Po zdradzie żony i przyjaciół zamożny mężczyzna wraca do rodzinnego miasta. Przy grobie matki zastygł w osłupieniu.

polregion.pl 13 godzin temu

**Dziennik osobisty**

Po zdradzie żony i przyjaciół bogacący się mężczyzna wrócił do rodzinnego miasta. Przy grobie matki zamarł z zaskoczenia.

Marek zatrzymał samochód. Ile razy planował przyjechać, ale zawsze brakowało czasu. Za życia matki nie było go obok, po jej odejściu też.

Wspomnienia o tym budziły w nim odrazę do samego siebie. Wystarczyłoby tak kilka żeby ktoś nim potrząsnął i uświadomił mu, iż świat, który zbudował, był tylko złudzeniem. Żadne słowo, żaden czyn nie miały prawdziwego znaczenia. Czuł choćby wdzięczność do Ewy, swojej byłej żony, iż otworzyła mu oczy.

W jednej chwili wszystko runęło. Jego wzorowe, zdaniem innych, małżeństwo i przyjaźnie okazały się farsą. Okazało się, iż żona i najlepszy przyjaciel go zdradzali, a ci, którzy wiedzieli prawdę, milczeli. To był całkowity upadek. Wszyscy, którzy byli blisko, zawiedli. Po rozwodzie Marek pojechał do rodzinnego miasta. Minęło osiem lat od pogrzebu matki, a przez ten czas ani razu nie znalazł czasu, by odwiedzić jej grób. Dopiero teraz dotarło do niego, iż mama była jedyną osobą, która nigdy by go nie zdradziła.

Ożenił się późno. Miał 33 lata, a jego wybranka 25. Och, jak był dumny, gdy widział Ewę u swego boku. Wydawała się elegancka, wyrafinowana. Później, gdy krzyczała mu w twarz, iż przez całe ich krótkie wspólne życie nim gardziła, iż bliskość z nim była udręką, Marek zrozumiał, jak ślepy był. Jej wykrzywiona gniewem twarz przypominała przerażającą maskę, odstręczającą i brzydką. A przecież prawie dał się nabrać. Ewa tak naturalnie łkała, błagając o przebaczenie, mówiła, iż ciągle jest zajęty i iż zawsze jest sama.

Ale gdy stanowczo oznajmił o rozwodzie, Ewa pokazała swoje prawdziwe oblicze. Marek wysiadł z samochodu, wyjął ogromny bukiet kwiatów. Powoli ruszył ścieżką na cmentarzu. Po tylu latach pewno wszystko zarosło. choćby nie przyjechał, gdy stawiano nagrobek. Wszystko załatwiał zdalnie. Tak całe życie może przeminąć.

Ku jego zaskoczeniu, ogrodzenie i pomnik wyglądały zadbanie, bez ani jednej źdźbła trawy. Ktoś dbał o grób. Kto? Może któraś z przyjaciółek mamy. Pewnie jeszcze żyją. Skoro syn nie znalazł czasu? Otworzył furtkę. No, witaj, mamo szepnął. Gardło się ścisnęło, oczy zabolały. Po policzkach popłynęły łzy.

On sukcesywny przedsiębiorca, twardy facet, który nigdy nie płakał i nie smucił się. Teraz szlochał jak dziecko. I nie chciał tych łez powstrzymywać. Z nimi jakby oczyszczała się dusza, odchodziło wszystko, co wiązało się z Ewą i innymi porażkami. Jakby mama delikatnie gładziła go po głowie i szeptała: No co ty, co? Wszystko się ułoży, zobaczysz. Długo siedział w milczeniu, rozmawiając z matką w myślach. Przypominał sobie, jak rozbijał kolana i płakał. Mama smarowała ranki jodyną, dmuchała i uspokajała: Nic się nie stało, wszyscy moi chłopcy rozbijali kolana, zagoją się i śladu nie będzie. I rzeczywiście, goiły się. Z każdym razem ból stawał się łatwiejszy do zniesienia.

Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tylko do zdrady nie wolno powtarzała. Teraz rozumiał głębię jej słów. Wtedy wydawały się banalne, a teraz wiedział, jaka mądra była jego mama. Wychowała go bez ojca, ale nie rozpieszczała, tylko ukształtowała porządnego człowieka.

Nie wiedział, ile czasu minęło, i nie chciał patrzeć na zegarek. Teraz czuł spokój. Postanowił zostać w miasteczku na kilka dni. Trzeba coś zdecydować z domem matki. Oczywiście mógł płacić sąsiadce za pilnowanie, ale jak długo jeszcze będzie stał pusty? Uśmiechnął się, przypominając sobie jej córkę. Gdy umawiał się na opiekę nad domem, poznał Kasię. Było mu wtedy tak źle, tak gorzko. A Kasia okazała się ciepła. Spotkali się wieczorem, zagadali, i wszystko potoczyło się samo. Rano wyjechał, zostawiając kartkę z instrukcją, gdzie położyć klucz.

W jej oczach pewno wyglądał nie najlepiej. Ale przecież nic nie obiecywał. Stało się za obopólną zgodą. Kasia przyjechała do matki po rozwodzie z tyrańskim mężem. Opowiedziała mu o tym. Było jej ciężko, jemu też. I tak się stało. Ot, tak.

Pan nie mógłby mi pomóc? usłyszał dziecięcy głos. Gwałtownie się odwrócił i zobaczył dziewczynkę lat siedmiu, ośmiu z pustym wiaderkiem w rękach.

Potrzebuję wody, żeby podlać kwiatki. Właśnie posadziłyśmy je z mamą, a dziś mama rozchorowała się. Na dworze taka spiekota, zwiędną. Woda jest całkiem blisko, tylko ja nie doniosę wiaderka. A nie chcę, żeby mama wiedziała, iż tu przyszłam sama. jeżeli będę nosić po trochu, zajmie to dużo czasu, a mama się domyśli.

Marek uśmiechnął się:

Jasne, pokazuj, gdzie iść.

Dziewczynka szła przodem, gadając bez przerwy. W pięć minut Marek wiedział wszystko. I o tym, iż upominała mamę, by nie piła zimnej wody w upał, i iż teraz mama zachorowała. Zosia przyszła na grób babci, która zmarła rok temu. Babcia by wyłajała mamę, i ta by nie chorowała. Poza tym Zosia już rok chodziła do szkoły i marzyła o złotym medaliku.

Markowi robiło się lżej. Jakie dzieci są szczere! Teraz rozumiał, iż byłby szczęśliwy, gdyby miał zwykłą, kochającą żonę i dziecko. Takich, którzy czekaliby na niego po pracy. Jego Ewa przypominała drogą lalkę, a o dzieciach choćby słyszeć nie chciała. Mówiła, iż trzeba być kompletną głupią, by stracić urodę dla wrzeszczącego człowieczka. Byli małżeństwem pięć lat. I teraz Marek uświadamiał sobie nie miał ani jednego ciepłego wspomnienia z ich związku.

Postawił wiaderko w ogrodzeniu, a Zosia zaczęła ostrożnie podlewać kwiatki. Marek spojrzał na nagrobek i zdrętwiał. Na zdjęciu była sąsiadka, z którą umawiał się na doglądanie domu. Matka Kasi. Przeniósł wzrok na dziewczynkę.

Halina Piotrowska była twoją babcią?

Tak. A pan ją znał?

Chociaż po co pytam? Był pan przecież na

Idź do oryginalnego materiału