Po śmierci męża odwróciłam się od jego syna — 10 lat później odkryłam poruszającą prawdę

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dzisiaj znów wróciły wspomnienia. Rano zadzwonił telefon. Numer szpitala. Serce zamarło mi w piersi, zanim jeszcze podniosłam słuchawkę.

„Pani Nowak?” – usłyszałam głos. „Przykro mi. Pana męża, Janusza… nie udało się uratować.”

Kolana się pode mną ugięły. Dzień wcześniej całował mnie w czoło i obiecał, iż wróci na obiad. Czekałam godzinami, tłumacząc sobie, iż utknął w korku albo miał pilnego klienta. Nigdy nie pomyślałam, iż to śmierć.

Lecz to, co przyszło potem, było innym rodzajem żalu. Gorzkim i skomplikowanym.

Janusz miał syna – Krzysztofa – z wcześniejszego związku. Miał 17 lat, gdy się pobraliśmy. Choć starałam się być uprzejma, nigdy nie zbudowaliśmy więzi. Krzysztof wpadał czasem, ale w jego ściągniętych ustach zawsze widziałam osąd. Byłam młodsza od Janusza, i czułam to w każdym jego spojrzeniu.

Mimo wszystko, Janusz go kochał. To mi wystarczyło, by go tolerować.

Po śmierci Janusza Krzysztof stanął w drzwiach z plecakiem.

„Matka mnie wyrzuciła” – powiedział. „Mogę u ciebie zostać?”

Zamarłam. Miałam 38 lat, byłam świeżo owdowiała, zrozpaczona i bez grosza przy duszy. Polisa Janusza jeszcze nie wypłynęła, a ja nie miałam stałego dochodu. Dom wydawał się cichy, zimny, jak trumna bez niego. Nie miałam siły na ponurego 27-latka, który ledwie na mnie patrzył podczas wizyt.

„Przykro mi, Krzysztofie” – odparłam, starając się, by głos mi nie zadrżał. „Nie jestem teraz w stanie nikogo gościć.”

Nie protestował. Skinął tylko głową, z pustym wzrokiem. Odszedł.

I więcej go nie widziałam.

Minione dziesięć lat to mgła. Sprzedałam dom, przeprowadziłam się do małego mieszkania, zaczęłam pracę w bibliotece. Życie stało się ciche i skromne. Raz czy dwa wyszłam z kimś, ale nikt nie mógł zastąpić Janusza.

Czasem myślałam o Krzysztofie. Skończył szkołę? Znalazł pracę? ale gwałtownie odpędzałam te myśli. Był dorosły. Nie moja odpowiedzialność.

Aż pewnego dnia, dziesięć lat później, wszystko się zmieniło.
Zaczęło się od listu.

Czysta, biała koperta bez nadawcy. W środku kartka.

„Pewnie mnie pani nie pamięta. Nazywam się Agnieszka. Byłam pracownikiem socjalnym Krzysztofa Nowaka po śmierci jego ojca. Często o pani mówił.”

„Chciałam, żeby pani wiedziała, iż Krzysztof zmarł w zeszłym tygodniu. We śnie. Niewydolność serca. Miał tylko 37 lat.”

„Miał trudne życie, ale nigdy pani nie winił. Rozumiał pani żal. Uznałam, iż powinna pani wiedzieć.”

Godzinami wpatrywałam się w papier. Dłonie mi drżały. Serce waliło.

Krzysztof nie żył?

Był taki młody. Pełen życia, choćby w swojej posępnej ciszy.

A potem… przyszła wina.

Dusząca, przytłaczająca.

Nie mogłam spać. Nazajutrz dzwoniłam na wszystkie możliwe numery. Odnalazłam Agnieszkę i błagałam, by powiedziała mi więcej.

Była życzliwa. Cicha. Spotkałyśmy się w kawiarni.

„Mieszkał w schroniskach” – wyznała. „Potem pracował jako woźny. Cichy człowiek. Nigdy nie sprawiał problemów. W portfelu trzymał zdjęcie pani męża.”

„Janusza?” – spytałam.

Skinęła głową. „Mówił, iż to jedyny, który w niego wierzył. Tęsknił za nim cały czas.”

Przełknęłam ślinę.

„A… ja? Mówił coś o… mnie?”

Agnieszka zawahała się. „Mówił, iż żałował, iż potoczyło się inaczej. Ale nie miał do pani urazy. Że żal dziwnie działa na ludzi.”

Tej nocy płakałam jak dawno nie płakałam.

Tydzień później Agnieszka zadzwoniła ponownie.

„Krzysztof zostawił po sobie małe pomieszczenie w przechowalni. Nie miał wiele, ale… jest coś, co powinna pani zobaczyć.”

Dwie godziny jechałam na miejsce.

Pomieszczenie było maleńkie. Dwa kartony, kilka książek, ten sam plecak, z którym odszedł tamtego dnia.

W środku – zeszyt.

Usiadłam na zimnej podłodze i otworzyłam.

18 sierpnia
Nie pozwoliła mi zostać. Rozumiem. Straciła właśnie tatę. Pewnie byłem dla niej żywym przypomnieniem.

3 września
Znalazłem pracę – sprzątam biura nocą. Nic wielkiego, ale stałe. Oszczędzam na małe mieszkanie.

25 grudnia
Pierwsze święta bez taty. Zostawiłem kwiat pod dawnym domem. Mam nadzieję, iż u niej wszystko dobrze.

22 marca
Zdałem maturę. Myślałem, żeby jej napisać. Nie chciałem narzucać się.

9 lipca
Awans na kierownika. Czasem wyobrażam sobie, iż tata byłby ze mnie dumny. Ta myśl daje mi siłę.

4 października
Pewnie już poszła dalej. Zasługuje na spokój. Ale żałuję, iż nie mogłem się pożegnać.

Gdy dotarłam do ostatniej strony, łzy zmoczyły papier.

Jak mogłam być tak ślepa?

Myślałam, iż chronię siebie… a tak naprawdę porzuciłam kogoś, kogo Janusz kochał. Kogoś, kto pragnął tylko bliskości.

Zorganizowałam Krzysztofowi skromne pożegnanie.

W kościele. Zaprosiłam Agnieszkę, kilku jego współpracowników, choćby mieszkańców schroniska, w którym kiedyś mieszkał. Powiedziałam kilka słów, przeczytałam fragment jego dziennika. Ludzie płakali.

Dotknął więcej serc, niż kiedykolwiek bym podejrzewała.

Wieczorem trzymałam zeszyt w rękach.

„Przepraszam cię, Krzysztofie” – szepnęłam. „Nie wiedziałam. Powinnam była spróbować.”

Tamta chwila go nie przywróciła. Ale dała początek czemuś nowemu.

Uleczeniu.

Kilka tygodni później zaczęłam pomagać w schronisku dla młodzieży. Słuchałam ich historii. Starałam się, by nikt nie czuł się sam.

To było najmniejsze, co mogłam zrobić.

Czasem śnią mi się Janusz i Krzysztof.

Są razem, śmieją się. Krzysztof nie jest już tym zamkniętym w sobie chłopcem. Świeci. Jest cały.

A w tych snach Janusz odwraca się do mnie i uśmiecha.

Jakby chciał powiedzieć: „Poznałaś prawdę. A na miłość nigdy nie jest za późno.”

Idź do oryginalnego materiału