Pod deszczem samotności

polregion.pl 1 tydzień temu

Pod deszczem samotności

Żona Wojciecha, Kinga, zaczęła zachowywać się dziwnie. Pewnego dnia wywołała awanturę o nic, oskarżając go o wszystkie grzechy: nie umył talerza, rzucił skarpety nie tam gdzie trzeba, zapomniał zrobić to, o co prosiła go setki razy. Miała już dość sprzątania za nim! A przede wszystkim – nie potrafił zarobić na nowy samochód. Wojciech zaczął podejrzewać, iż to nie w nim tkwi problem. Nie dla niego nagle zaczęła się stroić, zapisała na siłownię i odświeżyła garderobę. I Kinga odeszła do innego… Minął rok. Pewnego ranka Wojciech obudził się od dzwonka do drzwi. Narzucił szlafrok, powlókł się do przedpokoju, otworzył i zamarł, nie wierząc własnym oczom.

Ciężka szara chmura powoli zasłaniała czyste niebo, jakby niewidzialna ręka zamalowywała je ponurymi farbami. Grube krople deszczu zaczęły stukać w przednią szybę. Wojciech jechał ulicami starego miasteczka nad Wisłą, a z każdą minutą deszcz przybierał na sile, a wiatr wył coraz głośniej. W aucie było ciepło, radio cicho nuciło melodię, ale za oknem panował chłód i smutek, od którego robiło się nieswojo.

Ulice opustoszały, tylko nieliczne samochody mijały go, a z czasem i tych było coraz mniej. Ile już kół nakręcił po mieście? W domu nie mógł usiedzieć, nogi same zaniosły go do samochodu. Wojciech lubił rozmyślać za kierownicą, układając swoje życie jak puzzle, którym brakowało kluczowych elementów. Skręcił w wąską uliczkę, oddalając się od centrum, od domu, w którym wszystko przypominało o przeszłości.

Tydzień temu wróciła Kinga. Jej pojawienie się poruszyło starą ranę, rozbudziło ból. Myślała, iż stopnieje pod wpływem jej łez, wybaczy zdradę, zapomni upokorzenia. Odchodząc, oblała go błotem, nazywając nieudacznikiem, beznadziejnym facetem. Czy coś takiego da się zapomnieć?

Rok temu Kinga rozpętała kłótnię o nic. Krzyczała, iż ma dość jego bałaganu, iż nie wykonuje jej próśb, iż nie potrafi zapewnić jej dostatniego życia. „Cztery lata bez wyjazdu za granicę! Już drugi rok nie mogę wyrwać się nad morze!” – rzucała mu w twarz. „Odchodzę do kogoś, kto da mi to wszystko!” Wojciech podejrzewał, iż jej nagłe wizyty na siłowni i nowe ubrania nie były dla niego. W domu chodziła w starym szlafroku, bez makijażu, a na zewnątrz błyszczała. Nie zatrzymywał jej. Ból rozrywał mu serce, ale przetrwał. Wypił z kolegami, ale gwałtownie wziął się w garść. Z czasem ból odpuścił.

W pracy kobiety, dowiedziawszy się, iż jest wolny, ożywiły się. Nie potrzebowały drogich prezentów ani zagranicznych wakacji – wystarczył mężczyzna u boku. A Wojciech był atrakcyjny: w pełni sił, z mieszkaniem, samochodem, bez alimentów. Ale żadna nie poruszyła jego serca. Nie był przeciwny nowym relacjom, ale iskry nie było. Koledzy też się oddalili – ich żony bały się, iż wolny Wojciech namówi ich mężów na przygody. Odwiedzał ich, ale wracał do pustego mieszkania, gdzie nikt na niego nie czekał.

Dzieci z Kingą nie mieli. Wojciech się nie przejmował – nie wszystkim od razu się udaje. Kinga choćby się badała, lekarze twierdzili, iż wszystko w porządku, trzeba czasu. Ale podczas rozwodu rzuciła: „Jesteś do niczego! choćby żonę wybrałeś taką, która nigdy nie urodzi!” To wyznanie ciąło jak nóż. A jednak, gdyby została, wybaczyłby. Ale odeszła.

Po roku rozległo się to pukanie do drzwi. Wojciech otworzył i zastygł. Na progu stała Kinga, z zapłakanymi oczami, błagając o wybaczenie. „Pomyliłam się, zrozumiałam, iż cię kocham” – powtarzała, przytulając się do niego. Odpowiedział, iż wybacza, ale nie zapomni. Jak przyjąć z powrotem tę, która chodziła z innym, a teraz wróciła, bo ją zostawiono? „Wpuściłabyś mnie, gdybym odszedł?” – spytał. Milczała. Odchodząc, kazał jej zabrać rzeczy i zniknąć z jego życia. „Nie mam dokąd iść” – szepnęła. „A do matki na wieś?” – rzucił.

Wtedy, tak jak teraz, jeździł po mieście do zmroku, aż się zmęczył. Postanowił: jeżeli będzie w domu, spróbują zacząć od nowa. W końcu ją znał, przywykł. Ale mieszkanie było puste. Wojciech się nie zasmucił. Pomyślał i zrozumiał: nic by z tego nie wyszło. Wróciła z rozpaczy, a potem, znalazłszy kogoś lepszego, znów by odeszła. Jak tu komuś zaufać?

Deszcz przybierał na sile, wycieraczki ledwo radziły sobie z potokami wody. Wojciech jechał, wiodąc cichy dialog z samym sobą. Postanowił zrobić jeszcze jedno okrążenie, zatankować i wrócić do domu. Na światłach zatrzymał się. Nagle jego wzrok przykuła kobieta pod drzewem. Wiosenne liście nie chroniły przed ulewą, była przemoczona do suchej nitki, patrząc w pustkę. Światło zaraz miało się zmienić na zielone, a ona wciąż stała. Czy na kogoś czekała? A może, jak on kiedyś, nie wiedziała, dokąd iść?

Światło zmieniło się, Wojciech ruszył, ale zaraz zawrócił. Otworzył okno i zatrąbił. Kobieta się nie poruszyła. „Wsiadaj! Dokąd cię podwieźć?” – zawołał. Powoli odwróciła głowę. Łzy czy deszcz na jej twarzy? „Nie mogę tu długo stać” – pospieszył ją. Kobieta, ledwo poruszając nogami, podeszła i wsiadła. Jej usta drgnęły, ale uśmiech się nie udał. „Tapicerka będzie mokra” – pomyślał Wojciech, włączając podgrzewanie fotela.

Przeciągnęła dłonią po mokrych włosach, próbując narzucić rąbek sukienki na kolana. Tkanina się przykleiła. „W schowku są chusteczki” – powiedział Wojciech, ruszając. Wzięła chusteczkę, otarła twarz. Jechali w milczeniu. „Dokąd cię zawieźć?” – zapytał w końcu. „Nie mam dokąd” – odparła cicho. W jej głosie była beznadzieja, ale też delikatność. „No i wtopiłem się” – przemknęło mu przez myśl. „Przypomniałam sobie. Na dworzec” – dodała. „Dobrze. Od męża uciekła„Uciekłam od smutku, który został w naszym domu po tym, jak córka odeszła” — szepnęła, a Wojciech poczuł, jak jego serce znów zaczyna bić.

Idź do oryginalnego materiału