Dzisiaj wspominam staruszkę, która traktowała mnie jak śmiecia. Gdy przeczytałam jej testament – nie mogłam powstrzymać łez.
Gdy przyjechałam do Poznania, miałam dwadzieścia siedem lat. W Mołdawii została moja mama, która niedługo miała przejść operację, a przy tym cała masa długów po kredycie hipotecznym. Obiecałam sobie: popracuję najwyżej półtora roku – i wrócę. Do domu.
Znalazłam pracę gwałtownie – przez agencję dostałam propozycję opieki nad starszą panią. Właścicielka mieszkania, Agnieszka Kowalska, szukała kogoś, kto zaopiekuje się jej osiemdziesięcioczteroletnią matką – Wandą Nowak. Zgodziłam się. Choć pensja była niewysoka, stała.
Już pierwszego dnia staruszka przyjęła mnie jak intruza. „Skąd jesteś?” – zapytała od progu. Odpowiedziałam. Skrzywiła się: „Znowu Mołdawianka. Najpierw Cyganie, teraz ty. Zawsze dostaję odpadki.” Potem było tylko gorzej.
Każdego ranka zaczynało się od pretensji: źle ugotowałam kaszę, niedokładnie wytrzepałam kurz, za głośno zamknęłam drzwi, choćby oddycham za donośnie. Czasem słyszałam, jak szepcze do córki przez telefon: „Na pewno kradnie. Zobaczysz. Pilnuj jej.” Robiło mi się niedobrze. Myłam jej nogi, pomagałam wstać, kupowałam leki, a w zamian dostawałam tylko pogardę i chłód.
Pół roku znosiłam. Tylko myśl o mamie w szpitalu powstrzymywała mnie przed wyjściem i trzaskaniem drzwiami. Ale pewnego dnia oskarżyła mnie o kradzież pięciuset złotych. Przeszukaliśmy wszystko – i znaleźli banknoty w jej własnej torebce. Żadnych przeprosin, żadnego żalu. Tylko zimna nienawiść w oczach.
Spakowałam rzeczy. Powiedziałam, iż odchodzę. Stała w drzwiach z lodowatym uśmieszkiem: „No to spadaj. I tak wrócisz – bieda cię dogoni.”
„Dam radę” – odparłam cicho. „Nawet bez pani.”
I wtedy – zupełnie niespodziewanie – w jej głosie pojawiło się coś dziwnego. Żadnej złości. Tylko zagubienie:
„Ty… wszystko to wytrzymywałaś przez matkę?”
Zastygłam. W końcu skinęłam głową. Opowiedziałam wszystko – o operacji, długach. Słuchała w milczeniu. Potem podeszła powoli, usiadła obok, wzięła mnie za rękę – i… rozpłakała się. Po prostu. Bez słów. Łzy spływały po pomarszczonych policzkach.
„Przepraszam… Mściłam się. Nie na tobie. Na córce. Mnie zostawiła. Myślałam, iż jeżeli odejdziesz – wróci. A ty… wszystko to przetrwałaś. Dla mamy.”
Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Rozmawiałyśmy szczerze. Opowiadała o swoim życiu, ja – o swoim. Dała mi choćby pieniądze, żebym odwiedziła męża. A gdy wróciłam – powitała mnie we drzwiach w szaliku, który sama zrobiła.
Cztery miesiące później zmarła. Cicho, we śnie. Płakałam, jak po rodzinie.
Tydzień później Agnieszka przyszła z adwokatem.
„Muszę przekazać wolę zmarłej” – powiedział mężczyzna. „Wanda Nowak pozostawiła pani… znaczną sumę.”
Agnieszka zbladła: „Ona chyba zwariowała! Co ty zrobiłaś z moją matką? Przekupiłaś ją?”
Milczałam. Nagle podeszłam – i przytuliłam ją.
„To właśnie z nią zrobiłam. Po prostu ją przytuliłam.”