Po zdradzie żony i przyjaciół zamożny mężczyzna wrócił do rodzinnego miasta. Przy grobie matki stanął jak wryty.
Wojciech zatrzymał samochód. Ileż to razy zamierzał przyjechać, ale zawsze brakowało czasu. Za życia matki nie było go przy niej, po jej śmierci też. Wspomnienie tego budziło w nim odrazę do samego siebie. Wystarczyłoby przecież tak kilka trząchnąć go, by zrozumiał, iż świat, który stworzył wokół siebie, był tylko złudzeniem. Żadne słowo, żaden czyn nie miały prawdziwego znaczenia. Czuł choćby wdzięczność do swojej byłej żony, Ewy, iż otworzyła mu oczy.
W jednej chwili wszystko runęło. Jego wzorowe dla otoczenia małżeństwo, przyjaźnie wszystko okazało się farsą. Okazało się, iż żona i najlepszy przyjaciel go zdradzali, a inni, wiedząc o tym, milczeli. To był całkowity upadek. Wszyscy, którzy byli blisko, zawiedli. Po rozwodzie Wojciech wyjechał do rodzinnego miasta. Minęło osiem lat od pogrzebu matki, a on ani razu nie znalazł czasu, by odwiedzić jej grób. Dopiero teraz dotarło do niego, iż to ona była jedyną osobą, która nigdy by go nie zdradziła.
Ożenił się późno. Miał trzydzieści trzy lata, gdy jego wybranka dwadzieścia pięć. Jakże był z siebie dumny, widząc Ewę u swego boku. Wydawała się elegancka, wyrafinowana. Później, gdy krzyczała mu w twarz, iż przez całe ich krótkie wspólne życie go nienawidziła, iż bliskość z nim była udręką, Wojciech zrozumiał, jak ślepy był. Jej wykrzywiona gniewem twarz przypominała przerażającą maskę, odpychającą i obrzydliwą. A on o mało nie uległ. Ewa tak przekonująco szlochała, błagając o przebaczenie, mówiąc, iż on zawsze zajęty, a ona wiecznie sama.
Ale gdy stanowczo oznajmił o rozwodzie, Ewa pokazała swoje prawdziwe oblicze. Wojciech wysiadł z samochodu, wyjął ogromny bukiet kwiatów. Powoli ruszył alejką cmentarną. Po tylu latach wszystko pewno zarosło. choćby nie przyjechał, gdy stawiano nagrobek. Wszystko załatwiał zdalnie. Tak całe życie może przeminąć.
Ku jego zdumieniu, grób był zadbany, bez choćby jednej chwastu. Ktoś się nim opiekował. Kto? Może któraś z przyjaciółek matki. Pewnie jeszcze żyją. Skoro syn nie znalazł czasu? Otworzył furtkę. No, witaj, mamo szepnął. Gardło mu się ścisnęło, oczy zabolały. Po policzkach popłynęły łzy.
On sukcesywny przedsiębiorca, twardy człowiek, który nigdy nie płakał ani się nie smucił. Teraz szlochał jak dziecko. I nie chciał tych łez powstrzymywać. Z nimi jakby oczyściła się dusza, odeszło wszystko, co wiązało się z Ewą i innymi porażkami. Jakby matka delikatnie gładziła go po głowie i szeptała: No co ty, co? Wszystko się ułoży, zobaczysz. Długo siedział w milczeniu, rozmawiając z nią w myślach. Przypominał sobie, jak rozbijał kolana i płakał. Matka smarowała rany jodyną, dmuchała na nie i uspokajała: Nic się nie stało, wszystkie moje chłopaki kolana rozbijały, zagoi się, choćby śladu nie zostanie. I rzeczywiście goiło się. Z każdym razem ból był mniejszy.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tylko nie do zdrady powtarzała. Teraz rozumiał głębię tych słów. Wtedy wydawały się banalne, teraz pojął, jak mądrą kobietą była jego matka. Wychowała go sama, bez ojca, ale nie rozpieszczała zrobiła z niego porządnego człowieka.
Nie wiedział, ile czasu minęło, i nie chciał patrzeć na zegarek. Czuł teraz spokój. Postanowił zostać w miasteczku na kilka dni. Trzeba było coś zdecydować z domem matki. Oczywiście, mógł płacić sąsiadce za doglądanie, ale ile jeszcze miał stać pusty? Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak poznał jej córkę. Gdy umawiał się o opiekę nad domem, spotkał Kasię. Był wtedy taki złamany, tak gorzko mu było. A Kasia okazała się ciepła. Spotkali się wieczorem, rozmawiali, i wszystko potoczyło się samo. Rano wyjechał, zostawiając kartkę z instrukcją, gdzie położyć klucz.
W jej oczach pewno wyszedł na niegodziwca. Ale niczego nie obiecywał. Stało się za obopólną zgodą. Kasia przyjechała do matki po rozwodzie z tyranem. Opowiedziała mu o tym. Było jej ciężko, jemu też. I tak się stało. Ot, tak.
Panie, może pan mi pomóc? usłyszał dziecięcy głos. Odwrócił się i zobaczył dziewczynkę lat siedmiu, może ośmiu, z pustym wiaderkiem w rękach.
Potrzebuję wody, żeby podlać kwiaty. Z mamą dopiero co je posadziłyśmy, a dziś mama zachorowała. Na dworze tak gorąco, zwiędną. Woda jest niedaleko, ale ja nie doniosę wiaderka. I nie chcę, żeby mama wiedziała, iż tu przyszłam sama.
Wojciech się uśmiechnął.
No jasne, pokaż, gdzie iść.
Dziewczynka szła przodem, paplając bez końca. W pięć minut wiedział wszystko. Że mama nie słuchała, gdy mówiła, żeby nie piła zimnej wody w upał, iż teraz jest chora. Że Zosia przyszła na grób babci, która zmarła rok temu. Babcia by mamę zrugała i nie chorowałaby. Że Zosia już rok chodzi do szkoły i marzy o złotym medal



