Dzisiaj piszę o czymś, co zmieniło moje życie. Po tym, jak Greta ugryzła lekarza, na sali zaległa ciężka cisza. Ja, wciąż leżąca na szpitalnym łóżku, wyszeptałam słabym głosem:
Proszę jej nie karcić ona nie chciała zrobić nic złego
Ale wszyscy byli zbyt zaskoczeni, by cokolwiek powiedzieć. Greta, choć spięta, nie wydawała się już agresywna. Stała między łóżkiem a drzwiami, patrząc na lekarzy wielkimi oczami, jakby chciała im coś przekazać.
Jeden z lekarzy, starszy mężczyzna, zauważył:
Może coś wyczuła.
To zdanie, rzucone niemal żartobliwie, zostało potraktowane poważnie. Z impulsu postanowili powtórzyć badania, zanim zabrali mnie na salę operacyjną.
Nowe wyniki wstrząsnęły zespołem: guz przesunął się niebezpiecznie blisko krytycznej sieci nerwów. Każdy pośpieszny zabieg mógł skończyć się paraliżem. Greta nie zareagowała przypadkiem jej instynkt ocalił mi życie.
Operację przełożono, a plan zmieniono całkowicie. Zamiast szybkiej interwencji, przygotowali skomplikowaną mikrochirurgię. Szanse na sukces, dotąd wynoszące zaledwie 20%, podwoiły się.
Następnego ranka długo patrzyłam na Gretę, która spała z pyskiem opartym o krawędź łóżka.
Gdyby nie ty może dziś już by mnie tu nie było.
Zabieg trwał prawie siedem godzin. Był jednym z najtrudniejszych w historii tej kliniki, ale chirurdzy usunęli guz w całości. Gdy ocknęłam się z narkozy, pierwsze, co zobaczyłam, była Greta wpatrzona we mnie wilgotnymi oczami.
Czekałaś jak zawsze, byłaś przy mnie.
Dni rekonwalescencji były ciężkie, ale Greta nie odstępowała mnie na krok. Towarzyszyła mi w każdej chwili, zagrzewała do pierwszych kroków, ogrzewała dłonie, gdy ból stawał się nie do zniesienia. A ja czułam, iż jej miłość pomaga mi wrócić do zdrowia.
Po miesiącu wypisano mnie do domu. Lekarze byli pod wrażeniem nie tylko mojej poprawy, ale i więzi między nami.
Mieliśmy pacjentów, którzy wracali do zdrowia dzięki lekom. Ale ona wyzdrowiała także dzięki miłości powiedział jeden z nich.
Historia trafiła do mediów. Dziennikarze, blogerzy, naukowcy wszyscy mówili o psie, który wyczuł raka. Ale ja tylko uśmiechałam się i tłumaczyłam:
Nie wyczuła raka. Wyczuła, iż jestem w niebezpieczeństwie. I chroniła mnie, jak zawsze.
Minęły miesiące kontroli. Znów zaczęłam chodzić, gotować, spacerować z Gretą po parku. Guz nie powrócił. Każde badanie przynosiło dobre wieści.
Pewnego dnia zaproszono mnie na konferencję o więzi między człowiekiem a zwierzęciem. Weszłam nieśmiało na scenę, z Gretą u boku. Opowiedziałam swoją historię bez patosu.
Nie byłam gotowa odejść. A Greta to wiedziała. Ona nie jest tylko psem. To moja rodzina. Moja wybawczyni. Moje serce.
Publiczność biła brawo na stojąco. Niektórzy płakali. Greta spokojnie położyła się u moich stóp, jakby rozumiała, iż nie zrobiła nic nadzwyczajnego. Tylko to, co trzeba.
Dziś mieszkamy w małym, spokojnym domu. Każdego ranka budzimy się razem. Każdego wieczoru zasypiamy obok siebie. Każdy dzień to błogosławieństwo. A w moim sercu jest nieskończona wdzięczność nie tylko za to, iż żyję, ale iż nie byłam sama, gdy najbardziej tego potrzebowałam.










