Gdy dotknęły nas pierwsze prawdziwe mrozy tej zimy, na koniec lutego, czyli wówczas gdy już wydawałoby się, iż zimę powoli zostawiamy za sobą, zaszyłam się w ciepłym kącie i tak na przekór wszystkiemu poczułam lato. Zaczęło się od męskiego t-shirt'a. Mąż stwierdził, iż skoro spod mojej igły wychodzą już rzeczy przypominające ubrania, to też zażyczy sobie coś dla siebie, a co! Podjęłam więc wyzwanie i nieźle się napociłam. Mężczyzna ów okazał się bowiem klientem wymagającym, a prosty t-shirt zajął mi więcej czasu niż ostatnia sukienka. Spinałam, przeszywałam, skracałam, prułam i w końcu wyszła koszulka, z której naprawdę jestem dumna. Nie jestem natomiast pewna czy mąż odczuwa dumę w takim samym stopniu, ale dla własnego spokoju ducha pytać już nie będę i pozostanę przy wersji, iż wszystko wyszło, tak jak trzeba ;)
W dalszej kolejności znów pomyślałam o sobie. Smakowite arbuzy zostały zakupione z myślą o letniej, prostej, ołówkowej sukience, ale przypomniałam sobie, iż przecież wcale takich sukienek nie lubię. Wydawałoby się, iż ""lisia sukienka" przeczy tej teorii, ale wcale tak nie jest. Uznaję, a i owszem, obcisłe sukienki, ale tylko w sytuacji, gdy mogę zarzucić na nie płaszcz lub kurtkę. W lecie, gdy sukienka stanowi jedyne odzienie, nie lubię gdy zbyt wiele do mnie przylega. Letnią porą wybieram więc zdecydowanie luźne kroje. Wymyśliłam zatem, iż arbuzy świetnie sprawdzą się w luźnej sukience z falbanką. Uznałam również, iż niewykończony dekolt i rękawy dodadzą sukience dodatkowej lekkości. Uszycie tej sukienki zajęło mi naprawdę kilka czasu, a efekt jest smakowity, czyli taki, jak zamierzyłam ;)
A Wam, która z tych dwóch letnich części garderoby bardziej przypadła do gustu? ;)