— Po prostu zajmuj się domem — głos Krzysztofa brzmiał obojętnie. choćby nie podniósł wzroku znad telefonu. — Twoje zadanie to tworzenie przytulności. Ja utrzymuję rodzinę, ty prowadzisz dom. Wszystko sprawiedliwie.
Zamarłam z talerzem w dłoni. Przez dwadzieścia trzy lata małżeństwa przywykłam do wielego, ale to zdanie…
Bożena, moja najlepsza przyjaciółka, siedząca naprzeciw, chrząknęła w swoją szklankę z winem:
— A co on takiego złego powiedział? Wiele osób byłoby szczęśliwych na twoim miejscu, Ewo.
Mój wzrok pobiegł w stronę syna. Tomek siedział ze spuszczoną głową. Jego telefon zadrżał.
— Krzysiek — postawiłam talerz na stole. — A pomyślałeś, iż mogę być czymś więcej niż sprzątaczką?
— O, zaczyna się — przewrócił oczami. — Wszystko przecież omówiliśmy, gdy rezygnowałaś z pracy.
— A może po prostu mnie przekonałeś, iż tak będzie lepiej dla wszystkich?
Coś w moim tonie sprawiło, iż oderwał się od telefonu. Nasze spojrzenia się spotkały, a w jego oczach dostrzegłam błysk strachu. Czy naprawdę myślał, iż nie widziałam ich wymownych spojrzeń, tych przypadkowych dotknięć?
Tomek nagle wstał od stołu:
— Mogę już iść? Mam zadanie z informatyki.
— Oczywiście, idź — odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od męża.
Dźwięk zatrzaskujących się drzwi wejściowych rozległ się echem po mieszkaniu. Bożena zniknęła. Krzysztof w milczeniu zbierał naczynia.
— Zostaw te talerze. Usiądź.
— Po co ta rozmowa? — zastygł przy zlewie.
— Po to, iż nie jestem twoją pomocą domową. Pamiętasz, kim byłam, zanim wmówiłeś mi, iż „dzieci potrzebują matki w domu”?
— Znowu swoje.
— Nie. Ty tak zdecydowałeś. Jak zawsze.
Telefon męża cicho zadzwonił. Wiadomość.
— Nie odpowiesz? Od Bożeny?
— Przestań. Zachowujesz się nieracjonalnie.
— Nieracjonalnie? Porozmawiajmy o racjonalności. Opowiedz mi o tym wspólnym projekcie z moją najlepszą przyjaciółką.
Dźwięk policzka przeciął powietrze. Ale to nie Krzysztof mnie uderzył. To ja wymierzyłam mu policzek.
— Mamo? — głos Tomka z korytarza sprawił, iż drgnęliśmy. — Idę do Jacka, dobrze?
— Jasne, kochanie.
O trzeciej w nocy obudził mnie odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Tomek?
— Gdzie byłeś? — zastygłam w drzwiach kuchni.
Syn drgnął, nerwowo chowając coś do kieszeni.
— Tomku, co się dzieje?
— Ja… rzuciłem studia. Dwa miesiące temu. Nie chcę być informatykiem! To twoje marzenie, taty, nie moje.
— A pieniądze? Komu jesteś winien?
— Pożyczyłem. Trzysta tysięcy. Na kurs fotografii. Teraz żądają zwrotu, grożą, iż powiedzą tacie.
— Jutro zajmiemy się tymi pieniędzmi — powiedziałam.
Nie zdążyłam dokończyć. W zamku przekręcił się klucz. Krzysztof.
— Nie śpisz? — jego głos był ochrypły. Czuć od niego whisky.
— Tato, ja wszystko wyjaśnię — Tomek stanął między nami.
— Co wyjaśnisz? Że mój syn to kłamca? Bożena mi wszystko powiedziała. O studiach.
Zamarłam:
— Bożena?
— Tak, wyobraź sobie. Chociaż ktoś w tym domu uważa, iż powinienem znać prawdę.
— Wystarczy — powiedziałam, patrząc na Krzysztofa.
— Co „wystarczy”? Tak go wychowałaś? — odwrócił się do mnie. — A, i przy okazji, co z Bożeną? Nie zmęczyła się już tymi „spotkaniami biznesowymi”?
— Zamknij się — syknął Krzysztof.
— A co? Uderzysz mnie? Przy synu?
Wtedy Tomek ruszył do drzwi:
— Wychodzę. Wy dwoje… zasługujecie na siebie.
Drzwi zatrzasnęły się.
— Zadowolona? — głos Krzysztofa drżał.
I wtedy ktoś zadzwonił do drzwi.
Za progiem stała Bożena. Rozczochrana, z rozmazanym tuszem.
— Musimy porozmawiać.
— Co ty tu robisz? — warknął Krzysztof.
— To samo co zawsze — przeszła obok niego, usiadła przy stole. — Niszczę cudze życia. Wiesz, Ewo, on też mi obiecywał, iż się rozwie— Mówił, iż jestem wyjątkowa — dodała, patrząc na mnie wilgotnymi oczami — ale potem odkryłam Martę z księgowości i Anię z siłowni.