Głód ściskał nas jak mróz w styczniu, ale on, każdej nocy, pod osłoną księżyca, chował worek mąki, który ocalił nam życie.
Nazywam się Zofia Nowak, a mój ojciec, pan Jan, był człowiekiem małomównym, ale o nieugiętej sile. Urodziłam się w trudnych latach 40., kiedy powojenna bieda dusiła jak niewidzialna pętla na szyi każdej rodziny. Nędzę było widać gołym okiem, a głód – to był upiorny gość, który zaglądał do naszych drzwi. Mieliśmy liczne rodzeństwo, a mama, wyczerpana, robiła cuda z tym, co miała, żeby cokolwiek znalazło się na stole. Tata pracował od świtu do nocy jako robotnik, ale często zapłata była marne, albo pracy w ogóle nie było.
Pamiętam te noce pełne ciszy, gdy burczało w brzuchach, a sen nie przychodził. Mama patrzyła gdzieś daleko, udając, iż nie widzi pustki. Tata natomiast wstawał o północy. Myśleliśmy, iż idzie do ubikacji albo napić się wody. Nigdy nie pytaliśmy – byliśmy za mali, żeby zrozumieć powagę sytuacji, albo domyślić się jego tajemnicy.
Lata minęły, życie trochę się poprawiło, a na stole pojawiło się więcej jedzenia. Wtedy mama wyjawiła nam prawdę. W najgorszych czasach głodu, gdy chleb był luksusem, tata wyruszał na tajną misję. Każdej nocy po ciężkim dniu pracy szedł kilometry do opuszczonego młyna, gdzie – pod osłoną ciemności i księżyca – zdobywał, Bóg wie jak, mały worek mąki. Chował go w skrytce w ogrodzie, a mama z tej „dodatkowej” mąki piekła chleb lub gotowała zacierkę, która dawała nam siłę, by przetrwać kolejny dzień.
Nigdy nam o tym nie powiedział. Ani skargi, ani słowa o niebezpieczeństwie, o skrajnym zmęczeniu. Jego spękane, twarde dłonie były jedynymi świadkami tego cichego poświęcenia. Nie prawił nam kazań o nadziei – on ją codziennie piekł w tym sekretnym chlebie. To nie była skradziona mąka – to była mąka z jego rozpaczy, zamieniona w miłość.
Tata uratował nas od głodu nie wielkimi gestami, ale czystym aktem miłości, powtarzanym noc za nocą w absolutnej ciszy. Dziś, gdy widzę łany zbóż, przypominam sobie jego dłonie, które siały nie tylko ziarno, ale i nadzieję w sercach swoich dzieci.
„Największa miłość nie zawsze woła głośno. Czasem wyrabia się ją w ciszy i podaje z każdym świtem.”