marcina mój mąż był niski i drobny.
Jesteś pewien, iż nie jesteś włóczęgą? spytałam, przyglądając mu się.
Pewnie roześmiał się. Po prostu życie mnie zaskoczyło.
Przy stole zaczęliśmy rozmawiać. Tadeusz pracował jako inżynier w firmie budowl

Idź do oryginalnego materiału