Po spotkaniu z ojcem mój syn oświadczył, iż już mnie nie kocha
Gdy dwa lata temu rozwiedliśmy się z mężem, wydawało mi się, iż rozstaliśmy się po ludzku. Bez dramatów, bez krzyków. Po prostu już nie byliśmy razem szczęśliwi. Nie zabraniałam mu widywać się z synem, wręcz przeciwnie – zawsze powtarzałam, iż dziecko potrzebuje ojca. Chciał odwiedzać – proszę bardzo. Chciał zabierać do siebie – na zdrowie, byłam tylko za, byleby Kacperkowi było dobrze.
Nasz Kacper ma teraz siedem lat. Niedawno skończyły się wakacje jesienne, a były mąż uparł się, żeby syn spędził je u niego. Nie protestowałam. choćby się ucieszyłam, pomyślałam: niech się w końcu porządnie zobaczą, niech pobędą razem – to ważne.
Ale już po kilku dniach zaczęłam wyczuwać coś niepokojącego. Dzwoniłam do Kacpra, ale nie odbierał. Raz łapałam byłego, raz jego matkę, moją byłą teściową, i za każdym razem słyszałam to samo: „Kacper jest na podwórku”, „bawi się”, „nie może teraz podejść”.
Zaniepokoiło mnie to. W końcu jestem matką. Mam prawo porozmawiać z synem, usłyszeć, co u niego. Dlaczego ukrywali przede mną jego głos, jego nastrój? Co się tam dzieje?
Gdy wakacje się skończyły, były mąż przywiózł Kacpra do domu. Otworzyłam drzwi i od razu wiedziałam – coś jest nie tak. Był jakby innym dzieckiem. Nienaturalnie cichy, wzrok pusty, usta zaciśnięte. To nie była zwykła zmęczeniowa mina po wyjazdzie. To była – uraza.
Przysiadłam obok, położyłam dłoń na jego ramieniu.
– Kacperku, kochanie, jak się masz? Wszystko w porządku? Tęskniłam… – próbowałam go przytulić.
Ale on gwałtownie się odsunął i, nie patrząc mi w oczy, powiedział:
– Już cię nie kocham.
Kiedykolwiek słyszeliście, jak pęka serce? Właśnie wtedy usłyszałam. Poczułam. Wypowiedział to spokojnie, ale w tych czterech słowach było tyle chłodu, jakby mówił zupełnie obcy człowiek.
Zaparło mi dech. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Dopiero późnym wieczorem spróbowałam delikatnie z nim porozmawiać. I wtedy się wygadał.
Powiedział, iż u taty i babci usłyszał mnóstwo złego o mnie. Że niby jestem wredna, nie daję im żyć, specjalnie im dokuczam, iż to „przez mnie tata cierpi”. Wprost prali mu mózg.
Słuchałam tego – i trzęsły mi się ręce. Jak można robić coś takiego z siedmiolatkiem? Z własnym dzieckiem? Z wnukiem? Co ja im zrobiłam? Nigdy nie nastawiałam Kacpra przeciwko nim, nigdy nie mówiłam mu źle o jego tacie. Chroniłam go przed naszymi dorosłymi rozgrywkami.
A oni? Odebrali mu wiarę we własną matkę.
Od tamtej pory nie pozwalam Kacprowi jeździć do ojca. Tak, wiem, brzmi to radykalnie, ale muszę chronić swoje dziecko. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek niszczył mu psychikę.
Jestem jego matką. I nie oddam syna ludziom, którzy bez skrupułów sieją w nim nienawiść. Niech najpierw nauczą się być ludźmi. Wtedy – może – pomyślę, czy dać im drugą szansę.