**Pod deszczem samotności**
Żona Artura, Bożena, nagle zaczęła zachowywać się dziwnie. Pewnego dnia urządziła awanturę o byle co, obwiniając go o wszystko: o nieumytą filiżankę, porzucone skarpety, o to, iż znów zapomniał o jej prośbach. Mówiła, iż ma dość sprzątania za nim! A przede wszystkim – iż nie potrafi zarobić na nowe auto. Artur zaczął podejrzewać, iż nie chodzi o niego. Nie dla niego nagle zaczęła się stroić, zapisała na siłownię i odświeżyła garderobę. I w końcu odeszła do innego…
Minął rok. Pewnego poranka Artur obudził się od dzwonka do drzwi. Naciągnął szlafrok, powlókł się do przedpokoju i otworzył – zamarł, nie wierząc własnym oczom.
Ciężka, szara chmura wpełzała powoli na czyste niebo, jakby niewidzialna ręka zamalowywała je ponurym kolorem. Grube krople deszczu zaczęły stukać w przednią szybę. Artur jechał uliczkami starego miasteczka nad Wisłą, a z każdą minutą wiatr wył coraz głośniej, a deszcz stawał się silniejszy. W samochodzie było ciepło, radio cicho nuciło melodię, ale za oknem panował chłodny smutek, który ściskał serce.
Ulice opustoszały, tylko nieliczne samochody mijały go, znikając w oddali. Ile już krążył po mieście? W domu nie mógł usiedzieć, nogi same zaniosły go do auta. Artur lubił rozmyślać za kierownicą, układając swoje życie jak puzzle, którym brakowało najważniejszych elementów. Skręcił w wąską uliczkę, oddalając się od centrum, od domu, gdzie wszystko przypominało o przeszłości.
Tydzień temu wróciła Bożena. Jej powrót wzbudził dawny ból, rozorał duszę. Myślała, iż roztopi się na widok jej łez, iż wybaczy zdradę, zapomni obelgi. Odchodząc, wylała na niego wiadro pomyj, nazywając go nieudacznikiem, marnym facetem. Czy da się coś takiego zapomnieć?
Rok temu Bożena rozpętała kłótnię o nic. Krzyczała, iż ma dość jego bałaganu, iż nigdy nie spełnia jej próśb, iż nie daje jej godnego życia. *„Cztery lata bez zagranicznych wakacji! Drugi rok nie mogę wyrwać się nad morze!”* – rzucała mu w twarz. *„Odchodzę do kogoś, kto mi to wszystko da!”* Artur podejrzewał, iż jej nagłe wizyty na siłowni i nowe ubrania nie były dla niego. W domu chodziła w starym szlafroku, bez makijażu, a na zewnątrz błyszczała. Nie zatrzymywał jej. Ból rozrywał serce, ale przetrwał. Wychodził z kolegami, pił, ale gwałtownie się pozbierał. Z czasem stało się lżej.
W pracy kobiety, dowiedziawszy się, iż jest wolny, ożywiły się. Nie potrzebowały drogich prezentów ani zagranicznych wyjazdów – wystarczył im mężczyzna u boku. A Artur był dobrą partią: w sile wieku, z mieszkaniem, samochodem, bez alimentów. Ale żadna nie poruszyła jego serca. Nie unikał nowych znajomości, ale iskra nie przeskakiwała. Koledzy też się oddalili – ich żony bały się, iż wolny Artur namówi ich na przygody. Odwiedzał ich, ale wracał do pustego mieszkania, w którym nikt nie czekał.
Nie mieli z Bożeną dzieci. Artur się nie przejmował – nie wszystkim od razu się udaje. Bożena choćby się badała, lekarze twierdzili, iż wszystko w porządku, trzeba czasu. Ale przy rozwodzie cisnęła: *„Jesteś do niczego! choćby żonę wybrałeś taką, co nigdy nie urodzi!”* To wyznanie ciąło jak nóż. A jednak, gdyby została, pewnie by wybaczył. Ale odeszła.
Po roku rozległ się ten dzwonek do drzwi. Artur otworzył i zdrętwiał. Na progu stała Bożena, z zapłakanymi oczami, błagająca o przebaczenie. *„Pomyliłam się, zrozumiałam, kocham cię”* – powtarzała, przytulając się do niego. Odpowiedział, iż wybacza, ale nie może zapomnieć. Jak przyjąć z powrotem kobietę, która bawiła się z innym, a teraz wróciła, bo ją porzucono? *„Wpuściłabyś mnie, gdybym odszedł?”* – zapytał. Milczała. Odchodząc, kazał jej zabrać swoje rzeczy i zniknąć z jego życia. *„Nie mam gdzie iść”* – szepnęła. *„A do matki na wieś?”* – rzucił.
Wtedy też, jak dziś, jeździł po mieście aż do zmroku, aż padł ze znużenia. Postanowił: jeżeli będzie w domu, spróbują zacząć od nowa. W końcu przywykł do niej, znał ją. Ale mieszkanie było puste. Artur nie zmartwił się. Zrozumiał: nic by z tego nie wyszło. Wróciła z rozpaczy, a potem, znalazłszy lepszego, znów by odeszła. Jak jej po tym zaufać?
Deszcz przybierał na sile, wycieraczki ledwo nadążały. Artur jechał, prowadząc cichy dialog z samym sobą. Postanowił zrobić jeszcze jedno kółko, zatankować i wrócić do domu. Na światłach zatrzymał się. Nagle dostrzegł kobiecą postać pod drzewem. Wiosenne liście nie chroniły przed ulewą, była przemoczona do suchej nitki, wpatrzona w pustkę. Czerwone światło miało się zaraz zmienić, a ona wciąż stała. Czekała na kogoś? A może, jak on kiedyś, nie wiedziała, dokąd iść?
Światła zmieniły się, Artur ruszył, ale zaraz zawrócił. Otworzył okno i zasygnalizował. Kobieta choćby nie drgnęła. *„Wsiadaj! Gdzie cię podwieźć?”* – zawołał. Powoli odwróciła głowę. Czy to łzy, czy deszcz na jej twarzy? *„Nie mogę tu stać”* – pospieszył ją. Kobieta, ledwo powłócząc nogami, podeszła i wsiadła. Jej usta drgnęły, ale uśmiech się nie udał. *„Tapicerka będzie mokra”* – pomyślał Artur, włączając podgrzewanie foteli.
Przeciągnęła dłonią po mokrych włosach, próbując nakryć kolona podołkiem sukienki. Materiał przylepiał się. *„W schowku są chusteczki”* – powiedział Artur, ruszając. Wzięła jedną, otarła twarz. Jechali w milczeniu. *„Gdzie cię zawieźć?”* – spytał w końcu. *„Nie mam dokąd”* – odparła cicho. Jej głos był miękki, ale czuć w nim było beznadzieję. *„No i wtopiłem się”* – przemknęło mu przez myśl. *„Przypomniałam sobie. Na dworzec”* – dodała. *„Dob”Po raz pierwszy od dawna Artur poczuł, iż może właśnie w tej bezradnej kobiecie znajdzie kogoś, kto zrozumie jego własną samotność.”