„Podchodzę do ludowości bardzo poważnie”

kulturaupodstaw.pl 2 dni temu
Zdjęcie: fot. Anna Tume, strój kujawski łod co dnia, na targ, do sąsiadki, Magda Kulawik i Tatiana Lembicz


MMK: Na początku rozmowy chciałabym wprowadzić czytelników w kontekst twojej pasji. Interesujesz się strojami ludowymi, folklorem – można tak to ująć, prawda?

LM: Tak, zdecydowanie – ludowością, folklorem.

MMK: Od jak dawna? Bo jesteś bardzo młodą osobą, a już – jak rozmawiałyśmy wcześniej – masz naprawdę zaawansowaną wiedzę. Na pewno nie zdobyłaś jej w rok czy dwa. Jakie były początki? Skąd wzięło się to dość nietypowe dla kogoś w Twoim wieku zainteresowanie folklorem i jak długo to już trwa?

LM: Zaczęło się, kiedy miałam 14 lat, czyli sześć lat temu. To był proces stopniowy. Zawsze interesowałam się historią – przede wszystkim Polski, ale też Węgier – więc ta ludowość i kultura zawsze gdzieś tam były w tle. Poza tym rysuję i od dawna chciałam na swoich cyfrowych pracach – bo jestem artystką cyfrową – uwieczniać właśnie te mniej znane stroje ludowe. Chciałam je rysować, pokazywać.

Stroje biskupiańskie odświętne, do Kościoła, Lidia Maksym, Marek Tylski, fot. Bogdan Bujak

Podejrzewam, iż przełomowym momentem, kiedy faktycznie zaczęłam się tym interesować na poważnie, był dzień, gdy przeglądałam suknie ślubne. Zobaczyłam kobietę, która miała – podejrzewam, iż parzenicę czy coś podhalańskiego, może tybetkę? – już dokładnie nie pamiętam, ale jakąś ludową aplikację na białej sukni ślubnej. Byłam w ogromnym szoku, iż można połączyć tak istotny dzień z tradycją i kulturą. To było coś niesamowitego i pomyślałam, iż chciałabym w to pójść.

Potem, z roku na rok, zaczęłam się coraz bardziej zagłębiać. Na początku to była raczej taka stylizacja ludowa – trochę śmieszna, przaśna. Słuchałam pseudo-piosenek ludowych, nosiłam chusty z Krupówek, które tak naprawdę były poliestrem z Chin… Ale to był etap, który musiałam przejść.

Dziś widzę, jak wiele wątków ludowych jest spłycanych albo przekłamywanych – od panslawistycznych fantazji po komercyjne uproszczenia. Dlatego tak bardzo zależy mi, by pokazywać prawdziwą tradycję. Przykładem nieporozumienia są choćby animowani „Chłopi”.

MMK: A jakie masz zarzuty do „Chłopów” w wersji animowanej?

LM: Przede wszystkim muzyka. Osoba odpowiedzialna za ścieżkę dźwiękową nie znała polskiej muzyki ludowej i nie poświęciła czasu, by ją poznać. Zamiast sięgnąć do archiwów, zainspirowała się brzmieniami bałkańskimi, kompletnie obcymi dla polskiej tradycji, mało tego, nazwała naszą polską tradycyjną muzykę rzępoleniem. To sprawiło, iż całość straciła swój lokalny charakter.

Podobnie ze strojami – nie zobaczymy tam autentycznych polskich ubiorów ludowych. W dużej mierze wynikało to z faktu, iż film był koprodukcją z Serbią, więc całość miała być „uniwersalna”, co w praktyce oznaczało spłycenie i oderwanie od realiów.

Stroje biskupiańskie, Lidia Maksym, Marek Tylski, fot. Biblioteka i Centrum Kultury, Rekreacji im. Jana z Domachowa Bzdęgi w Krobi

Kolejnym rozczarowaniem jest postać Jagny. W powieści to kobieta pewna siebie, świadoma swojego seksapilu, jest moralnie zepsuta, wie czego chce i co robi, świadomie wchodzi w kontakty z mężczyznami. W animacji przedstawiono ją jednak jako eteryczne, bezbronne „jagniątko”, które jedynie poddaje się wydarzeniom. To całkowicie wypacza literacki pierwowzór.

Do tego dochodzą liczne szczegóły, które rażą brakiem dbałości o realia. Łukasz Kozak, czy Kacper Pobłocki wskazywali choćby na współczesne rekwizyty – jak szklanki z Ikei – czy nieścisłości w kostiumach. Akcja Chłopów toczy się w latach 80. XIX wieku, w południowej części Księstwa Łowickiego, gdzie stroje ludowe wyglądały wtedy zupełnie inaczej, niż pokazano w filmie.

W serialu również nie uniknięto błędów, ale przynajmniej kostiumy były lepiej dopasowane do epoki. Nie sposób też nie wspomnieć o wyglądzie bohaterek. W animacji kobiety często pokazano w rozpuszczonych włosach i makijażu, co kłóci się z realiami wsi tamtego okresu. Tymczasem w książce Jagna jest opisywana jako wysoka, silna, pełna życia dziewczyna – „kawał baby”, która budziła zachwyt swoją krzepą i naturalnością. W tym względzie serialowa Jagna była zdecydowanie lepiej obsadzona.

MM: Wspominałaś też, iż krytycy zwracali uwagę na wątki panslawistyczne w animacji.

LM: Tak, to bardzo wyraźnie widać i słychać, wszechobecne białe głosy czy chociażby w scenie, w której Jagna pod koniec filmu pojawia się zupełnie naga, owinięta sznurem, w deszczu. W książce oczywiście nie ma niczego podobnego. Ta sekwencja ma wręcz sadomasochistyczny, panslawistyczny klimat i pokazuje, jak bardzo twórcy seksualizują ludowość.

Stroje kujawskie, pomoc z chustą wiązaną na piórka, Lidia Maksym, Magdalena Kulawik, fot. Anna Tume

To samo dotyczy kostiumów ludowych i twórców takich jak Cleo, Margertia czy Martirenti, które w swojej estetyce mocno akcentują seksualność. Chłopka „musi” mieć wyeksponowany biust, a najlepiej, żeby koszula była rozchylona.

Tymczasem w rzeczywistości kobiety nosiły koszule z wysokimi stójkami, szczelnie okalającymi szyję. Takie przedstawienie jest nie tylko nieautentyczne, ale też krzywdzące. Dawne wiejskie kobiety były głęboko wierzące i zależało im na tym, by postrzegano je z szacunkiem – jako osoby, nie jako obiekt pożądania. Tymczasem film sprowadza je do roli „ludowych bab” pokazywanych głównie przez pryzmat ciała, co naprawdę boli, bo fałszuje ich świat i wartości.

MMK: Jak myślisz, skąd wzięła się ta trywializacja folkloru i tak wypaczone jego przedstawianie?

LM: Sądzę, iż początki sięgają kolejnych fal tzw. chłopomanii. Te pierwsze, z początku XIX wieku, były na tamte czasy naprawdę wartościowe. Zienkowicz i inni – głównie szlachta – dokumentowali życie wsi z autentycznej ciekawości z nutką romantyzmu. Nie było w tym przedmiotowego spojrzenia na kobiety; opisywano codzienność. Problem pojawił się przy trzeciej fali, mniej więcej w okresie I wojny światowej, kiedy tworzyli już Kossakowie. Na ich obrazach widać wiejskie kobiety w koszulach, przy żołnierzach. Nie są nagie, ale spojrzenie malarza zaczyna podkreślać ciało. Uwielbiam ich malarstwo, choć czasem mam zastrzeżenia do tego, jak przedstawiali ludzi.

Strój kujawski łod co dnia na targ, do sąsiadki, Lidia Maksym, fot. Magdalena Kulawik

Ogromny wpływ miał też komunizm. W filmach nazwijmy przygodowo-historycznych, takie jak Czarne Chmury, Rycerze i Rabusie, ekranizacjach Trylogii, – nagle zaczęto eksponować ciało chłopskich kobiet. To miało przyciągać widza, więc nagość stawała się atrakcyjnym „wabikiem”.

Od kina ten trend przeniósł się do reklam i kultury popularnej. W latach 90. i na początku 2000 pojawiły się z kolei nowoczesne dożynki i „stroje ludowe” w wersji festynowej – bardzo uproszczone, poliestrowe, projektowane tak, by podkreślać biust. To trochę jak w niemieckim Oktoberfeście, gdzie współczesne dirndle mają kilka wspólnego z dawną tradycją. Dobrym przykładem jest reklama oleju Kujawskiego: zamiast prawdziwego, rzadko pokazywanego stroju kujawskiego, pokazano plastikowy, komercyjny kostium.

Swoją rolę odegrały także zespoły pieśni i tańca. To w dużej mierze miejski pomysł na „oswojoną” ludowość – wygładzoną i estradową. Pieśni brzmią niemal operowo, muzyka traci autentyzm, a stroje są plastikowe lub przerysowane.

Do tego dochodzi globalizacja. W latach 50., 60. i 70. wiele prawdziwych strojów ludowych – tych noszonych do kościoła czy na wesela – po prostu zniknęło. Można dyskutować o szczegółach, ale właśnie w tym okresie tradycyjne ubiory w większości regionów wymarły, z nielicznymi wyjątkami, jak Księstwo Łowickie, Podhale, Biskupizna.

MMK: Skoro mówimy o rekonstrukcjach i zespołach ludowych, czy oznacza to, iż wiele strojów, które dziś uważamy za „ludowe”, w rzeczywistości nigdy nie istniało?

LM: Tak, dokładnie. Na przykład stroje kaszubskie, które znamy dziś, w rzeczywistości zostały wymyślone przez zespoły pieśni i tańca, duży wpływ miała również Teodora Gulgowska i Bożena Stelmachowska. Kiedyś istniał prawdziwy strój kaszubski, ale tylko do połowy XIX wieku. Potem zaczął zanikać, aż zniknął zupełnie. Pozostały jedynie szczątkowe opisy i ryciny – zdjęć praktycznie nie ma, ostały się jedynie czepce złotnice.

Na początku XX wieku postanowiono zrobić rekonstrukcję tego stroju. Tylko iż w rzeczywistości nie była to rekonstrukcja. Rekonstrukcja zakłada wierne odtworzenie, a oni stworzyli własny „strój”, który pasował im do wizji ludowości. Wymyślili kolorowy haft, którego wcześniej nie było, dodali niebieski gorsecik, spódnicę, czółenka i białe rajstopki – powstał po prostu kostium sceniczny, tzw. „świetlicowy”.

Podobnych przykładów jest wiele. Zespoły pieśni i tańca rzadko używają autentycznych strojów ludowych. Mają kostiumy sceniczne – plastikowe lub przerysowane, które kilka mają wspólnego z prawdziwymi ubiorami.

MMK: A czym charakteryzowały się prawdziwe stroje ludowe?

LM: Prawdziwe stroje charakteryzowały się „idealnością w niedoskonałości”. Na przykład wiele koszul nie posiadało tzw. nadołka, czyli dolnej części koszuli, która mogła sięgać ud lub choćby kolan. Moja łowicka koszula kończy się nad pępkiem, niemal jak dzisiejszy top. Część koszuli, której nie widać, była szyta z tańszego materiału. To samo dotyczyło np. chust – haftowana była tylko widoczna część, a frędzle tylko tam, gdzie były eksponowane.

Stroje kujawskie łod co dnia, Lidia Maksym, Magdalena Kulawik, fot. Łukasz Wajnert

Oglądając oryginalne gorsety, od razu widać, iż stereotyp, jakoby każda kobieta na wsi potrafiła haftować, jest nieprawdziwy. Mulina i przybory były drogie, a talent nie każdy posiadał. Najczęściej haftowało kilka kobiet w całej wsi, które obszywały pozostałe koszule.

Dzięki temu powstały tzw. mody parafialne – można było od razu rozpoznać, z której parafii pochodzi dana koszula. Choć haftów i kolorów było mnóstwo, każda parafia miała coś charakterystycznego. Stąd wzięło się powiedzenie „wszystko z innej parafii”, bo stroje naprawdę różniły się między sobą.

To, co uwielbiam w tych strojach, to pomysłowość i praktyczność ich twórców. jeżeli w domu zalegał materiał, wykorzystywano go np. jako podszewkę. Ja mam takie rozwiązanie w swoim wełniaku. Podobnie hafty powstawały metodą prób i błędów – krzywe nici, nierówne zaciągnięcia – to wszystko tworzyło wyjątkowy charakter stroju.

MMK: O, rzeczywiście – bardzo ładny materiał. Szkoda, iż schowany.

LM: Tak, choć jeżeli się obróci w tańcu, można go dostrzec. Podobnie jest tu, na staniku – poszewki też nie są widoczne. I właśnie w tym tkwi piękno oryginalnych strojów ludowych: pełno w nich takich rozwiązań, które dziś nazwalibyśmy „eko”.

Na wsi nic się nie marnowało. Wszystko miało drugie, trzecie, czasem choćby czwarte życie. Stroje krążyły z pokolenia na pokolenie. Nie dawano ich w posagu – jeżeli były już mocno zużyte, palono je albo, jeżeli były naprawdę wyjątkowe, chowano w nich zmarłych. Te, które przez cały czas nadawały się do noszenia, przechodziły z rąk do rąk i dalej żyły.

Często kłócę się z ludźmi, bo istnieje moda, by traktować stroje ludowe bardzo jednorodnie. A one różniły się nie tylko między wsiami czy parafiami, w zależności od wieku i okazji, ale też w czasie. Chłopi inspirowali się modą szlachecką i miejską, podpatrywali np. księży – widać to choćby w mojej łowickiej koszuli z lat 40.

Moda miejska, szczególnie na zachodzie Polski, miała ogromny wpływ na to, co noszono na wsi. Ludzie często myślą, iż gdy w latach 30., w okresie międzywojennym, pojawiła się nowa moda – powiedzmy konkretny haft czy krój koszuli – to wszyscy natychmiast przyjęli tylko ten wzór. To nieprawda. Ktoś mógł przez cały czas nosić koszulę po babci, z poprzedniej mody. jeżeli była w dobrym stanie, używano jej dalej. Nikt nie palił garderoby tylko dlatego, iż przyszła nowa moda.

Strój łowicki odświętny na wydarzenia mniejsze, do Kościoła, WNMP, fot. Marek Tylski

Ludowość była niesamowicie płynna. Trudno dokładnie określić, kiedy coś było modne, bo jedna kobieta trzymała się starszego kroju, a inna już podążała za nowinkami.

Podobnie jest z chustami tureckimi na Biskupiźnie. Zakładano tam (głównie w okresie międzywojennym) tzw. budy – bardzo charakterystyczne nakrycia głowy. Najpierw czepiec, czyli kopkę, potem całą konstrukcję formowano gazetami i szpilkami, by nadać objętości, a na wierzch nakładano chustę. Na głowie powstawała dosłownie „buda”.

Uwielbiam to – to niezwykle oryginalny, charakterystyczny element stroju ludowego. Uwielbiam tę różnorodność w strojach ludowych, choć kilka osób naprawdę ją docenia. Wiele osób mówi, iż kocha ludową różnorodność, a tak naprawdę większość kojarzy ją tylko z pasiakami i spódnicami w kwiaty. To taki mainstreamowy obraz stroju ludowego – i wielu wydaje się, iż to właśnie „jest” ludowość.

MMK: A powiedz – skąd czerpiesz wiedzę? Bo informacji jest mało, a dezinformacji bardzo dużo.

LM: Przede wszystkim – i to jest najważniejsze, co zawsze każdemu radzę – trzeba odciąć się od Internetu. Serio. Jest mnóstwo osób, które niby chcą edukować o ludowości, a tak naprawdę pokazują tylko podstawy. Przykład? Folkaround – kobieta na Instagramie i Facebooku, taka „ludowa influencerka”. Prezentuje mocno przekolorowany, sceniczny wygląd stroju ludowego, często pokazując kostiumy sceniczne z zespołów pieśni i tańca.

Dlatego polecam odciąć się od internetu, jeżeli ktoś chce naprawdę zgłębiać temat. Najlepiej kupić Atlas polskich strojów ludowych. To całe zeszyty – część dostępna w PDF-ach na stronach Uniwersytetu Wrocławskiego, resztę można bez problemu kupić na Allegro, OLX, Vinted czy Facebooku. Ciągle ktoś je sprzedaje, więc choćby jeżeli coś nie jest w sieci, można to zdobyć.

Jeśli tylko nadarzy się okazja rozmawiam z etnografami, ludnością regionów folklorystycznych i uczę się bezpośrednio u źródeł, mam stały kontakt ze śmietanką światka ludowego, w tym z Zespołem Folklorystycznym z Domachowa i Okolic, nie ma lepszych, cieplejszych ludzi z tak ogromną wiedzą, chciałabym, żeby wszystkie zespoły były takie.

O strojach łowickich uczyłam się od Anny Staniszewskiej, czytałam też zawzięcie publikacje Hanny Kuberskiej-Skrzydło, czy Anny Świątkowskiej. Atlas znam już na pamięć, tak samo muzeum w Łowiczu. Internet mnóstwo oferuje, od różnych publikacji etnografów, nagrań archiwalnych po zdjęcia, jednak polecam unikać TikToka, Instagrama, Facebooka w celach edukacyjnych, ponieważ mnóstwo jest tam fałszywych znawców.

MMK: A ty sama prowadzisz badania?

LM: Tak, zbieram zdjęcia, chodzę do ludzi, rozmawiam. Prowadzę badania terenowe na własną rękę. Jesteśmy tu na granicy strojów kaliskich i kujawskich – i to jest fascynujące.

MMK: A mogłabyś opowiedzieć, jak wyglądały stroje typowe dla naszego regionu, czyli okolic Konina?

LM: Oczywiście! Ja w ogóle mam taką misję edukowania ludzi, więc na warsztatach zawsze opowiadam o strojach i zwyczajach. Uważam, iż każdy powinien mieć do tej wiedzy swobodny dostęp. W szkołach prawie nic nie mówi się o ludowości czy własnym pochodzeniu. Może dlatego tak mnie to fascynuje – sama nie mam jednego, wyraźnego regionalnego korzenia.

Strój łowicki odświętny na wydarzenia mniejsze, do Kościoła, WNMP, fot. Marek Tylski

Od strony mamy mam krew szlachecką, od strony taty – pełen miks: pradziadek był z Dąbrowy (obok Sompolna), więc ciągnie mnie w stronę Kujaw, ale w rodzinie są też wątki z Ziemi Ciechanowskiej, Podkarpacia czy zachodniej Wielkopolski. Jestem kompletnie „rozstrzelona”. Chciałam odnaleźć swoje miejsce, co było trudne, zwłaszcza tutaj, w Koninie.

Trzeba jasno powiedzieć: Konin tak naprawdę nie ma dawnego, jednolitego pochodzenia. Stary Konin to co innego, ale nowy Konin to miasto powojenne, rozwinięte głównie w latach 50., a jego prawdziwy rozkwit przypada na lata 70.–80., wraz z przemysłem. Ludzie tu są napływowi: mnóstwo Ślązaków, osób z Małopolski, ze wschodu… Totalne pomieszanie. Dlatego nie ma tu przywiązania regionalnego ani własnej gwary.

MMK: To faktycznie trudny grunt do badań.

LM: Bardzo. jeżeli chodzi o same stroje – w okolicach Kleczewa i Gosławic, aż po jeziora, dominowały stroje kujawskie. choćby aż do Koła, a miejscami i za Kołem – to wciąż stroje kujawskie. Niestety, te stroje dawno zanikły.

Nowy Konin powstawał na terenach dawnych wsi: Czarków, Morzysław (który wciąż istnieje) i Kurów, rozciągający się w stronę rzeki. Warta rozdzielała stary Konin od nowego. Kurów był maleńki – może dziesięć, dwanaście rodzin – i podlegał parafii w Morzysławiu.

Jeśli istniał tu jakiś strój, najpewniej był powiązany z Morzysławiem. Informacji jest dramatycznie mało. Przekopałam archiwa, szukałam zdjęć. Ostatnie tradycyjne chaty w Kurowie sfotografowano w latach 70. przez Fórmanka.

Wszystko dokumentowałam: domy, budownictwo, starając się powiązać to z informacjami o strojach. Moda kujawska mogła tu jeszcze funkcjonować, bo naturalne granice – lasy, pola, rzeki – wyznaczały podział strojów. W Gosławicach, Kleczewie czy Licheniu stroje kujawskie były obecne, więc w starych wsiach Nowego Konina również mogły przetrwać. Niestety nie ma żadnych zdjęć, przynajmniej ja się do nich nie dokopałam, a wielu mieszkańców już tu nie mieszka, co bardzo utrudnia badania.

MMK: Czyli część źródeł już przepadła?

LM: Tak, spora część osób, które pamiętały dawne czasy – gdy w okolicy wciąż stały tradycyjne chaty, a rolnicy chodzili z krowami po polu – już dawno nie żyje, a reszta rodzin wyprowadziła się. Zdobycie jakiejkolwiek informacji jest więc bardzo trudne.

Patrzę więc pod innym kątem – porównuję najbliższe wsie i ich stroje. W południowej części, za starym Koninem, dominowały stroje kaliskie. I właśnie tu nastąpił przełom w moich badaniach – pozdrawiam Tatianę z mojej grupy rekonstrukcyjnej Ejberki, bo niedawno odkryła zdjęcie swojej praprababci w stroju kaliskim spod Konina, z wioski Kuny.

MMK: Chciałam zrobić taką prywatną dygresję – moja mama pochodzi ze Sławska, z Osieczy. Czy wiesz coś o strojach z tych okolic?

LM: Tam prawdopodobnie były stroje kaliskie. Poznałam panie z tamtych stron, porozmawiałam z nimi i zrobiłam dodatkowe badania, jednak mało co pamiętały. Ogólnie jesteśmy tu na mocnym pograniczu – według niektórych map etnograficznych stroje kujawskie sięgały choćby do Słupcy (Adam Glapa), choć atlas polskich strojów ludowych pokazuje to inaczej.

Strój kujawski łod co dnia, na targ, do sąsiadki, Magda Kulawik i Tatiana Lembicz, fot. Anna Tume

Prawda jest taka, iż gdy chłop się przeprowadzał, zabierał cały dobytek i przez całe życie ubierał się w swoim stroju. W miastach moda zmieniała się szybciej, ale na wsi strój ludowy był tożsamością.

I to jest najważniejsze – dziś ludzie często traktują strój ludowy jako kostium, a to naprawdę błąd. Wiele osób nosi stroje pseudołowickie albo pseudokrakowskie, które podobają się gawiedzi, a nie mają związku z regionem. Prawdziwe stroje łowickie są wyjątkowe – to widać od razu.

MMK: A które stroje uważasz za najbardziej atrakcyjne?

LM: Trudno wybrać jeden region, bo interesuję się każdym strojem ludowym. Uwielbiam stroje łowickie z lat 30., zwłaszcza ze Złakowa Borowego – przepiękne, pełne kolorów. Stroje rozbarskie z tego okresu były wręcz księżniczkowe, zwłaszcza podczas Bożego Ciała. Wstążki do galandy były jedwabne, tkane lub malowane, dodawano małe lustereczka (tzw. żdżadełka) by optycznie powiększyć wianek, czasami dodawano też żarówki! Były pełne przepychu – chodziło o pokazanie się.

Uwielbiam też stroje biskupiańskie z okresu międzywojennego, kiedy pojawiły się chusty tureckie i konstrukcje „bud” na głowę, jedwabne malowane zapaski, jedwabnica z klapicą, kabaty, jaczki w różnych kolorach i wzorach. Sama próbuję odtworzyć budę – nie jest to łatwe, jeszcze nie udało mi się wykonać taką jaką bym chciała.

Ludowość to nie czerwone usta czy drewniane korale. To głęboki, użytkowy temat. Prawdziwe stroje ludowe są wygodne, szyte z myślą o kobiecej wygodzie – zapaski zakładano nad pępkiem, koszule i chusty były praktyczne, także w ciąży.

MMK: Warto powiedzieć, iż oprócz tego, iż zgłębiasz folklor, jesteś samoukiem i działasz w grupie rekonstrukcyjnej, to także… nosisz stroje ludowe na co dzień?

LM: To było stopniowe. Na początku, gdy zaczęłam nosić stroje ludowe, zakładałam je raczej od święta, wtedy, gdy miałam ochotę zrobić zdjęcia. Z czasem jednak coraz częściej, coraz częściej… aż któregoś dnia stwierdziłam, iż wyrzucam z szafy wszystko, co nie jest strojem ludowym. Oczywiście nie dosłownie do śmieci – to, co mogłam, odsprzedałam, resztę oddałam. I tak od mniej więcej dwóch lat w mojej szafie są wyłącznie stroje ludowe.

Na co dzień też je noszę – i od razu podkreślam, bo ludzie często pytają – w domu nie chodzę jak do kościoła. W domu mam na sobie strój „łod co dnia”, czyli taki roboczy: spódnica, koszula, czasem sznurówka, fartuch, i zawsze obowiązkowa chusta. Staram się mieć chustę na głowie, zwłaszcza iż jestem zaręczona. Podchodzę do ludowości bardzo poważnie. To nie jest już tylko pasja, hobby czy dokumentacja – to część mojego życia. Ja tym żyję.

Chcę też pokazywać, iż w stroju ludowym można normalnie funkcjonować: chodzę tak do sklepu, podróżuję – i to daleko, bo na rekonstrukcje czy do dziewczyn z naszej grupy rozsianych po całej Polsce. To jest zupełnie możliwe, bo prawdziwe, użytkowe stroje ludowe są wygodne. Były szyte przez kobiety – dla kobiet. Mają mnóstwo rozwiązań typowych dla kobiecej wygody.

Strój raciborski odświętny, Lidia Maksym, fot. Marta Białek

Na przykład zapaski najczęściej zakładano nad pępkiem. Kiedy kobieta była w ciąży, nic jej nie obciskało – brzuszek rósł, a fartuch nie opinał brzucha. Podobnie jest z chustami czy krojem koszul, o czym wcześniej już wspominałam.

Chcę pokazywać, iż strój ludowy to nie kostium. To nie są „dwa serduszka, cztery oczy”, to nie jest Mazowsze na scenie. To nasza kultura, nasze dziedzictwo. Warto być z tego dumnym. Dlatego zawsze podkreślam: to strój, a nie przebranie. Warto zacząć go nosić – choćby od mniejszych okazji – i stopniowo oswajać się z reakcjami ludzi.

MMK: A jak reagują ludzie?

LM: Reakcje są najczęściej pozytywne, bo strój ludowy po prostu jest czymś pięknym. Najlepsze reakcje – i mówię to naprawdę szczerze – zawsze są od dzieci. Dzieci są niesamowicie interesujące i zwykle reagują okrzykami:

„O, księżniczka!”, „Mamo, zobacz, jak ta pani pięknie wygląda!”.

Jeszcze nigdy nie spotkałam dziecka do około 10–12 roku życia, które powiedziałoby coś złego o stroju ludowym. Z nastolatkami bywa różnie. Dziewczyny są cudowne. Te młodsze, czternasto-, piętnasto-, szesnastoletnie, często podchodzą do mnie – choćby jeżeli same mają zupełnie inny styl, na przykład gotycki czy alternatywny – i mówią, iż wyglądam przepięknie, iż same chciałyby tak się ubierać, gdyby im było wygodnie. Czasem proszą o zdjęcie. To naprawdę miłe.

Z chłopakami jest trudniej. W szkole, w technikum, bywało różnie – czasem zaczepiali, śpiewali jakieś piosenki typu „My Słowianie”, drwili. Starsze kobiety, w wieku 40–60 lat, zwykle w ogóle nie zwracają uwagi – pytają rzadko, patrzą rzadko, reakcje są minimalne.

Najtrudniej jednak jest z mężczyznami na ulicy, szczególnie jeżeli ktoś jest pod wpływem alkoholu. Najgorsze są przytyki, choć czasem mnie to bawi, bo sami sobie szkodzą. Często nazywają mnie „cyganką” albo „Ukrainką”, co jest zabawne, bo przecież to nasz strój ludowy, nasza kultura.

MMK: A starsze pokolenie, seniorzy?

LM: To już ruletka. Czasem są wspaniali – kobiety, zwłaszcza te, które pamiętają dawne czasy. Na warsztatach często wspominamy, jak wyglądało życie na wsi.

Ja mówię:

„Chciałabym być przy darciu pierza”, a one śmieją się: „Byłam przy tym i pamiętam wszystko doskonale!”.

Czasem choćby zapraszają mnie, żebym przyszła – i to świetne, bo wciąż są ludzie, którzy darcie pierza praktykują. Zawsze wychodzą z tego cudowne rozmowy.

MMK: Lubisz te spotkania?

LM: Bardzo! Warsztaty z seniorkami to fenomenalne doświadczenie. Wspaniałe rozmowy, mnóstwo wiedzy do wymiany – ja uczę się od nich, one ode mnie. Czasem choćby na środku drogi potrafimy rozmawiać o spódnicach tybetowych – to najlepsze momenty.

MMK: Dlaczego ludzie często nie traktują własnych strojów ludowych poważnie?

LM: Tu wpływa kilka czynników. Po pierwsze moda krakowska – była bardzo popularna, a nasze lokalne stroje zaczęły być zapomniane. Po drugie brak edukacji – szkoły nie uczą o ludowości, podczas komunizmu dzieci były bite za mówienie gwarą, a dalsze chodzenie w stroju było uważane za zacofanie. Po trzecie nowoczesne dożynki i działalność KGW oraz zespołów pieśni i tańca.

Strój rybnicki odświętny, do Kościoła i wydarzenia mniejsze, Marta Białek, fot. Lidia Maksym

Panie z Kół Gospodyń Wiejskich są cudowne i kocham je, bo dzięki nim mogą się spotykać, rozmawiać i wspominać dawne czasy. Ale większość z nich nie traktuje tego poważnie. Stroje, które noszą, często są wymyślone, poliestrowe, w kwiaty – albo to moda krakowska – i nie mają nic wspólnego z prawdziwą tradycją. To sprawia, iż ludowość wydaje się „przaśna”.

Wiele pieśni, które dziś śpiewają KGW, zostało wymyślonych w latach 80. Mają proste, zabawne teksty, często oderwane od prawdziwego kontekstu. Tymczasem prawdziwe pieśni ludowe, mające choćby 300–400 lat, są niezwykle bogate w treść i symbolikę. Na przykład pieśń o pieczeniu chleba może opowiadać o codziennym życiu kobiety, ale równocześnie kryje w sobie głębszą opowieść o losach ludzi, ich emocjach i trudach.

Zofię Wojnicką zna każdy, kto interesuje się folklorem kujawskim – wspaniała wokalistka, Kujawianka, która śpiewała oryginalne pieśni kujawskie, archiwalne nagrania można przesłuchać w albumie Melodie ziemi kujawskiej, niesamowicie piękne pieśni. Młodsze pokolenie, np. Justyna Piernik, kontynuuje tę tradycję, całkiem niedawno utworzyła zupełnie fenomenalny album „Kujawska Atlantyda” z resztą śmietanki ludowego światka.

MMK: A jak jest z tańcem ludowym?

LM: Tu też jest problem. W zespołach pieśni i tańca często uczą tylko kilku, wybranych tańców –Krakowiak, Kujawiak, Oberek, Mazurek. A przecież było ich znacznie więcej!

Pan Piotr Zgorzelski, specjalista od prawdziwego tańca ludowego, basista i tancerz w kapeli Janusz Prusinowski Trio, edukuje, jak naprawdę tańczono: Oberka, Wiwata, Trojaka, Ceglorza, Ciobana, Polki, Kujawiaka i inne tańce z całej Polski. Album „Wesele Boryny” – Od Muzyki Zakorzenionej to tradycyjna muzyka z Księstwa Łowickiego.

Dla mnie to prawdziwe lekarstwo na duszę, szczególnie gdy człowiek zmęczony jest sztucznymi aranżacjami z zespołów scenicznych. Prawdziwa muzyka ludowa daje ogromne emocje i poczucie łączności z naszym dziedzictwem.

MMK: Na pewno sięgnę po ten album. A wracając do strojów ludowych – kupujesz głównie oryginały, czy zlecasz też współczesne rekonstrukcje?

LM: Zawsze staram się zdobywać oryginały, jeżeli to możliwe. Na OLX, Vinted czy Facebooku można znaleźć wełniaki z lat 40., 50. czy 60., czasem choćby z okresu międzywojennego. Ich ceny zależą od stanu i zdobień – hafty koralikowe, jedwabne staniki, rzadkie elementy.

W przypadku regionów, gdzie stroje zanikły, jak Kujawy, sięgam po rekonstrukcje. Stroje kujawskie praktycznie wymarły po I wojnie światowej, ostały się tylko kopki, czyli czepce mężatek po oczepinach. Dopiero po założeniu kopki kobieta była uznawana za mężatkę. Panny musiały mieć zawsze spięte włosy w warkocze, a następnie w koszyczek, na zwykłe dni ubierały chustę a od święta szlarkę, jeżeli szły na wesele czy do karczmy na potańcówkę.

MMK: Jakie masz plany związane z folklorem?

LM: Ludowość to część mojego życia. Tworzę też artystycznie – pająki krystaliczne, różne rękodzieło tradycyjne jak wycinanki, ale też obrazy cyfrowe. Marzę o ślubie w stroju ludowym, tradycyjnym weselu przed domem i muzykantami, mój i mojego narzeczonego dom będzie łączył motywy drobnej szlachty i folkloru.

Z naszą grupą rekonstrukcyjną Ejberki przygotowujemy scenariusz wesela kujawskiego z oczepinami. To planowane na początek sierpnia 2026 roku podczas „Operacji Poniec 7” w Poniecu.

Grupa działa od listopada ubiegłego roku, więc dopracowujemy stroje i scenariusz. Chcemy, by każdy szczegół był zgodny z tradycją – choćby ścinanie włosów w ramach ceremonii. Cieszę się, iż mogę edukować ludzi i pokazywać prawdziwą ludowość. Najważniejsze, iż młode pokolenie interesuje się tymi tradycjami i wraca do korzeni, co widać po naszych młodych grupowiczkach.

Idź do oryginalnego materiału