Pod zimnym niebem
Kamila rozkładała rzeczy na sprzedaż na OLX. Nie z biedy – po prostu miała ich dość. Każdy przedmiot trzymał w sobie wspomnienia. O ludziach, którzy zniknęli z jej życia. O czasach, które rozpłynęły się jak śnieg w dłoni. O niej samej – tej, która została w przeszłości. Stary sweter z wysokim kołnierzem, którego nikt nie nosił. Płaszcz z wytartym łokciem. Patelnia, podarowana na urodziny, a nigdy nieużyta. Zajmowały szafy, kąty, wypełniały powietrze w jej mieszkaniu.
Fotografowała je przy oknie – tam światło było łagodniejsze niż na zewnątrz. Układała starannie na wieszakach, prostowała zagięcia, czasem choćby sięgała po żelazko. Jakby od jej wysiłku zależało, czy te przedmioty znajdą nowy dom, czy trafią na śmietnik. Pragnęła, by ktoś, przeglądając ogłoszenia, zatrzymał się i pomyślał: „To dla mnie. Tego potrzebuję”.
Pewnego wieczora napisał do niej mężczyzna. Wiadomość była krótka, bez zbędnych słów: „Czy sweter jeszcze dostępny?”. Było późno, prawie jedenasta. Jakby długo się wahał, zanim zdecydował się napisać, jakby to była jego ostatnia szansa.
Odpowiedziała: „Tak, jest”. Poprosił o adres i dodał: „Będę za chwilę”. Bez pytań, bez targowania się – tylko oschłe: „Proszę czekać”.
Kamila ledwo zdążyła sprzątnąć ze stołu resztki kolacji. Gdy zadzwonił do domofonu, jej ręce wciąż pachniały cebulą. Wytarła je w ręcznik, poprawiła włosy, narzuciła lekki kardigan i otworzyła drzwi.
W progu stał mężczyzna około pięćdziesiątki, w wytartej kurtce i z oczami pełnymi zmęczenia. Jego wzrok nie szukał jej twarzy, tylko zdawał się czepiać czegoś niewidzialnego – słowa, ciepła, czegoś, co dawno zniknęło.
— Dobry wieczór. Przyszedłem po sweter. Ten ciemnozielony, z wzorem.
— Proszę wejść, zaraz przyniosę. Jest w pokoju — powiedziała, ustępując miejsca.
Pozostał w progu, jakby bał się przekroczyć niewidzialną granicę.
— U pani tak przytulnie. Ciepło. U mnie kaloryfery ledwo grzeją. Cały czas obiecuję sobie naprawić, ale czasu brak.
— Tak, z ogrzewaniem problem — odpowiedziała, kierując się do pokoju. — Zimą kupiłam grzejnik, inaczej bym nie wytrzymała.
Wróciła z dwoma swetrami — zielonym i jeszcze jednym, granatowym.
— Proszę spojrzeć. Może ten też się nada? Jest ciepły, prawie nowy. Nie gryzie.
Przymierzył je, nie zdejmując płaszcza. Milczał, patrząc na siebie w lustrze. Potem szepnął cicho:
— Żona takie wybierała. Ja się nie znam. Bez niej wszystko… nie to samo. Wszystko obce.
Kamila skinęła głową, nie zadając pytań. Tylko poprawiła kołnierz granatowego swetra, by lepiej leżał.
— Który weźmie pan?
— Oba, jeżeli można. Jeden dla mnie. Drugi dla kolegi. U niego nieszczęście — pożar, wszystko spłonęło. Teraz z rodziną po ludziach. Dzieci choćby kurtek nie mają. Zbieramy, co się da.
Chciała powiedzieć: „Niech pan weźmie za darmo” — ale on sięgnął już do kieszeni po pieniądze, jakby przewidział jej słowa i chciał je uprzedzić.
— Ile?
Podziękowała kwotę niższą niż w ogłoszeniu. Wyciągnął pomięte banknoty, nie podnosząc wzroku. Jego dłonie były szorstkie, spękane, jak u tych, którzy pracują na wietrze i mrozie.
— Dziękuję.
— Mam nadzieję, iż swetry ogrzeją — odparła cicho.
Skinął, ale nie ruszał się z miejsca. Patrzył w podłogę, aż nagle podniósł wzrok.
— Proszę pani… to pewnie zabrzmi głupio. Ale u pani jest tak… spokojnie. Pachnie domem. Jakby ktoś czekał. Jakby wciąż było gdzie wrócić.
Kamila zastygła. A potem, niespodziewanie dla siebie, powiedziała:
— Napije się pan herbaty? Właśnie zaparzyłam. Z bergamotką i miodem. Mocna, ale ciepła.
Zawahał się, w końcu skinął głową:
— jeżeli można z cytryną. I jeżeli nie będę przeszkadzał.
Siedzieli w maleńkiej kuchni. Mówił — nieskładnie, przeskakując z tematu na temat. O przyjacielu, który stracił dom w pożarze. O pracy w magazynie, gdzie zimno wżera się w kości. O tym, jak szukał ciepłych ubrań, bo zima nie czeka. Kamila słuchała i czuła, jak przypomina sobie, co to znaczy rozmawiać z kimś, kto się nie spieszy. Kto nie zerka na telefon, nie szuka pretekstu, by przerwać. Kto po prostu dzieli z tobą ten wieczór, tę herbatę, tę odrobinę ciepła.
Dolewała herbatę, dodawała miód, zadawała proste, codzienne pytania. Odpowiadał, a w jego głosie brzmiało zdziwienie, jakby zapomniał, jak to jest — gdy ktoś interesuje się jego życiem. Między ich słowami, między łykami herbaty, rodziła się cisza — nie ciężka, ale żywa, ciepła jak oddech.
Po godzinie wstał. Ostrożnie, jakby bał się zniszczyć coś kruchego. Na pożegnanie powiedział:
— Dziękuję. Nie tylko za swetry. Za… to wszystko.
Kamila została w kuchni. Dopijała herbatę, patrząc, jak kubek powoli stygnie. Potem wróciła do pokoju. Tam, na krześle, leżał trzeci sweter — szary, najstarszy. Pachniał przeszłością, czasem, gdy był ktoś, kto też umiał słuchać. Wzięła go, przesunęła palcami po miękkiej włóczce i schowała z powrotem do szafy.
Nie chciała już go sprzedawać.