Hej, muszę Ci opowiedzieć, co ostatnio przydarzyło się naszemu znajomemu Krzysztofowi. Stał przy ogromnym panoramicznym oknie swojego nowego mieszkania na dwudziestym drugim piętrze w centrum Warszawy. Na dole, jak rozgrzana lawa, rozlewały się światła wieczornych ulic każde auto przypominało maleńki koralik, każdy sygnalizator lśnił jak rubin albo szmaragd. Z tej wysokości miał wrażenie, iż unosi się nad miastem jak drapieżny ptak, wreszcie znalazł swoje miejsce.
Wszystko, o czym marzył, już było w zasięgu ręki. W oddali, po prawej stronie, dymiła komin huty w Nowej Hucie tej samej, którą kiedyś uratował przed bankructwem. Jego nazwisko było rozpoznawalne w świecie biznesu, ludzie się go bali, a jednocześnie szanowali. Mieszkanie, samochód, zegarek wart kilku tysięcy złotych wszystko leżało na swoim miejscu, jak kiedyś, kiedy w latach dziewięćdziesiątych przewijał się z workiem bawełny po bazarze.
Życie jawiło się mu jako perfekcyjny plan, każdy ruch prowadził do zysku. ale wieczorami, stojąc przy oknie, czuł nie triumf, a ciszę głośną, echem odbijającą się jak w pustym kościele. Jego drugi telefon, używany wyłącznie do służbowych spraw, nagle wibrował. Na ekranie nieznany numer. Krzysztof prawie odrzucił połączenie (te reklamy już go męczyły), ale palec drgnął. Może nowy klient? pomyślał.
Halo? odezwał się swym lekko zmęczonym, biznesowym tonem.
W słuchawce rozległo się ciche westchnienie, a potem kobiecy głos, którego nie słyszał od ponad dwudziestu lat.
Krzyś? To ja, Jadwiga. Twoja koleżanka ze studiów.
Zaniemówił, opierając czoło o zimne szkło. Jadwiga chuda dziewczyna z warkoczami, którą znał z wykładów z matematycznej analizy. Śmiała się z jego ambitnych planów i mawiała, iż ważniejsze są korzenie niż wysokość. Wtedy on tylko kiwnął głową, myśląc: Jakie korzenie, kiedy trzeba wznosić się wyżej?
Jadwiga, co u Ciebie? wymamrotał, spodziewając się prośby o pieniądze lub pracę. Zawsze tak było, kiedy dawne znajomości odzywały się po latach.
Ale Jadwiga powiedziała coś zupełnie innego.
Dzwonię, bo przeglądałam rzeczy u mamy na wsi. Znalazłam twoje stare notatki i jedną książkę Strugackich, Poniedziałek zaczyna się w sobotę». Pamiętasz, zgubiłeś ją na pierwszej sesji? Nie oddałam jej wcześniej, bo nie miałam czasu.
Krzysztof milczał. Nie pamiętał tej książki, raczej wykresy, kursy, kontrakty. A jednak z głębi pamięci wyłoniło się wspomnienie ekscytacji, szaleństwa i marzeń o byciu wynalazcą, czarodziejem. To był czas, kiedy chciał zmienić świat.
Może chcesz ją z powrotem? dodała niepewnie. Sprzedaję rodzinną wczasówkę w Starym Sączu, więc wszystko rozpakowuję. Może pamięć ci coś znaczy?
Zamiast odrzucać, zapytał:
Gdzie jest ta wczasówka?
W Starym Sączu, przy lesie. Byłeś tam kiedyś, pamiętasz?
Wspomnienia wróciły: rzeka, zapach ogniska, Jadwiga w prostym lnianym stroju. Oni, młodzi, ubodzy, pełni nadziei, dyskutowali o przyszłości ludzkości. Krzysztof, pod wpływem nostalgii, zgodził się.
Daj mi adres, przyjadę.
Jadwiga pojechała w swoim starym Fiacie, a Krzysztof w drodze do wczasówki poczuł, iż nie jedzie po prostu w przestrzeni, ale w czasie, powracając do zapachu taniego wody kolońskiej i młodzieńczych marzeń.
Dom wyglądał tak, jak go pamiętał, choć płot był połamany, a część pola porosła trawa. Jadwiga wyszła na próg, nieco zmieniona, ale bez makijażu, w prostym sukni, z tym samym przenikliwym spojrzeniem i uśmiechem, który kiedyś rozświetlał jej twarz.
Wejdź, herbata już gotowa zaprosiła.
Usiedli przy starym, przetłuszczonym samowarze. Opowiedziała, iż pracuje jako księgowa w lokalnym zakładzie, ma córkę, wnuka, a jej mąż zginął w wypadku wiele lat temu. Dla niej wysokie budynki i giełdowe notowania były jak z innej planety.
Podniosła zużytą książkę w kartonowej okładce. Krzysztof wziął ją w ręce; kartki były żółtawe, a na marginesach jego własne, dawno zapomniane, dziecięce doodle. Serce mu zadrżało, jakby ktoś dotknął struny, które milczały latami.
Dzięki, iż ją zachowałaś mruknął.
Co zrobić? wzruszyła ramionami. Wszystko to trochę niepotrzebne, ale wyrzucić nie mogę. To chyba najważniejsze.
Nie wydaje Ci się, iż to wszystko na nic? zapytał, nagle surowo. Przepraszam, ale twoje życie cisza, brak wydarzeń, brak skali. Czy nie żałujesz?
Jadwiga spojrzała na niego łagodnie, nie z gniewem, a z nutą smutku.
Skala różna jest, Krzyś. Popatrz podeszła do okna. Na podwórku stała stara rozłożysta jabłoń, którą posadził jej dziadek. Tam stoi mały szop, który zbudował ojciec. Ich córka bawiła się pod jabłonią, teraz biega tam wnuk. To mój cały świat. Czy żałuję? Nie. Po prostu żyję.
Krzysztof patrzył na jabłoń, na zniszczony szop, na prosty drewniany dom i nagle uderzyła go myśl: budował drapacze chmur, a nie miał własnego drzewa, nic, co przechowywałoby ciepło jego dłoni i pamięć dla przyszłych pokoleń. Miał szczyty, ale brak mu było korzeni.
Pożegnał się, miał dziś istotną kolację z inwestorami. Wsiadł do auta, położył na siedzeniu zużytą Strugackich i odjechał. Wieczorne światła miasta migotały przed nim, wabiły w górę, ale już nie czuł się drapieżnym ptakiem. Był zagubionym wędrowcem, który krążył nie tam, gdzie powinien.
Nie pojechał na kolację. Odwołał spotkanie to nie był w jego stylu. Dojechał do swojego wieżowca, wszedł na dwudziesty drugi piętro, podszedł do okna. Na dole tętniło życie, obce i nieznane. Wziął w ręce książkę, przesunął palcami po szorstkiej okładce, otworzył losową stronę i przeczytał: Szczęście dla wszystkich, za darmo, niech nikt nie odchodzi obrażony!. Patrzył, jak gasną światła wielkiego, obojętnego miasta, i po raz pierwszy od lat chciał nie wznieść się wyżej, a znaleźć jedyne miejsce na ziemi, gdzie mógłby posadzić drzewo swoje własne.
Rano obudził się z poczuciem, iż coś w nim się złamało na dobre. Spojrzał po swojej sterylnie białej, zaprojektowanej przez architekta kawalerce minimalny mebel, drogie obrazy, perfekcyjny porządek. To nie było dom, to były przystanki między lotami. Wziął telefon, przez chwilę wahał się, czy zadzwonić do sekretarki, ale zamiast tego wybrał inny numer.
Halo, Jadwiga? To znowu Krzysztof. Zrobił przerwę, szukając słów. Nie masz nic przeciwnego, jeżeli wpadnę jeszcze na chwilę? Mam pytanie.
Jadwiga brzmiała nieco zaskoczona, ale zgodziła się.
Dwa godziny później jego Fiak znowu wjechał po zakurzonych drogach. Tym razem nie przyspieszał, tylko wolno podziwiał znane i zapomniane krajobrazy. Jadwiga czekała na tym samym ganku i znów uśmiechnęła się cicho.
Myślałam, iż już w mieście, powiedziała. Masz przecież sprawy.
Sprawy poczekają, przerwał go Krzysztof i, nie dając jej się ociągać, zapytał: Sprzedajesz wczasówkę? Za ile?
Podana kwota wydawała się mu drobną sumą, groszem w porównaniu z jego milionami.
Kupuję, odrzekł od razu. Ale z jednym warunkiem.
Jadwiga spojrzała na niego zakłopotana.
Zostaniesz tutaj, będziesz gospodarzem, zarządcą nie wiem dokładnie, jak to nazwać. Nie mogę być tu na stałe, ale chcę, żeby to miejsce żyło, miało duszę, a ja mogę przychodzić, kiedy zechcę, i posadzić drzewo.
Mówił chaotycznie, nie w stylu biznesowym, ale Jadwiga czytała w jego oczach całą gamę uczuć: nieufność, dezorientację, nadzieję.
Krzysztof, serio? westchnęła. Po co ci ta ruina?
Mam drapacze, zaśmiał się gorzko. Ale takiego miejsca nie mam. Nie kupuję wczasówki, Jadwiga. Kupuję punkt wyjścia. Twoja odpowiedź?
Spojrzała na jabłoń, na ścieżkę wiodącą do rzeki.
Dobrze, powiedziała cicho. Ale z jednym warunkiem: naprawdę będziesz wracał, sadził drzewo i pamiętał, po co to robisz.
Podali sobie ręce, bez prawników i umów. Po raz pierwszy Krzysztof poczuł, iż zawiera najważniejszą umowę w życiu.
Wrócił do miasta, do swojej szklanej wieży, prowadził negocjacje, podpisywał kontrakty, zarabiał miliony. Ale wieczorami podchodził do okna nie po to, by czuć triumf, a by wyobrazić sobie zapach jabłoni i świeżo ściętej trawy.
Czasem brał starą Poniedziałek i czytał podkreślone fragmenty, kiedyś zaznaczone ręką młodego chłopaka, który wierzył, iż można uszczęśliwić wszystkich za darmo. Teraz zaczynał rozumieć, od czego naprawdę trzeba zacząć.
Na początku przyjeżdżał na wczasówkę jak na inwestycję notatki w drogi tablet, listy rzeczy do naprawy. Jadwiga nie przeszkadzała, gotowała konfitury, pielęgnowała ogród i od czasu do czasu zerkała na niego zza drzwi, patrząc na tego napiętego człowieka w lśniących butach, które zmywała w błocie.
Pewnego deszczowego wieczoru, kiedy udało mu się wyrwać z biura, siedzieli przy kuchennym stole, pili herbatę z jej malinowym dżemem. Rozmowa nie szła po interesach, a Krzysztof stawiał na nią mur.
Wtedy Jadwiga, nie patrząc na niego, zapytała cicho:
Pamiętasz, jak w czasie wykładu u Starikowa spieraliśmy się o Szekspira? Ty twierdziłeś, iż Hamlet to nie tchórz, a genialny odkładający sprawy. Ja mówiłam, iż to po prostu nieszczęśliwy chłopak.
Krzysztof podniósł wzrok, zobaczył w niej nie księgową, a dziewczynę z płonącymi oczami.
Pamiętam, zachrapnął. I wciąż myślę, iż miałem rację.
A ja? uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawiły się promyki zmarszczek.
Uśmiechnął się w odpowiedzi prawdziwy, nie biznesowy. Od tego czasu przyjeżdżał częściej, a nie z tabletem, ale z książkami, które sam naprawił i postawił na półki w starym domu. Rozmawiali o wszystkim: o przeczytanym, o przeżytym, o tym, co wtedy wydawało się ważne, a teraz ma znaczenie.
Pewnego wieczoru przył ją przy czytaniu wnukowi Małego Księcia. Światło lampki złociło jej twarz, a głos był tak ciepły i kojący, iż Krzysztof zamarł w drzwiach, bojąc się przerwać ten ulotny moment. Zrozumiał, iż chce słuchać tego głosu do końca życia.
Stał się jej pomocnikiem najpierw niezdarnym, potem coraz lepszym. Uczył się ciąć drewno, odstawiać zatkane zlewy, wiązać pomidory. Otrzymywał od niej spokojny, aprobujący wzrok i czuł się nie frajerem, a odkrywcą tajemnicy istnienia.
Przyszła pierwsza zima, przyjechał na sylwestra. Dacha tonęła w śniegu, z komina unosił się dym, pachniały igliwie i pieczone jabłka. Jadwiga nakładała na stół dwie porcje, a Krzysztof patrząc na jej zręczne ręce i spokojną twarz, po raz pierwszy poczuł, iż jest naprawdę w domu.
Podszedł od tyłu, objął ją za ramiona, przytulił się do jej włosów. Ona się zatrzymała, potem rozluźniła w jego objęciach, położyła rękę na jego dłoni.
Zostań, szepnęła, nie prosząc, a stwierdzając fakt.
Nigdzie nie wyjadę, odpowiedział. To była najłatwiejsza i najprawdziwsza decyzja w jego życiu.
Rozmawiali nieprzerwanie, nadrabiając stracone lata, dzieląc się lękami, nadziejami, otwierając stare rany. Całował jej ciepłe dłonie, a ona gładziła jego siwe skronie. To nie była chwila,I tak, trzymając się za ręce, Krzysztof i Jadwiga spoglądali na zachód słońca nad jeziorem, wiedząc, iż prawdziwym sukcesem jest właśnie ta spokojna, wspólna codzienność.













