Pod osłoną Księżyca, tajemnica mąki ratująca życie.

newskey24.com 19 godzin temu

Głód ściskał nam żołądki, ale on, każdej nocy, przy blasku księżyca, chował worek mąki, który uratował nam życie.

Nazywam się Zofia Nowak, a mój ojciec, pan Jan, był człowiekiem małomównym, ale o niezłomnej sile. Urodziłam się w trudnych latach 40., gdy powojenna bieda dusiła nas jak niewidzialna pętla. Nędza była wszędzie, a głód – upiorem, który zaglądał do każdego domu. Mieliśmy liczne rodzeństwo, a mama, wyczerpana, kombinowała, jak z tego niewiele, co mieliśmy, wyczarować coś na stół. Tata, zwykły robotnik, harował od świtu do nocy, ale często zapłata była marne, albo pracy w ogóle nie było.

Pamiętam noce pełne ciszy, gdy brzuchy burczały, a sen nie przychodził. Mama patrzyła przed siebie z pustym wzrokiem, udając, iż tego nie widzimy. Tata natomiast wstawał w środku nocy. Myśleliśmy, iż idzie do ubikacji albo napić się wody. Nigdy go nie pytaliśmy – byliśmy za mali, by zrozumieć powagę sytuacji, albo by domyślić się jego tajemnicy.

Lata minęły, życie odrobinę się poprawiło, a na stole pojawiło się więcej jedzenia. Wtedy mama zdradziła nam prawdę. W najgorszych czasach głodu, gdy chleb był niedostępnym luksusem, tata podjął się pewnej nielegalnej misji. Każdej nocy, po wyczerpującej pracy, szedł kilometry do opuszczonego młyna, gdzie pod osłoną ciemności i księżyca zdobywał – Bóg jeden wie jak – mały worek mąki. Chował go w skrytce w ogrodzie, a mama stopniowo, z tej „dodatkowej” mąki, piekła chleb albo przyrządzała kluski, które dawały nam siłę, by przeżyć kolejny dzień.

Nigdy nam o tym nie powiedział. Ani skargi, ani słowa o niebezpieczeństwie, o skrajnym wyczerpaniu. Jego spękane, twarde dłonie były jedynymi świadkami tego cichego poświęcenia. Nie wygłaszał nam kazań o nadziei – on ją codziennie upiekał w tym tajemnym chlebie. To nie była skradziona mąka – to była mąka z jego własnej rozpaczy, przemienionej w miłość.

Tata uratował nas przed głodem nie wielkimi gestami, ale czystym aktem miłości, powtarzanym noc w noc, w absolutnej ciszy. Dziś, ilekroć widzę pole żyta, przypominam sobie jego dłonie, które siały nie tylko ziarno, ale i nadzieję w sercach swoich dzieci.

„Największa miłość nie zawsze woła głośno – czasem wyrabia się ją w ciszy i podaje z każdym świtem.”

Idź do oryginalnego materiału